Moje środy są lepsze niż wasze niedziele, czyli o urokach wolnego zawodu

Znajomi już się przyzwyczaili, że zazwyczaj nie mam czasu. Umówić się ze mną to wyczyn na miarę potrójnego tulupa, bo ja mogę na przykład po 22 we wtorek. Na szczęście, wiele z nich też robi w wolnych zawodach, więc jakoś się dopasowujemy. Od tych, którzy pracują w systemie poniedziałek - piątek często słyszę "jak ty tak jesteś w stanie?", "przecież to rozbija tryb życia i niszczy rytm dobowy", "nie masz czasu na życie i odpoczynek". Ok, rozbija i niszczy, ale wiecie co? Moje środy są lepsze niż wasze niedziele!

Pracuję w wolnym zawodzie od 14 lat. Czasem bardziej, czasem mniej wolnym - byłam już w redakcjach, gdzie pracowało się od poniedziałku do piątku, byłam też na frilansie. W dzienniku, tygodniku, internecie i telewizji. Z mediów nie zaliczyłam jedynie radia, ale wszystko jeszcze przede mną. (TYLKO POWAŻNE OFERTY!)

Na frilansie było ciągłe czekanie na przelew i wybuchy radości, gdy doszedł. Choć, wspominając tamte czasy kołacze mi się po głowie ten numer Pezeta i "Czuję się źle gdy brakuje mi hajsu. Lecz jest mi okay, gdy piję i gram". Tak, z kasą bywało różnie, ale dziennikarzem nie zostaje się dla pieniędzy. To trzeba czuć.

 

Teraz, na szczęście, pracuję w miejscu, gdzie przelewy przychodzą regularnie i nie trzeba wyciągać zapasów z tyłu szafek, ani prosić znajomych o pożyczki. Ale coś za coś - nie jestem już tak całkiem panią swojego czasu. Mam grafik i pracuję w dziwnych porach. System zmianowy ma to do siebie, a telewizja informacyjna nie przestaje działać po godzinie 17 ani w weekendy - musimy "produkować" całą dobę. Wstaję więc nieraz do pracy na czwartą rano i siedzę w niej do północy albo i do szóstej rano. Trudno.

Bo jak się ma wolnego zupełnie tyle samo co "normalni ludzie", tylko że w tygodniu, to można jeszcze bardziej cieszyć się tym wolnym dniem. Wszyscy siedzą w biurach. Na ulicach pusto. Znajomi nigdzie nie ciągną, bo przecież pracują. Można iść na spacer z psem i mieć cały park dla siebie! Można się wylegiwać na trawie. Można pranie zanieść do pralni. Można bez kolejki wbić się do fryzjera i kosmetyczki. Można iść na jogę w południe i ćwiczyć w grupie czterech osób, a nie - dwudziestu. Można wpaść na lunch do chłopaka do biura. Albo ugotować obiad z pięciu dań i posprzątać całe mieszkanie.

W środy park jest zachęcająco pusty

Można też wiele załatwić, bo ma się czas, żeby iść do urzędu o jakiejś głupiej porze, a nie - na szybciutko przed robotą. Taki wolny dzień można wykorzystać na zakupy w wyludnionych centrach handlowych, albo na odrobienie urzędowych zaległości. Albo po prostu na słodkie nic nie robienie w miłych okolicznościach przyrody, a jak mi się znudzi - to napisanie czegoś. Bo przecież czlowiek taki nie jest żeby potrafił tak nic nie robić.

I pewnie, że jest mi czasem trochę żal (głównie z powodów towarzyskich), że omijają mnie te wszystkie miłe spotkania, pikniki, spacery, niedzielne obiady, urban markety i jard sejle. Ale po pierwsze jako człowiek z lasu nie jestem zbyt stadna, lubię samotność, a tłumów po prostu się boję. Wolę nie oglądać ludzi w takich ilościach. Po drugie - zazwyczaj  feszyn markety to dla mnie wielkie rozczarowanie pod znakiem drogiego ciastka, miliona koszulek z głupimi napisami i broszek z filcu, których nie noszę. Po trzecie - i tak mogę wszystko to kupić sobie w internecie. Leżąc na trawie w środę, która jest niedzielą.

Pani redaktor pracuje!

Od Redakcji: Tekst Natalki nie ma nic wspólnego z inicjatywą Wolna Środa . Chyba ;)

Więcej o: