Słowa wrzody - o chamstwie w urzędniczym państwie

Zdaję sobie sprawę, że praca w urzędzie może dehumanizować i negatywnie oddziaływać na zwoje mózgowe. Pięć dni w tygodniu spędzone na przemieszczaniu się po ponurych korytarzach i knucie teorii spiskowych w aneksach kuchennych wywołuje u niektórych efekt przejścia na ciemną stronę mocy. Rozumiem, że ludzie się mentalnie izolują. Ale dlaczego tak trudno, pozdrowić znajomych na korytarzu ? Czy słowa "dzień dobry" palą w język, czy wypowiedzenie ich do koleżanki z innego departamentu lub pani, która sprząta biuro i którą się codziennie widuje to hańba czy inna ujma na honorze ?

Może jestem staroświecka, ale oczekuję, że to mężczyzna pierwszy mówi kobiecie "dzień dobry", że przepuszcza ją w drzwiach, że te drzwi otworzy, gdy widzi, że kobieta ma ręce pełne segregatorów, pomijając że fajnie byłoby gdyby zaproponował pomoc w ich niesieniu.

Próbowałyśmy walczyć z tym procederem buraków, ale to tak, jakby tłumaczyć brudasowi, że trzeba się myć, on i tak nie zrozumie, bo nie czuje potrzeby zmian.

Niestety te elementarne zasady savoir-vivre przerastają możliwości wielu panów w moim urzędzie, którzy wypracowali kilka metod na unikanie tego przykrego obowiązku pozdrawiania koleżanek. Najczęstsza to po prostu unikanie kontaktu wzrokowego z opcją "śledzenia węża na podłodze". Popularna jest też metoda na telefon - czyli rozmawiam, przez mojego wypasionego ajfona i nie skalam się jakimś głupim powitaniem. Jest też wariant z udawaną rozmową, że niby ktoś właśnie zadzwonił. Niektórzy przybierają wyraz twarzy "ja cię nie znam", choć widujemy się na korytarzu od kilku lat. Inni idą jak zahipnotyzowani udając pracę koncepcyjną w tle.

Nie ukrywam, że próbowałyśmy walczyć z tym procederem buraków, ale to tak, jakby tłumaczyć brudasowi, że trzeba się myć, on i tak nie zrozumie, bo nie czuje potrzeby zmian. Mówiłyśmy dzień dobry jako pierwsze, niektórzy panowie potrafili odpowiedzieć, inni byli jakby zawstydzeni i coś tam mruczeli pod nosem. Wysyłałyśmy maile do opornych z podręcznikiem dobrego wychowania, być może przeczytali, ale raczej nie zrozumieli o co chodzi (nie oszukujmy się, mózg męski nie zawsze odbiera takie wyrafinowane aluzje), w końcu przykleiłyśmy na biurowej lodówce kartkę z napisem "Faceci z Departamentu Merytorycznego Opierdzielania nie mówią "dzień dobry". Nie przyniosło to efektu, ale ktoś na dole dopisał "Dziewczyny z Departamentu Wdrażania Bełkotu to pasztety".

Faceci z Departamentu Merytorycznego Opierdzielania nie mówią "dzień dobry"

Jakimś cudem pijaczki siedzące pod moim blokiem zawsze rzucą: "uszanowanie pani kierownik", czy: "dzień dobry, jak tam dzieciaczki", ale dla niektórych kolegów z pracy to zbyt wiele.

Wasza Korespondentka z Wydziału Odzyskiwania Zdrowego Rozsądku

Więcej o: