Jem warzywa i owoce, nie grymaszę i nie psocę (tylko jedno z tych zdań jest prawdziwe)

Wbrew temu, co uważa moja mama (cześć mamo!) JEM. Nie dużo i nie są to kotlety jak dla Pudziana, ale jem. Po prostu jestem we frakcji uznającej, że człowiek je, żeby żyć, a nie - żyje, żeby jeść. Takie usposobienie ma wiele zalet: jem dobrze, zdrowo i zazwyczaj pyszne potrawy. Uwielbiam też zielone soki, co wiąże się ze spożywaniem (i kupowaniem!) wielkich ilości ziół, sałat i różnorakiej zieleniny.

Moja lodówka nie świeci pustkami

Co więcej, lubię gotować i mam doskonale gotujących znajomych - The Gustators - którzy bardzo poszerzyli moje kulinarne horyzonty i niejednokrotnie, zawsze ze szczerą radością, dokarmiali. Warto polubić ich stronę na Facebooku, nawet jak się nie jest z Warszawy, bo poza informacjami o swoich imprezach wrzucają ciekawe artykuły, linki, itd.

Właśnie z ich strony dowiedziałam się o Restaurant Day POLAND . Urzekła mnie ta inicjatywa (poza tym, ze jestem stara i łatwo się wzruszam, to uwielbiam akcje społeczne) polegająca na tym, że na jeden dzień każdy może zostać restauratorem. Można otworzyć knajpę w domu, w biurze, rozstawić garkuchnię w parku lub na podwórku - gdzie chcesz i co chcesz. Hamburgery albo naleśniki. Wedle gustu i umiejętności.

Wszystko zaczęło się w 2011 roku w Finlandii, gdzie ludzie umówili się i, jednego dnia, w parkach, domach i ogrodach otworzyli czterdzieści (!) jednodniowych restauracji. W kolejnym wydaniu restauracji było już trzysta - w pięćdziesięciu miastach w dwunastu krajach. W kolejnym - siedemset jedenaście! Piszę o tym dlatego, że ta jakże urocza inicjatywa dotarła do Polski. Już jutro (18 sierpnia) odbędzie się druga edycja imprezy. W Polsce pojawi się na ten jeden ponad trzydzieści "partyzanckich" restauracji - warto wspierać i propagować. Na stronie akcji możecie zobaczyć filmik z Restaurant Day w Finlandii i sprawdzić, czy może jednodniowa jadłodajnia pojawiła się gdzieś blisko Was.

W ogóle, dla lubiących dobrze zjeść mieszczuchów powstaje coraz więcej fajnych miejsc. Już nie jesteśmy skazani na wybór między spożywczakiem, gdzie plastikowe warzywa z importu a lokalnym lepiej lub gorzej zaopatrzonym bazarem. Ja akurat ma to szczęście, że "mój" bazarek jest dobry i jako osoba niespecjalnie mięsożerna jestem jego stałą klientką. Poza tym, jak czas pozwoli, wpadam na Le Targ w Wilanowie. Tyle, że czas zazwyczaj nie pozwala, bo soboty spędzam w pracy, przygotowując program.

Na szczęście - poznałam Jabłońskich . Jest to firma rodzinna produkująca ekologiczną żywność w Rozalinie pod Warszawą. Warzywa, zioła, jadalne kwiaty, przetwory, oliwy - co chcecie. Jabłońscy są na BioBazarze , Le Targu i w internecie. Są mili, wiedzą wszystko o swoich produktach i tym, co można z nich wyczarowac w kuchni, co w przypadku tak rzadkich ziół jak na przykład mitsuba jest niezmiernie cenne. Radzą, w jakiej kolejności zużywać produkty, co można mrozić, co lepiej konserwować w tłuszczu (patent z zalewaniem oliwą ziół w foremkach do lodu i wrzucaniem ich do zamrażalnika - genialny!). I, co dla mnie najważniejsze, na terenie Warszawy przywożą jedzenie do domu! Zamawiać można przez telefon lub internet - wszystkie informacje znajdziecie na ich profilu.

Tadzio też lubi warzywa i owoce?

A poza tym, dodają do zakupów GENIALNE torby uszyte z worków. Wielkie, praktyczne, z kieszeniami, takie w których spokojnie można przenieść małego hipopotama. Obłędne. Jestem fanką! Moje serce jest zielone.

Więcej o: