Gdy nie ma w domu dzieci, to jesteśmy niedorzeczni

Choć dzieci w liczbie mnogiej posiadam już od pewnego czasu, dopiero w tym roku udało mi się zdobyć order matki porzucicielki. Pierwszy raz w życiu wywiozłam całe potomstwo na cztery piękne tygodnie w siną dal. I pomyślałam sobie "No, to teraz mamusia idzie w tango". Tylko że Węcławkowej nie wyszło, przynajmniej nie tak, jak to sobie zaplanowała.

"Gdy nie ma w domu dzieci to jesteśmy niegrzeczni" .  Przyznać się "wyrodni", kto nie nucił tego refrenu kultowej piosenki Kazimierza Staszewskiego żegnając potomstwo swe oddalające się w stronę babć, cioć, obozów i kolonii? Nuciłam i ja pijana radością. OMAMUNIU! Teraz to ja zaszaleję! Odwiedzę wszystkie te knajpy, do których strach z dziećmi iść, bo siostrzano-bratnia wojna, w którą włączyć należy dewastację mienia, może narazić na uszczerbek nie tylko nasze zdrowie psychiczne ale i portfel. Wreszcie zobaczę na żywo milion koncertów, pójdę na nocny spacer dalej niż do osiedlowego lasku, wraz ze ślubnym nadrobimy zaległości towarzyskie, a za dnia będziemy pracować, aż się będzie z klawiatury kurzyło, aż przyciski odpadną, aż się dyski w komputerach przegrzeją. Uhm. Wykonałam nawet kilka telefonów w celu umówienia się. Nawet udało nam się pójść drugiego wieczora bezdzietności do naszych znajomych na nockę przy grach planszowych...

Jakie życie, taka gra

I wtem! Wpadłam w jakąś cholerną dziurę czasoprzestrzenną, z której wyrwał mnie dopiero dzwonek telefonu. W słuchawce zaś udręczony głos spytał: "No, to kiedy mamy przywieźć dzieciaki? W poniedziałek wieczorem może być?" . Ale jak to? W ten poniedziałek?! Przecież nawet nie zrobiłam 1/100 tego, co zrobić chciałam, korzystając z odzyskanej po latach chwilowej swobody. Przecież nawet jeszcze nie zdążyłam poczuć szumnie ogłaszanej przez małżonka na facebooku "bezcelowości i pustości życia bez dzieci". Motyla noga! Miało być jak u Vampire Weekend, znaczy czilaut, bejbe:

 

A wyszło trochę jak u Beneficjentów Splendoru, czyli jestem robotem, zapierdalam w sobotę , w niedzielę i w poniedziałek. Oczywiście po drodze udało się zaliczyć kilka fantastycznych koncertów, nie wszystkie przekładały się bezpośrednio na pracę, odbyłam dwa wyjazdy w sprawach służbowych ale koniec końców dni zaczęły ograniczać się głównie do spotkań, przemiłych, ale w celach zawodowych, do pisania, pisania, oraz do pisania.

I tylko wieczory przypominały mi, że nie ma dzieci, ale zamiast pustki i bezcelowości w świecie mym wewnętrznym, odkryłam w świecie zewnętrznym istnienie filmów i seriali. I to, że to się ogląda, czasem nawet do 4:00 rano, a potem się śpi, może nawet do 10:00. WOW, tyle rzeczy mnie omijało przez te długie miesiące. Byłam nawet w kinie, z mężem, wieczorem! Szok i niedowierzanie nie odstępowały mnie na krok. No dobrze. Udało się, ale niestety nie wszystko.

Niestety odebrałam też milion wiadomości od znajomych: "Ej no i co? Obraziłaś się?" , "Umawialiśmy się na spotkanie, ale czekam już trzeci tydzień i nic" . No i nic. No. Wtopiłam. Podejrzałam jeszcze kątem oka co robią inni zaprzyjaźnieni rodzice, którzy się chwilowo "oddzietnili". Leżą, czytają książki, piszą o siódmym sezonie tego serialu, co go miałam zacząć oglądać, bo właśnie niby to przed chwilą wyszedł pierwszy sezon i zapowiada się obiecująco, chodzą na manicure (panie) albo na meczyki, leżą, czytają książki, leżą na leżakach, coś tam o nocnych spacerach wspominają. A ja patrzę na listę tekstów, które wzięłam na siebie i słyszę głosy w mojej głowie, które pytają: "gdzie popełniłam błąd?" .

No nic, no trudno. Niedorzeczność to moje drugie imię. Nie, w zasadzie nie, jestem ze Śląska, na drugie mam Barbara. Wracam więc do fedrowania w swojej małej kopalence. Tkwię w ciemnościach, w chodniku, który Sztigar (sztajger po prawdzie, ale Sztigar Bonko ustala nowe zasady) nazwał "teksty, które musisz oddać do przyszłego piątku, albo mafia wywiezie cię do Palmir w betonowych butach" . I kopię. Znaczy klikam. Sktukam. Piszę. Byle szybciej, bo zaraz dzieci wrócą z wakacji i się skończy to pracowanie gdzie chcę i kiedy chcę.

 
Więcej o: