Książki, które muszę raz do roku: "Amerykańscy bogowie"

Listopadzie, ani cię lubię - ani szanuję. Robisz mi źle w głowę i w serce. A jednak coś ci zawdzięczam. Otóż pomysł na ten cykl jest twoim, listopadzie mać, owocem. Bo nie chodzi tylko o to, że pewne książki muszę raz do roku. Chodzi też o to, kiedy je muszę.

Uświadomiłam to sobie w czerwcu, gdy szukałam stosownie tłustej lektury na podróż i wpadli mi w oko "Amerykańscy bogowie" Neila Gaimana właśnie. Grube, znakomite, dawno nie było grane. Biorę.

Już wyciągałam rękę, już. Wtem zawiało, przez okno wpadł pachnący przeciąg, wraz z kolorowym motylkiem, szarpnęło roletą, czerwcowe słońce zaświeciło mi prosto w oczy i na gołe ramiona.

Nie wzięłam. Pewnych barier się nie przekracza, nie kopie się małych kotków, nie okrada puszek WOŚP, nie chodzi w pończosze z oczkiem, a "Amerykańskich bogów " czyta się w listopadzie. Jestem przekonana, że to nie moja fiksacja, jestem pewna, że tak miało być. Młodzieniec o imieniu Cień jest jak ucieleśnienie listopadowego (milczącego) dnia, cała książka pachnie (śmierdzi) mokrą, czarną (cmentarną) ziemią a listopad nieuchronnie zmierza ku (śmiertelnej) zimie, która zdaje się nie mieć końca.

Mniam. Mniam.  Mniam. Mniam.

Ja przecież nie lubię takich książek. Nie cieszy mnie ponury, pełen grozy klimat (chyba, że u Kinga), nie lubię żywych trupów i nie znoszę, jak dzieciom dzieje się krzywda. A mimo to uważam "Amerykańskich bogów" za bezwzględnie najlepszą książkę Gaimana, porównuje do niej wszystkie jego kolejne dzieła i wracam do lektury raz na rok, w listopadzie, mimo, ze czasu coraz mniej, a kuszących książek coraz więcej i to przecież marnotrawstwo.

Skoro nie lubię, to dlaczego uwielbiam? Bo jestem prosta i łatwa, taka prawda. Łapię się na te wszystkie tanie chwyty, uważam, że 4,99 to nadal 4, płaczę, kiedy strażak ratuje małe kotki i wierzę, że są jeszcze na świecie tacy szlachetni ideowcy, jak w " Newsroom ". I tu złapałam się również. Wszystkie flaki, krew, śmierć i brud równoważy mi miłość aż za grób, senne miasteczko w środku Niczego, pokryte śniegiem i lodem, noc z najpiękniejszą z trzech dziwnych sióstr, Zorią Połunocznają, ciesząca się życiem we wszystkich jego przejawach Wielkanoc, seksowne kocice, inne mądre zwierzęta i ten klimat. Napisałabym, że typowo gaimanowski, ale to nieprawda - jak pisałam tutaj - uważam, że Gaiman jest pisarzem nierównym i oczarowywanie nie zawsze mu wychodzi. Tu wyszło najlepiej.

Mogłabym wyznawać wiarę w takich bogów, ludzkich, niedoskonałych, płodzących dzieci i przegrywających bitwy. Ceniących dobre jedzenie i naprawdę zły, naprawdę podły fastfood (taki prawdziwie podły jest sztuką i rzadkością), pazernych na pieniądze, krew, życie i młode, jędrne cycki. Płodzących dzieci, kombinujących, kradnących drobniaki i robiących finansowe przekręty na grube miliony.

- Wszyscy z was zapewne zdołali już się przekonać, Że w Ameryce powstają też nowi bogowie, przywiązani do rosnących kręgów wiary: bogowie kart kredytowych i autostrad, telefonów i Internetu, radia, szpitali i telewizji. Bogowie plastiku, pagerów i neonów. Dumni bogowie. Tłuste, niemądre istoty, nadęte własną młodością i ważnością. Wiedzą, że istniejemy. Boją się nas i nienawidzą - dodał Odyn. - Oszukujecie samych siebie, jeśli myślicie inaczej. Jeśli tylko zdołają, zniszczą nas. Czas, abyśmy połączyli siły. Czas, byśmy działali.

Można tę książkę czytać jako bajkę o bardzo współczesnych bogach, albo jako historię Ameryki, wyznanie miłosne dla wielkiego, chorego i popieprzonego kraju, opowieść drogi, historię jednego człowieka, zza której - wedle schematu, który Nabokov zastosował w "Lolicie" - wygląda historia całej nacji.

Mnie najbardziej oczarowała ta część opowieści, w której nadchodzi zima. Z minuty na minutę spada temperatura, a biedny Cień ląduje w wyziębionym mieszkaniu, ubrany w zgoła nieodpowiednie ciuchy. Och, czy wszyscy mieszkańcy miasteczka nie są po prostu uroczy? Troskliwi, życzliwi, otwarci, chętni do pomocy. Ciekawe, dlaczego.

Mam z "Amerykańskimi bogami " tylko jeden problem. Lubię tam wszystkich. Absolutnie wszystkich. Mordercę z dobrymi chęciami, oszusta, podłego typa i tego podlejszego - również. Darzę sympatia tchórza, rozumiem mściwą wariatkę, mam ochotę życzyć smacznego Szakalowi, pożerającemu ludzkie serce. Życzliwie szkoda mi boga, który stoczył się w zapijaczonego żula i bardzo samotnej, ofiary demona, która tak w ogóle jest ofiarą losu i może demon wyszedł jej na dobre. Lubię postrzeloną, odważną Samanthę i policjanta jak z porządnych, amerykańskich filmów. Panie Gaiman, z pana jest pierwszej wody manipulant. Niestety, obawiam się, że cokolwiek Pan jeszcze napisze - nie przebije "Amerykańskich bogów". Ale daję szansę i czekam.

Chodzą słuchy, że za serial na podstawie książki ma się zabrać HBO. Kompletnie nie widząc tego przedsięwzięcia - pokładam nadzieję w jednej z moich ulubionych stacji. Jazda, chłopaki. Dacie radę zrobić to bez skrótów.

A propos skrótów - czy ktoś z Was czytał wersję autorską ? Chcę to? I tak się pewnie nie powstrzymam, ale czy nie byłoby miło mieć alibi?

Więcej o: