Addio ulubione - nostalgiczne pożegnanie z letnim rarytasem

Czytelniku mój najmilszy, nie szukaj w tym tekście wiedzy, wskazówek, mądrości i prawd uniwersalnych (a w innych szukałeś? Serio?), uprzedzam Cię o tym z góry, aby nie marnować Twego czasu. Chcę się podzielić z Tobą, Czytelniku, moim smutkiem. Uczynić Cię świadkiem pożegnania z moją miłością.

Szlag by to trafił i zaraza zeżarła, no. Przez ten pieprzony, oszukańczo łagodny i ciepły koniec lata kompletnie straciłam właściwą mi bystrość i orientację (a mówię to z pozycji osoby, która w nowym mieszkaniu zgubiła fotel, tak, FOTEL) i nie zdążyłam się pożegnać.

Nie zdążyłam ostatni raz dotknąć, sprawdzić czy jędrne, zaciągnąć się tym jedynym, niepowtarzalnym zapachem, musnąć czubkiem języka i wbić zęby tak, żeby mi pociekło po brodzie.

To coś? Jaja sobie robicie?To coś? Jaja sobie robicie? To coś? Jaja sobie robicie? To coś? Jaja sobie robicie?

A musicie wiedzieć, że jestem nieuleczalną fanką. Groupie. Stalkerką. Czekam całą jesień, zimę, większość wiosny. Tropię po straganach, sprawdzam, czy już. Nacinam się beznadziejnie na podróbki o smaku styropianu z keczupem. Czekam, przytupując z niecierpliwości obcasikiem pantofelka, dyszę niezaspokojoną namiętnością, snując się od warzywniaka do warzywniaka, tropiąc cień ubiegłorocznego zapachu, siłą powstrzymując się od głodnego wrzasku: DAJCIE MI POMIDORKA, A NIKT NIE ZGINIE!

Najtrudniej wytrwać właśnie wiosną, kiedy tych prawdziwych jeszcze nie ma, a te plastikowe, choć niby żywe - kuszą kształtami i kolorami. Nic się nie uczę, nic... Co roku kupuję badziewie i wmawiam sobie, że to już, że już czuję ten smak, jego zapowiedź. Prosta jestem jak drzwi do stodoły, wiadomo, że prawdziwy koneser znajduje przyjemność w oczekiwaniu i przedłuża je ze smakiem, aż to, na co czeka - będzie w pełni i najlepsze.

Ale przychodzi ten moment, kiedy torba niesiona ze straganu pachnie tak, że mam łzy w oczach. Doprawdy, tego lata rozważałam perfumy o zapachu świeżego pomidora, tym zapachu, który można wywąchać u samej nasady łodyżki i którego mi nigdy nie dość, ach, będę szlochać. Wiem, że są ludzie, którzy sławią zapach główki małego dziecka. Kocham swoje Szopy najbardziej na świecie, ale serio, wolałabym pachnieć pomidorem. Czy producenci mnie słyszą? Zapach może i niszowy, lecz zniewalający.

Moje najmilsze. Z kolegą. Moje najmilsze. Z kolegą.  Moje najmilsze. Z kolegą. Moje najmilsze. Z kolegą.

Odprowadzić dzieci do przedszkola i pójść na targ, zanim się zrobi gorąco i zanim podwiędną ludzie i warzywa. W taki miły poranny chłodek, podszyty upałem. Przebiernie grzebać w skrzynce, każdą sztukę ważyć w dłoni i obwąchiwać z miłością, z trudem powstrzymując zęby.

Pokroić, ledwo oszczędzając palce, zasypać gęsto koprem, solą i pieprzem i czekać, aż puszczą sok, bo takie najlepsze. Czekanie jest najgorsze, ale można sztachać się zapachem. W wersji dla szczupłych i głodnych - dodatki uzupełnić o kremową śmietanę i wybełtać szczególnie starannie. To, co zostaje na dnie naczynia po konsumpcji - ambrozja. Orgazm kulinarny.

Krzywo urżnąć pajdę świeżego chleba, takiego jak kiedyś sprzedawali na wsi, albo udatnie tamten imitującego. Posmarować świeżym masłem, przywalić pomidorami, posypać grubą solą.

Jeść te malinowe, albo serca wołu - bez niczego, bez dodatków, prosto z garści. Przepraszam, znów muszę iść - otrzeć oczy.

Nie zdążyłam w tym roku odbyć rytuału pożegnania. Zjeść w skupieniu, samotnie, ciesząc się każdym ostatnim kęsem. Kiedy sobie przypomniałam, pognałam do budki, kupiłam i wbiłam zęby - cóż, to już był gruby karton, taki jak po telewizorze, blada w środku żałość, pozbawiona woni i smaku. Za późno. ZA PÓŹNOOO! (spazmatyczny szloch)

Zostają mi sprzedawane w plastiku koktajlowe substytuty. Pewien gatunek sosu w szklanych butelkach, całkiem niezły, przyznaję, na tyle dobry, że budzi namiętność, nie zaspokajając jej jednak. Moja wina, było się pilnować. Będę czekać. Do zobaczenia latem. Czy ktoś zaśpiewa ze mną, pełnym głosem?

 
Więcej o: