Rzuć wszystko i zostań stewardesą króla. Jak wygląda królewski świat? [Wywiad - część pierwsza]

Czasami w życiu wszystko idzie źle, tylko po to, by za chwilę zgotować nam niespodziankę. Marta może to potwierdzić. Dzięki pozornie szalonej, a już na pewno odważnej decyzji zmieniła pracę, środowisko. Zmieniła nawet swój tryb życia. Dziś opowiada, jak to jest być stewardesą w kraju arabskim, czy jet lag łapie każdego i co może się zdarzyć na pokładzie samolotu, gdy pasażerowie zgrywają bohaterów.

Miałaś dwadzieścia sześć lat, pracowałaś w marketingu dużego wydawnictwa i nagle zdecydowałaś się rzucić wszystko i wyjechać do Bahrajnu, żeby zostać tam stewardesą. Czy to nie szaleństwo?

Sytuacja w moim życiu wcale nie wyglądała wtedy kolorowo. Po pierwsze właściciel wydawnictwa wstrzymał nam pensje. Dowiedzieliśmy się o tym już po terminie wypłat, w wakacje. Wszyscy byli wściekli. Równolegle pocztą pantoflową dotarły do mnie informacje, że i tak najprawdopodobniej zostanę zwolniona, nawet jeśli pensje znów zaczną przychodzić regularnie. Poszłam do kiosku, kupiłam poniedziałkową Wyborczą i tam znalazłam całostronicowe ogłoszenie o pracy w Gulf Air , w Bahrajnie. Nie myśląc długo wysłałam swoje CV na wskazany adres, mimo, że nigdy wcześniej nie słyszałam o takim państwie. Najdziwniejsze może nie było to, że oddzwonili i zaprosili mnie na rozmowę, ale to, że pojechałam tam prosto z festiwalu, na który jeszcze dowoziłam gazety naszego wydawcy. Po nieprzespanej nocy w drodze, zdążyłam tylko wpaść do domu, przebrać się i pognać na spotkanie w Sheratonie. Po dwóch tygodniach oddzwonili.

I co, po prostu spakowałaś walizkę i już?

Najpierw formalności. A potem już wylot i szkolenie na miejscu, w Bahrajnie. Znalazłam się w grupie z dziewczynami z całego świata, od Etiopii po Nową Zelandię, nie było tam ani jednej Polki- wszystkie pozostałe kandydatki z naszego kraju były już w innych grupach. To okazało się być zbawienne dla mojej angielszczyzny, o ile bowiem nigdy nie miałam problemów z pisaniem, o tyle  była we mnie duża blokada przed mówieniem. A tu nie było innej opcji, trzeba się było po prostu przełamać. Potem już jakoś poszło.

Nie bałaś się niczego wyjeżdżając do pracy w zupełnie obcym zakątku świata?

Nie miałam myśli, że coś mi się stanie. Moi rodzice też nie byli szczególnie przestraszeni. Oczywiście do czasu, gdy przyjaciółka mojej mamy nie zaczęła jej opowiadać, że to na pewno ściema, że wszyscy są podstawieni i "Na pewno zostanę sprzedana na narządy ". Ja sama emocjonalnie zareagowałam tylko raz, gdy już dostałam potwierdzenie, że lecę na szkolenie. Po prostu to była wielka zmiana w moim życiu. Kiedy jednak dotarłam na miejsce, poczułam się jak w bajce. Bahrajn był po prostu piękny. To małe państewko położone na 33 wysepkach Zatoki Perskiej. Morze ma tam kolor lazurowy. Kiedy pierwszy raz lądowałam nad tą wodą, myślałam sobie "aha! Piąteczka!" - dobrze trafiłam.

Bahrajn, czyli prawie jak raj

Bez problemu odnalazłaś w nowym środowisku?

Przez pierwszych kilka tygodni byłam trochę zdziczała i wycofana. Dziewczyny biegały po imprezach, a ja siedziałam w pokoju. Wieczorami przerzucałam kanały telewizyjne. Któregoś dnia moje koleżanki nie wytrzymały i postanowiły za wszelką cenę wyciągnąć mnie na imprezę. To było party na czterdzieści osób, tam poznałam Hichama, przemiłego chłopaka, który się bardzo kolorowo ubierał. Dobrze nam się rozmawiało o muzyce. W pewnym momencie wypalił: "Słuchaj, ja już proponowałem Twoim koleżankom, ale może i ty chciałabyś zostać stewardesą króla? ".

Jak się reaguje na takie propozycje?

Panny z mojej firmy latały minimum cztery lata, zanim w ogóle ktokolwiek pomyślał, żeby im zaproponować taką pracę. Ja pracowałam dopiero dwa miesiące, jak mogłabym odrzucić taką propozycję?! Poszłam na "interwju", który z kandydatkami przeprowadzał już sam brat króla Bahrajnu w jednym ze swoich domów. Pierwsze co mnie zdziwiło, to totalne rozminięcie się króla z moim wyobrażeniem o nim.

Co sobie myślałaś?

Wydawało mi się, że rodzina królewska w tym kraju to rozmodleni islamiści, a na miejscu spotkałam normalnego faceta ubranego jak większość dobrze sytuowanych Arabów z tego regionu. W dodatku władał przepiękną angielszczyzną. Bardzo sympatyczny gość - zamówił dla nas lunch z włoskiej knajpy, po czym siedział i rozmawiał z nami przez następnych kilka godzin. Po kilku dniach od tego spotkania ja i moja koleżanka zostałyśmy zaproszone na lot próbny.

Na czym polegał?

To był pełen wypas. Okazało się, że to dwutygodniowa wycieczka. Najpierw tydzień w Londynie, potem tydzień w Cannes. Na Lazurowym Wybrzeżu król mieszkał na najdroższym jachcie, który wcześniej widziałam tylko w programach typu "bogate życie wielkich ludzi". Praca sama w sobie była zajebista, tylko atmosfera wśród załogi ciężka. Dziewczyny bywały o siebie zazdrosne, czego zupełnie nie rozumiem. Obowiązki nie były szczególnie nieprzyjemne, panny mogły latać w najróżniejsze zakątki świata, miały wstęp do miejsc, do których nie wpuszcza się zwykłych śmiertelników, mogły pojawiać się na imprezach, gdzie przy stoliku obok siedzi Paris Hilton, Jamie Foxx podaje ci rękę, a obok przechodzi Robert De Niro. I niby na co dzień stewardesy były dla siebie miłe, ale wystarczyło się odwrócić plecami, a już robiły złośliwości, zmyślały, donosiły przełożonym. Ja się poczułam wtedy jak w jakimś gimnazjalnym filmie z Lindsay Lohan. Źle to znosiłam zwłaszcza, kiedy część donosów zaczęła dotyczyć mnie.

A dawałaś im pretekst?

Wiesz co? Nie wiem sama. Ja po prostu miałam dobry kontakt z królem. Może dlatego, że nie traktowałam go jak bożyszcza. Kiedy król próbował zagadywać stewardesy, dziewczyny się peszyły. A ja zwyczajnie rozmawiałam z nim o muzyce, o kulturze. Przychodziło nam to naturalnie, bo już wcześniej, tutaj w Polsce, dzięki mojemu ówczesnemu chłopakowi i jego rodzicom bywałam na imprezach, na których pojawiali się ludzie o wysokiej pozycji społecznej. Od profesora Wolszczana, po faceta, który miał w Afryce kopalnie diamentów i powiem ci, że nigdy się nie czułam gorsza od tych ludzi. Nie na tyle, by z nimi nie porozmawiać o normalnych sprawach, o tym co mnie ciekawi.

Ostatecznie masz do czynienia z ludźmi, a nie z pół-bogami, prawda?

Dokładnie - człowiek to człowiek - nawet jeśli jest królem kraju. Zresztą umówmy się, Bahrajn jest wielkości Warszawy. Król sporo podróżował, często załoga samolotu to było jedyne pozabiznesowe i pozadyplomatyczne towarzystwo jakie miał. I nagle okazywało się, że dziewczyny, które z nim pracują od pięciu lat, zamiast odpowiedzieć na proste pytania milkną i uciekają w popłochu. A potem była zazdrość, gadanie za plecami. Trudno w takiej atmosferze pracować dalej.

Marta melduje się na pokładzie

Powiedz mi, co należało do waszych obowiązków w czasie lotów z królewską świtą?

To zależy. Jak w normalnym samolocie - każdy członek załogi ma swoja pozycję. Ponieważ ja byłam wówczas początkującą stewardesą, na każdym locie dostawałam inne zadania. Samolot króla to był Jumbo Jet (Boeing 747). Z przodu była sypialnia z prysznicem inkrustowanym złotem, dalej znajdował się pokój zarezerwowany wyłącznie dla mężczyzn, gdzie zgodnie z arabskimi tradycjami ważne osoby spotykają się z interesantami. We wszystkich krajach arabskich jest tak, że ludzie wysoko postawieni przyjmują ludzi z wiosek, plemion, z różnych społeczności i pomagają im rozwiązywać problemy, omawiają bieżącą sytuację. W królewskim samolocie na wejściu do tego pokoju stała wielka rzeźba, platynowa palma, na której od dołu były wypisane imiona wszystkich władców rządzącej dynastii. Potem była pierwsza klasa, którą podróżował król. To pomieszczenie przypominało jednak bardziej salon w willi. Kanapy, dywan tak miękki i gruby, że zapadało się aż po kostki. Po każdym locie musiałyśmy ten dywan zabezpieczać specjalną folią, żeby się nie niszczył. Potem była klasa średnia i ekonomiczna, w której były miejsca dla lekarza i pana z walizką pieniędzy, który zawsze towarzyszył królowi w delegacjach. Dalej było jeszcze kilka sypialni, kuchnia i centrum informacyjne. Trudne było to, że na rejsach z królem nie było limitu godzin. Normalnie w lotnictwie publicznym jest tak, że lokalna federacja ustala, ile maksymalnie godzin możesz przepracować ciągiem i ile po wszystkim odpoczywać. U króla musiałyśmy się zameldować na pokładzie trzy godziny przed odlotem, najpierw wyciągnąć te wszystkie patery z platyny, całą zastawę, sztućce, wszystko wypolerować, nasypać orzeszki...

Były jakieś zadania specjalne?

Na przykład syn premiera miał taką fanaberię, że bardzo lubił słoną mieszankę orzechów, cieciorki i groszku, ale nie lubił, żeby sam groszek był słony, więc trzeba było ten groszek przebrać, przemyć żeby spłukać sól, wysuszyć i w zależności od humoru syna -  wrzucić  z powrotem do miseczki albo odłożyć do osobnego naczynia. Potem przyjmowaliśmy pasażerów, a podczas całego lotu była normalna obsługa. Najgorzej było po lądowaniu. W żadnym innym miejscu poza Bahrajnem nie wpuszczano na pokład żadnej zewnętrznej obsługi sprzątającej, ani cateringu. Musieliśmy policzyć szkło, policzyć srebro, naczynia, zanieść to do cateringu, złożyć raporty do mycia, tak, żeby potem odbierając znów wszystko przeliczyć i sprawdzić, czy nikt z zewnątrz nie ukradł czegoś albo nie zgubił. Potem sami musieliśmy sprzątać wnętrze. Ale tam się zarabiało duże pieniądze. Oprócz dniówki i diet wypłacanych pod koniec miesiąca, za każdą noc poza bazą w Bahrajnie przysługiwało nam 200 dolarów wypłacane na rękę. Dla mnie to była nie tylko dobrze płatna praca. To była świetna przygoda.

Co cię najbardziej kręciło w pracy stewardesy, już nie tylko na pokładzie królewskiego samolotu?

Zawsze lubiłam latać samolotem, docierać w nowe miejsca. Fajna była powtarzalność pewnych rzeczy przy jednoczesnych nieustannych zaskoczeniach. Im dłuższy lot, tym robiło się zabawniej. Na przykład na nocnych lotach do Manili (po dziesięć godzin) można było zwariować. Filipińscy pasażerowie zawsze byli grzeczni, nigdy o nic nie prosili. Tylko, że my nie bardzo mieliśmy wtedy co ze sobą zrobić i zaczynaliśmy się wydurniać, żartować, śpiewać.

Jaki był twój najdłuższy lot w całej karierze zawodowej?

Pojedynczy lot na Filipiny, najdłuższa przeprawa lotnicza razem z przesiadką. Albo to, jak lecieliśmy z Bahrajnu do Singapuru, zostawaliśmy tam na jeden dzień, potem lecieliśmy do Sidney, po jednym dniu wracaliśmy znów do Singapuru, sen, przesiadka i powrót do Bahrajnu. Potem, gdy zaczęto odwoływać loty, bo w czasie, kiedy ja już kończyłam pracę w ich firmie, same linie lotnicze ograniczały zasięg, rezygnowały z dalszych połączeń i zostawiały same krótkie loty, na których jest największy zapieprz, bo masz mało czasu, a obowiązków tyle samo - moje przeloty często trwały  dziesięć dni.

Pierwszy, dziesiąty... milionowy krok w chmurach

Miałaś czas, by zakosztować zwyczajnego życia w Bahrajnie?

Mój tryb życia zmienił się bardzo w momencie, w którym poznałam swojego narzeczonego. Gdy dużo latałam, moje życie w Bahrajnie było bardzo rozstrojone. O innej porze wstawałam każdego dnia, o innej wracałam. Niestety w to wszystko wliczone też było spożywanie dużych ilości alkoholu, bo w naszej linii lotniczej alkohol był dla pasażerów darmowy, a to zazwyczaj oznaczało, że załoga dostawała butelkę tego czy owego "na wynos". Po takich przelotach, gdy na przykład lądowaliśmy w Singapurze, załoga szła do hotelu. To zazwyczaj są hotele pracownicze, które mają swoje "crew rooms" dla pracowników wszystkich linii lotniczych, spotykało się więc ludzi z całego świata, pracujących dla różnych przewoźników i trwała balanga. Herbatki, filmy, gry na konsoli, na stole whisky, brandy, wino białe, czerwone. Rozpijaliśmy to i szliśmy w miasto. Powiem tak, spożycie alkoholu, jakie miało miejsce w czasach, gdy pracowałam, było olbrzymie.

A to pomagało na jet lagi?

Ja tam nie miałam żadnego jet laga. Jak zaczęłam latać, to przez pierwsze trzy miesiące miałam przedziwne sny. Ale z samym zasypianiem nie było kłopotu. We wszystkich hotelach, w których spałam, były szczelne zasłony i można było odciąć się od światła z zewnątrz. Na początku często się budziłam zdezorientowana - gdzie są drzwi, który to pokój, czy ja w ogóle wyleciałam, a może wcale nie wyjechałam z Warszawy? W niektórych miejscach osoby latające zawodowo nie mogą występować w sądzie jako świadkowie - po prostu traci się rozeznanie w czasie, można też nie mieć poczucia, co zdarzyło się realnie, a co jest tylko fikcją.

Zaraz, wspominasz, ze na pokładzie twoich linii lotniczych alkohol był nielimitowany? To mi dziwnie nie pasuje do stereotypu niepijących muzułmanów.

Wiesz co? Oni piją. Większość mieszkańców kraju. W klubach sączy się drinki. Oficjalnie Bahrajn jest krajem muzułmańskim, ale to się nie przekłada aż tak mocno na życie mieszkańców, każdy sobie po swojemu obchodzi przepisy.

Słuchaj, ale jak Polak popije na pokładzie samolotu, zazwyczaj kończy się awanturą, miałaś takie perypetie z pasażerami?

Kiedyś wracaliśmy z Londynu. Na pokładzie znalazł się Pakistańczyk wydalony z Wielkiej Brytanii. Zawsze w takiej sytuacji szef załogi dostaje jego paszport i informuje o sytuacji całą obsługę, tak, by była pewność, że taka osoba doleci do swojej ojczyzny. Nie był to jednak więzień, więc miał dostęp do alkoholu. I popił sobie. Najpierw zrobił się bardzo towarzyski, potem zrobił się zbyt hałaśliwy, wreszcie zaczął się szarpać z szefem załogi. Skończyło się na tym, że musieliśmy wszyscy go złapać i spiąć mu ręce taka specjalną opaską. Potem przez resztę lotu miał siedzieć ze skrępowanymi rękami. W którymś momencie zaczął zawodzić. Potem pokrzykiwał: "Jestem muzułmaninem, nie dbam o moje życie! ". Robił to na tyle głośno, że słychać go było we wszystkich klasach. Ludzie nie wiedząc co się dzieje i o co chodzi, zaczęli powoli panikować. Było dużo uspokajania podróżnych. Na szczęście mieliśmy marokańskiego szefa kuchni, genialnego kucharza z pięciogwiazdkowej restauracji, który siadł naprzeciwko naszego Pakistańczyka i miał go na oku. Dużo było takich drobnych sytuacji awaryjnych, lądowania, turbulencje. Pasażerowie są wtedy strasznymi kozakami, nie zapinają pasów, albo rozpinają je, gdy tylko obsługa wszystko sprawdzi. Kiedyś była taka sytuacja w Bangkoku, gdy połowa pasażerów postanowiła jednak rozpiąć pasy podczas lądowania i musieliśmy wzywać kilkanaście karetek pogotowia. Po prostu była taka różnica ciśnień przy lądowaniu podczas złej pogody, że samolot się osunął jak zerwana winda. Po tym zdarzeniu wszystkie klapki nad głowami niezapiętych pasażerów miały odgniecione ślady głów. Ludzie też uwielbiają wstawać tuż po tym, jak samolot dotknie kołami płyty lotniska, zapominając jakby, że pojazd wcale nie jedzie wolno, że ma olbrzymia masę i jak zahamuje, to można przelecieć przez pół pokładu. I oczywiście w czasie jednego z takich lądowań w Egipcie kto pierwszy wstaje? Facet z jedną nogą chodzący o kulach! Kiedyś mnie pasażer posiniaczył. Po prostu postanowił pójść do toalety już po całej procedurze zabezpieczenia kabiny. Wszyscy przypięci, nikt nie może wstać, a typ idzie. Mówię mu, że nie może, zaraz lądujemy, a on, że musi. W końcu dopchnął się do kibla, ja zablokowałam drzwi ręką, on je popchnął i docisnął mi rękę do framugi i dodatkowo był oburzony, że się do niego kobieta zwraca.

Dużo było problemów związanych właśnie z tymi różnicami w podejściu do roli kobiety?

Więcej było takich sytuacji wynikających z niewiedzy pasażerów. Gdy był sezon pielgrzymek do Mekki, panował zwyczaj fundowania takich wyjazdów najbiedniejszym muzułmanom tak, aby choć raz w życiu mogli odbyć tak zwany hadż . Kiedyś pasażer nie wiedział, jak korzystać z toalety, inni wspinali się butami na sedes, najgorzej, gdy w ogóle nie wiedzieli, że toaleta istnieje. Zatoka perska to takie miejsce, gdzie przerzuca się sporo takiej taniej siły roboczej z prowincji arabskich, z Bangladeszu. Są ludzie, którzy wcześniej nie mieli nic wspólnego z cywilizacją taką, jaką my znamy. Oni są najbardziej zagubieni.

[I tu, moi mili, czas na cięcie. O tym, czy sama Marta przeżyła kulturowy szok po tym, jak zamieszkała w Bahrajnie oraz o tym, jak to jest być w samym centrum rewolucji na Bliskim Wschodzie - w drugiej części rozmowy]

Więcej o: