Ja, Dilbert. Komiksowe żarty z korpo-pracy najbardziej śmieszą, gdy się taką pracę rzuciło

Pamiętam ten moment, gdy ponad dekadę temu wprowadziłam się do domu mojego męża. Byłam wręcz zachwycona perspektywą mieszkania kilka bloków obok miejsca, gdzie kręcono niegdyś serial "Alternatywy 4". Jakież było moje zdziwienie, gdy chcieliśmy namówić teściową na wspólny seans, a ona odrzekła oschle "nie bawi mnie to". Po kilku latach zrozumiałam dlaczego...

To była zima. Po raz dwunasty w ciągu trzech miesięcy zabrakło wody. Najdłuższa przerwa w dostawie trwała sześć dni. Temperatura na zewnątrz spadła grubo poniżej -10 stopni. Miejskie Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji już dawno przestało się interesować tym, czy beczkowozy z wodą są do połowy puste, a my w domu mieliśmy dwójkę dzieci, to młodsze było ledwie kilkumiesięczne. Wtedy "Alternatywy 4" też mnie nie bawiły. Podobnie było w momencie, gdy nasza spółdzielnia uchwaliła kolejną kretyńską uchwałę, która nic nie wnosiła w nasze życie, za to wyniosła z domowego budżetu jakąś kolejną, niczym nie uzasadnioną, opłatę.

Zabawne, że w podobny sposób, czyli "MNIE TO NIE BAWI " wypowiadane tym chłodnym niczym ciekły azot głosem, kwitował nasze propozycje wspólnego obśmiewania biurowych zagrywek z serialu "The Office" znajomy. Zgadnijcie gdzie pracował? Podpowiem: w korporacji, w bonusie dodam: "Szef wszystkich szefów" też go nie przyprawił o chichoty.

Tym bardziej po latach doceniam Dilberta. Dilbert mi to wszystko pięknie opowiedział. Dilbert, mimo że niekiedy opowiada o życiu w biurowej przegródce jeszcze w czasach przed wynalezieniem social mediów (1989 rok!), pozostaje bezlitośnie aktualny i sadystycznie wręcz prawdziwy. Ciekawe też, jak uniwersalny może być taki komiks. Kilkanaście lat temu historyjki kreślone przez Scotta Adamsa przyprawiały mnie o pełne niewinności mentalne turlanie się po podłodze z powodu absurdalnych wręcz i niewyobrażalnych dla niedoświadczonej przez korpo-pracę małolaty żarcików sytuacyjnych.

Takie tam... biurowe podłości

Teraz zaś są przyczyną śmiechu świadomego. Wiecie - popartego doświadczeniem, namysłem, doprawionego szczyptą goryczy. Śmiechu, który w podtekście niesie tę nutkę przywodzącą na myśl dobrze znane melodie. Śmiechu "O kurwa! O tak! Też to znamy! ". Ja może na mniejszą skalę, luby mój na nieco większą. Ostatecznie zaś obydwoje wywinęliśmy się z miejsc o lekko toksycznej atmosferze tak szybko, jak się dało i zrzekliśmy się obcowania z Rogowłosym i Catbertem na rzecz wieczystego czekania na przelew.

Może dlatego sięgając po latach po te same tomy przygód typowego przedstawiciela fauny biurowo-przegródkowej, odkrywamy je na nowo. Stare żarty bawią w dwójnasób, nowe paski dodają otuchy i przypominają po co jesteśmy tu, gdzie jesteśmy i dlaczego każde z nas w końcu zdecydowało się na tę najważniejszą rozmowę pod hasłem "dziękuję, odchodzę ".

Stylówa na pożegnanie z pracą

A kiedy znów przytrafia się smutny dzień, gdy jak te zombie wspinamy się na domowe gruzowisko i nasz zew niesie jedno przesłanie "dlaczego zrezygnowaliśmy z nie najgorzej płatnej pracyyyyyyyy w korpoooooooooooooooooo? Gdzie był móóóóóóóóóóóóóóóóóóóózg? ", wtedy, niczym poranny email od Junior Brand Managera przychodzi olśnienie. Czy lepiej jest mieć ubaw z tego jak Ricky Gervais zgrywa króla świata, choć jest w tym najgorszy i śmiać się, gdy Catbert znów pogrywa nieetycznie, czy może eeeeerhhhmmmmm siedzieć po godzinach i interpretować na nowo niezrozumiałe polecenia, w oparciu o źle sformułowane instrukcje?

Przygody Dilberta lepsze niż niejeden poradnik

Więcej o: