Pewnie zaczęło się od tego, że byłam niegrzeczną dziewczynką. Za dużo energii, niewyparzony ozór. Sukienki podarte, kolana zdarte. Kochałam kopać piłę z chłopakami na podwórku, zabawa w dom była dla mnie za nudna (poza tym nigdy nie miałam lalki Barbie ani Fleur, a co to za dom bez tych lalek?). W pokoju szok masakra, wszystko wszędzie, w głowie sto pomysłów na minutę.
No i jeszcze te wszystkie sporty świata, które musiałam uprawiać, żeby jakoś pozbyć się tej energii. A od tych sportów robiły mi się mięśnie, bo trenowałam dużo. Mama trochę wzdychała, kiedy przychodziłam w podartych ciuchach, albo kiedy jakiś pan musiał mnie zdejmować z płotu, bo na nim zawisłam, ale generalnie miała z tym luz. Czasem tylko zrezygnowana mówiła: "A popatrz na tę Dorotkę. Ona zawsze w sukienusi, wyprasowana, od rana do nocy czyściutka. W pokoiku wszystko poukładane elegancko na półeczkach" . Tylko co mnie ta Dorotka obchodzi?
Wkurzało mnie, kiedy mama mówiła: "Poodkurzaj" , a mój brat nie musiał. I ja się wtedy pytałam: "A dlaczego ja?" , a ona, że ja jestem dziewczynką i muszę się nauczyć sprzątać. "A on nie musi?" byłam nieustępliwa. Nie musiał. Podobnie było z gotowaniem i wszelkim innym sprzątaniem. Mama mnie chciała nauczyć, żeby mnie do mojego kobiecego życia przygotować, w sumie chciała dobrze. Ale mi się już wtedy ten podział nie podobał.
Dzisiaj kiedy idę z córą na dwór i niechcący usłyszę na placu zabaw, jak ojciec mówi do chłopca: "Nie płacz, a co ty jesteś, baba?" to mam ochotę za włosy targać. Albo jak wyrywa chłopcu lalkę z tego samego powodu. Nie rozumiem też, dlaczego dziewczynki na plac zabaw ubiera się w najlepsze sukienki, po to, żeby potem powtarzać im do znudzenia, że nie mogą do piasku, bo sukienka się pobrudzi. Nie mogą na zjeżdżalnię z tego samego powodu. Mogą na ławce koło mamusi, buzia w ciup, rączki w małdrzyk, grzecznie posiedzieć. Mogą z wózeczkiem grzecznie po chodniczku się przejść.
Generalnie dziewczynki nie powinny przesadzać z ruchem i sportem, bo po co im to? Jak będą trenowały za dużo, biegały, w piłkę grały, to im mięśnie urosną i nikt ich potem nie zechce. Moja córka, (dwa lata) chodzi na basen, na naukę pływania dla dzieci. I co? Dziesięcioro dzieci, sami chłopcy w grupie. Zbieg okoliczności, czy po prostu zbędna dla dziewczynki umiejętność? (przypomniało mi się, jak mi tata tłumaczył, że prawo jazdy jest mi niepotrzebne...)
Chłopcy muszą być twardzi. Umieć się bić. Umieć kopać piłkę, jeździć na rowerze, po drzewach chodzić. Przecież oni potem muszą zdobywać świat! Muszą być silni, rozwydrzeni, pyskaci, bo to wszystko im się kiedyś w życiu przyda. Fajtłapy nie zostają prezesami, prawda? Dziewczynki muszą cichutko, grzeczniutko, zabawki poukładać, mamusi pomidorki pomóc pokroić, kurze powycierać. Życie nie jest bajką, taki los. Po co dziewczynkę unieszczęśliwiać? Jeszcze w przyszłości feministką zostanie i dopiero będzie. Albo, nie daj boże, lesbijką. A chłopak, który się lalkami bawi, na pewno będzie gejem. A to przecież najgorsze nieszczęście i klątwa.
Dobra, nie mam już siły. Idę córce Pippi Langstrumpf poczytać. Może z niej jednak coś niedobrego wyrośnie. Bo, jak wiadomo, grzeczne dziewczynki idą do nieba, a niegrzeczne tam, gdzie chcą.