Ano, zadeklarowałam. Tutaj. I święcie wierzyłam we własne deklaracje. W zasadzie nadal w nie wierzę. W część mówiącą o tym, że nieważne, kto nami będzie rządził - doprawdy nie o nasze dobro będzie mu chodzić, więc co za różnica.
Właściwie nic się nie zmieniło. Ci sami ludzie, co dotychczas mówią te same, nieakceptowalne rzeczy, co kiedyś. Te same zastępcze, absurdalne kwestie zszywa się w krzywą kołderkę, która ma ukryć realne problemy. Ta sama bucerka obrzuca błotem to samo chamstwo.
Śmieję się z tego, wykonuję cykliczne facepalmy, ba - facedeski, z szyderczą satysfakcją repostuję kolejne wiadomości, które - jak zawsze, naprawdę jak zawsze - dobitnie udowadniają, że niektórych nie trzeba kompromitować, obrażać, ośmieszać. Oni wszystko załatwią sami. Własną ręką. Własnym słowem. Bez pomocy i komentarza.
Nie mogę się doczekać tych rządów. Nie mogę się doczekać tych rządów.
Nie mogę się doczekać tych rządów.
Trwam sobie nadal w moim dumnym "nie potrzebuję, nie przyłożę do tego ręki" . Ale wiecie co? Mówiąc brzydko - powoli mięknie mi rura. Zaczynam się zwyczajnie, obrzydliwie bać. Jest to równie nieracjonalne i nieprzemyślane, jak racjonalne i przemyślane były powody, które skłoniły mnie do decyzji: "Następne wybory ignoruję" . Strach równie głupi, jak ten, który każe dziecku bać się ciemności, a nastolatce starego cmentarza. Nie wstydzę się tamtego "więcej nie zagłosuję" . Wstydzę się obecnego strachu.
Doprawdy, co mi zrobią? Spalą książki, odetną internet? Moje dzieci pójdą na przymusową katechezę? Bądźmy poważni. Nikomu z tych ludzi nie zależy na istotnych zmianach, potrzebują tylko ujścia dla dręczących ich kompleksów i trybuny, z której będzie można ziać nienawiścią. A nienawiść i kompleksy nie mają żadnej mocy sprawczej, zgadza się? Nikt nic nigdy nie zmienił tylko przez to, że dusiła go frustracja i złość, nie? Oh, wait...
Mowa miłości i tolerancji. Mowa miłości i tolerancji.
Mowa miłości i tolerancji.
Te właśnie argumenty ("proszę bardzo, niech sobie wygrywają, co mnie to obchodzi, co mi zrobią" ) przytaczałam w gorącej dyskusji z pewnym mądrym człowiekiem, który wie o tych sprawach znacznie więcej, niż jestem w stanie sobie wyobrazić. Wysłuchał, pokiwał głową i lekko znudzony rzekł:
- Posłuchaj, problem polega na tym, że to nie będzie zwykła zmiana władzy. Tylko zemsta. Za krzywdy prawdziwe i urojone. A wszystkie tego typu sytuacje wskazują, że będzie krwawo i brutalnie.
Zamknęłam się. Nie uwierzyłam tak do końca, ale czasem autorytety potrafią mnie zmusić choćby do milczenia.
Obawiam się jednak, że kiedy przyjdzie czas - spanikuję jak zwierzę. Że atakowana zewsząd sondażami i straszakami - w końcu się złamię i we właściwym dniu pognam do urny z dowodem w zębach i z rozpaczą w oczach. A to takie niskie. Głosować nie z przekonania, nie z wyboru, nie po przemyśleniu, porównaniu i świadomej kalkulacji - tylko ze strachu. Że przyjdzie okropna Buka w prawicowych barwach i Wszystko Pozmienia. Że odtąd na ulicznych słupach będą wisiały szczekaczki, z których non-stop będzie się lał bełkot o prawdziwej rodzinie, szatańskiej antykoncepcji i jedynym właściwym programie edukacji. Że polski internet zacznie przypominać ten chiński, a do opłaty za wywóz śmieci dojdą obowiązkowe składki na parafię. I że będę musiała szybciutko zalegalizować swój związek (już gnam po welon) w tym kościele, co to mi go postawią na miejscu lokalnej podstawówki. I na miejscu przychodni. I sklepu z winem, tak. Wiem, histeryzuję. Na razie się jeszcze trzymam. Ale - wybaczcie - hau, hau. Woof.
Plakat wyborczy Roberta Florczaka i Jacka Staniszewskiego Plakat wyborczy Roberta Florczaka i Jacka Staniszewskiego
Plakat wyborczy Roberta Florczaka i Jacka Staniszewskiego