Chcę mieć własny pokój: dlaczego nie ma dla mnie miejsca w domu?

Nie, nie jestem nastolatką mającą dosyć dzielenia pokoju z młodszą siostrą. Tylko dorosłą, pracującą, wychowującą dzieci kobietą, która nie ma się gdzie podziać.Kilkanaście lat temu, kiedy zamieszkałam z Moim Pierwszym Mężem zażądałam własnej kołdry. Tak go to zdziwiło - "Jak to kochanie, nie kupujemy podwójnej?" - że aż miałam wyrzuty sumienia. Dziś uważam, że wynegocjowałam stanowczo za mało. Powinnam żądać własnego pokoju.

Tu się pracuje i gotuje

Wychowałam się dzieląc pokój z siostrą. Osobny dostałam dopiero po przeprowadzce, niejako na osiemnastkę. Siedem lat później zamieszkałam z Moim Pierwszym Mężem i tym samym znowu zostałam pozbawiona własnych czterech ścian, bo zgodnie z założeniami wielkiej miłości wszystkie ściany stały się wspólne.

Do dziś sytuacja się nie zmieniła. Niby mam dom, niby są w nim pokoje, ale jakoś żaden nie należy w pełni do mnie. Śpię w sypialni, która nocą potrafi zamienić się w trakt spacerowy, noclegownię a często bawialnie mojego młodszego dziecka. Pracuję (umysłowo!) w kuchni będącej najbardziej uczęszczaną i przeładowaną częścią domu. Wypoczywam w salonie przepełnionym zabawkami, pufami, śpiewami oraz samymi nadaktywnymi dziećmi. Nawet popłakać sobie nie mogę w odosobnieniu, bo łazienka choć wygodna, jest jedna.

Jedyne o czym jestem w stanie myśleć w tej sytuacji, to że chcę natychmiast wrócić do korporacji, niech znowu wypruwają ze mnie flaki szydełkiem numer siedem.

Kiedy piszę ten tekst dwa metry dalej moja osobista Mama, w ramach odwiedzin, doskrobuje przypalony (przeze mnie oczywiście) garnek, a mój ulubiony teść analizuje co mogłabym zrobić lepiej w remoncie. Za oknem, na rusztowaniu przykucnął pan budowlaniec i mocuje styropian uśmiechając się do mnie po każdym wyłączeniu wiertarki. Jest też element artystyczny - córka w ramach wakacji od przedszkola, biega po domu rycząc na całe gardło "Do nieba, do piekła, za tobą będę szła". Jedyne o czym jestem w stanie myśleć w tej sytuacji, to że chcę natychmiast wrócić do korporacji, niech znowu wypruwają ze mnie flaki szydełkiem numer siedem. Było to bolesne i owszem, ale przynajmniej odbywało się w ciszy.

Że przesadzam? Możliwe, ale wierzcie praca dziennikarza w takich warunkach jest równie ryzykowna co badanie wykopów kopalnianych. Nie mogę wysłać tego tekstu po napisaniu, muszę przeczytać go w nocy, jak dom uśnie i zredagować. Inaczej mogłyby się w nim znaleźć fragmenty "Mamo, co będziesz tak zgrzytać tym widelcem, wbij mi go od razu w nogę", "Córeczko, jesteś bardzo zdolna, może zaprezentujesz swój talent sąsiadom?" oraz tradycyjne "Zabijcie mnie, proszę".

Do tego proces pracowy wydłuża się trzykrotnie, bo po kolejnym, wyśpiewanym przy uchu "pójdę tam gdzie się da", ułożone wcześniej zadania uciekają świńskim truchtem.

Kuchnia jest nie tylko moim poplamionym sosem biurem ale też centrum dowodzenia życiem.

Kuchnia jest nie tylko moim poplamionym sosem biurem ale też centrum dowodzenia życiem. Pracuję tutaj, planuję życie rodzinne, spisuję wydatki, rozwieszam kalendarze, doszkalam się i relaksuję przy serialu. Tak, wiem, że miejsce wybrałam idiotyczne, ale pozwala mi to na wielozadaniowość Matki Polki Podkuchennej Pracującej - jedną ręką doprawiam obiad, drugą przeglądam papiery, trzecią ziemniaki obiorę, czwartą korektę zrobię, piątą lodówkę sprzątnę, a szóstą podtrzymam telefon podczas dodzwaniania wypowiedzi do tekstu. A że połowa materiałów do artykułów ginie w kuchennym chaosie? Że teksty wydrukowane do sczytania wywalam ze starymi fakturami? Że na ważnym spotkaniu wyjęłam pakiet przepisów na cukinię, zamiast notatek do projektu? Życie.

Nie chcę marudzić. Zastanawiam się tylko, dlaczego w naszej kulturze dzieci muszą mieś swoje pokoje, a rodzice nie? Czemu sypialnia pociechy ma pierwszeństwo przed gabinetem do pracy? Virginia Woolf opublikowała "Własny pokój" blisko 90 lat temu. Jak większość z nas przeczytałam, przyswoiłam i powspółczułam "jak to kiedyś było ciężko tym kobietom". Po czym zamiast zadbać o to by mieć jakąś przestrzeń do życia ochoczo wcisnęłam się w swój "kącik".

Nikt mi nie pokazał, że kiedy się jest dorosłą, pracującą, matkującą kobietą, to tym bardziej potrzebuje się własnego pokoju.

Bo nie chodzi o to, że mam jakąś bardzo trudną sytuację lokalową, że mnie ktoś bił i zabraniał. Ja zwyczajnie o tym nie pomyślałam. Mama nie miała własnego pokoju, babcia nie miała własnego pokoju, prababcia nie miała własnego pokoju. Nikt mi nie pokazał, że kiedy się jest dorosłą, pracującą, matkującą kobietą, to tym bardziej potrzebuje się własnego pokoju. Choćby po to, żeby czasem usłyszeć swoje myśli, zmieścić parę książek, nie zgubić notatek, albo zwyczajnie zwinąć się w regeneracyjny kłębuszek i obejrzeć ulubiony film na laptopie udając, że robi się coś ważnego. Oj no co?

Więcej o: