Ile razy słyszałyście już, że macierzyństwo to zupełnie nowa, a jednocześnie bardzo naturalna sytuacja w życiu kobiety? Ja, jako matka dwojga, powoli mam ochotę zwracać tym zwrotem. Jest cały szereg magicznych formułek o cudownych chwilach, wielkich wyzwaniach, mistycznym rytuale przejścia, mocy stwarzania ludzi, i tak dalej, i tak dalej. Jest szereg mechanizmów, które uruchamiają się w naszych organizmach z lepszym, lub gorszym skutkiem właśnie w czasie stawania się matkami, jest też cała gama zupełnie nowych zachowań, które po drodze nabywamy. I pewnie wiele z przyszłych matek zaklnie siarczyście pod nosem sugerując, że o nie, ich to nie będzie dotyczyło, a potem ani się obejrzą, jak będą wycierały z brody koleżanki resztkę sosu i tłumaczyły coś znajomym mówiąc o sobie w trzeciej osobie (mój osobisty faworyt to: "A teraz Anetka was zostawi i pójdzie zrobić siusiu, a potem umyje rączki", eeeee tak, dobrze, tylko wróć szybko, bo wódka stygnie). No dobrze, to co my tam mamy?
Łagodne zmatczenie
Myizm - stoisz przed ekspedientką z promiennym uśmiechem i podwyższonym głosem mówisz coś w stylu "poprosimy te śliczne, chrupiące marcheweczki, troszkę soczystych pomarańczek, o! Może jeszcze weźmiemy ten chlebuś, bo bardzo go lubimy. Jak Pani myśli, ta szyneczka, będzie nam smakowała? Smaczniutka jest? A świeżutka?" . I nagle czujesz na sobie spojrzenia ludzi, powoli zaczynasz zdawać sobie sprawę, że coś tu nie gra. Jesteś sama, nie masz ze sobą swojego powiedzmy dwuletniego dziecka. GDZIE ONO JEST?! Aha, zostało z tatą, babcią, nianią, w żłobku. Tymczasem ty wciąż ćwierkasz słodko "my", "nam", "idziemy" "lubimy", "mamy". Hmmmmmm, dziwne.
Pomniejszanko - tak, wszystko jest takie malutkie, były już pomarańczki, chlebuś i szyneczka, są bajeczki, książeczki, rowerek, autko, łapeczki, nóżeczki, buzieczka. Nie ma już pieniędzy, są pieniążki. I tylko pociąg trudno zdrobnić, więc robisz z niego ciuchcię. Na główkę naciągasz czapeczkę, zapinasz guziczki w swoim płaszczyku, idziesz szybciutko do ludzi dużych, a tam? No dobra, zdrabnianie imion koleżanek przechodzi zazwyczaj niezauważone, gdy jednak do kolegów zamiast pełnym imieniem, albo zwyczajnym podwórkowym "ej" albo "stary", czy innym zawołaniem, zaczynasz zwracać się: "Michasiu, proszę" , "Kubusiu, zrób to" , "Andrzejku, a może..." , to oni owszem, mogą poczuć się znów młodzi, prawie jak w piaskownicy, może nawet ugryzą się w język zanim powiedzą "tak, mamo", ale co na to ojciec twoich dzieci?
Samozaśpiew - stoisz sobie na przystanku, czekasz na autobus, może nawet wróciłabyś do palenia papierosów? W zasadzie, przecież nigdy tego nie rzuciłaś na poważnie! Czekasz, trochę się stresujesz, dzieci już w przedszkolu, teraz czas na inne obowiązki. No dobrze. Bezwiednie zaczynasz nucić coś pod nosem. No samo się, wiadomo jakaś taka natrętna melodia wybrzmiewa w głowie, a ty po prostu lecisz z dobrze znanym tekstem na głos. Nie wiem, o na przykład: "Przyyyyyyyjaciół przedstawiamy wam, wciąż coś wożą tu i tam, czerwień, błękit, zieleń brąz, oto ich kolory są " .
Nerwowo rozglądasz się, czy nikt nie zauważył, szybko, szybko, wymyśl coś innego do śpiewania! "Pat i kot, kot i Pat, Pat i kot przyjaciele od lat". No nie, tylko nie to! Zmień płytę, zmień płytę, szybko! Oni już patrzą. Kto? No ci, co z Tobą na przystanku stoją. AAAAA! Nie da się! No trudno, przegrałaś, na szczęście jest mydło. "Mydło lubi zabawę, w chowanego pod woda, każda taka zabawaaa jest wspaniałą przygodą, kiedy woda gorąca". Takie tam, zwyczajne szaleństwo.
Matka - to styl bycia
Hiperbezpieczeństwo - wchodzisz do pomieszczenia i oczom nie wierzysz! O rety, przecież tu może dojść do tragedii! Natychmiast odsuwasz od krawędzi stołu wszystkie ostre narzędzia takie jak widelce i noże. Szklanki przestawiasz na środek, odruchowo nogą dosuwasz szafkę tak, by zasłaniała dostęp do kontaktów. Może jeszcze ten wazon trzeba by schować, może kogoś przygnieść, ma prawie metr wysokości! Chwila, stop, przecież to tylko pokój, w którym masz mieć zebranie. A co tam porabiasz w kawiarni? Czemu w ogóle starasz się zabezpieczyć wszystkich przed tymi zwyczajnymi zagrożeniami? No jak to, jesteś matką, tak już masz. Odruchowo.
Ekospiskowanie - w zasadzie zawsze przykładałaś wagę do tego, co jesz (na przykład czy w twoim hamburgerze nie brakuje ulubionego marynowanego ogórka albo czy jest wystarczająca ilość sosu do frytek), co nosisz (czy ta nowa koszulka z sieciówki - czyż ona nie jest fantastyczna?) i czy żyjesz zdrowo (wreszcie to ty jako pierwsza w gronie znajomych zaczęłaś popijać leki przeciwbólowe kawą, by szybciej działały). Macierzyństwo wyniosło wszystkie te cnoty na nowy poziom. Czytasz godzinami etykiety, bierzesz tylko odpowiednio oznakowane produkty, które mają wszystkie atesty, testy i inne stempelki. Ubrania? Wyłącznie fair trade, tylko naturalne tkaniny i barwniki roślinne. Pranie? Eko-orzech, następnie wietrzone, mrożone i prażone. Nie szczepisz, na wszelki wypadek. Nie można tak pochopnie psuć dziecka. Nie bierzesz udziału w żadnych programach profilaktycznych, kto wie, co knuje rząd?
Nadaktywność - wreszcie! Wyjechali na wakacje wszyscy twoi podopieczni, zrobisz to! Położysz się na kanapie, poczytasz książkę. Ach nie, po trzech minutach idziesz coś wstawić, na zapas, po dziesięciu minutach odkładasz książkę, bo widzisz okruszki, po trzydziestu postanawiasz umyć okna. Uffff, no, to teraz odpoczniesz. Chwytasz książkę, dwie strony dalej postanawiasz nastawić pranie, szkoda przecież marnować czasu. Po drodze zaglądasz do dziecięcych pokoików. Co tam tak cicho? Aha, nie ma ich, JAK TO? A tak, wyjechały. Tak trudno ci odpocząć w domu, to może wyjdziesz sobie, no nie wiem, na przykład do kina. Kupujesz dwa różne popcorny. Po co? Nie wiadomo kto jaki będzie chciał. Ale jak to "kto"! Partner? Koleżanka? Nie no, oni nie kapryszą przecież, wszystko zjedzą. Oddajesz popcorn. Czekasz, zawsze przecież starcza ci to, co zostanie po dzieciach. Cholera, ale to nie dzieci, wszystko zeżarli. No trudno. Coś długi ten film. Już półtorej godziny i jeszcze ani jednej piosenki o misiach i pomaganiu. Takie krwawe sceny?! Kto to puszcza dzieciom. Jakim dzieciom? GDZIE DZIECI? A tak, wyjechały.
Przesadartyzm - to wtedy, kiedy pięć razy wiążesz kokardkę lalce, tak, żeby wyglądała idealnie. Ale po co to robisz? Bo Twoja córka tak bardzo to lubi. A czy Twoja córka jest obok? Nie, wyjechała na studia do innego miasta. Dobra, nie bądźmy drobiazgowi, a może właśnie bądźmy. Przesadzasz z "artyzmem" (DRRRRRYYYYŃŃŃ! Czy zauważyliście, że ten tekst jest ironiczny, czy nadal traktujecie go śmiertelnie poważnie?) kiedy masz w domu 30 rodzajów foremek do wycinania zabawnych kształtów w kanapkach i właśnie zauważasz, że dla siebie, dla męża i dla dziadków też tak wycinasz, co ci szkodzi. To takie zabawne, kiedy ketchup uśmiecha się z chlebka z serkiem, to urocze, kiedy wszystko, co robisz jest takie słodkie. Obiadek układasz z takim pietyzmem, z jakim japońskie panie domu szykują bento. "Bo dzieciom się to podoba". Wiadomo też, że kotlety wycięte za pomocą foremek do pierniczków w gwiazdki jeszcze żadnemu dorosłemu nie sprawiły przykrości. Taaaaaaak.
Takie tam, bento /www.beneficial-bento.com/
Macierzyństwo: level insane
Dziecioprysznicyzm - no dobra, idea "baby shower" jako przygotowania do "rytuału przejścia" jest na swój sposób zrozumiała. To oswajanie i świętowanie, poza tym, wiadomo "JEŚLI DZIAŁA, TO CZEMU TEGO NIE ROBIĆ?". Z zamierzchłych czasów przetrwała koncepcja pępkowego, czyli jeszcze jednego pretekstu, by facet poszedł się nawalić z kolegami, czemu więc kobiety nie mogą całkiem na trzeźwo, jeszcze w stanie błogosławionym zaszaleć? Jest faaaajnie. Odciskacie swoje brzuchy w gipsie (muszelka, oaza, pierwsza łódź - och ile filozofii można dopisać do tego odlewu) a potem ani się obejrzycie, jak ktoś serwuje wam virgin mojito z kostkami do lodu zawierającymi mrożone bobaski:
A gdy lód się już roztopi krzycz głośno "wody odeszły!" / http://www.pinterest.com/
Wtem! Na stół wjeżdża lukrowana wagina, eksponat dość obleśny, ale przecież ironiczny, zabawny, no przecież chodzi o żarcik, oswojenie strachu. Czasem z tej lukrowanej ciastowaginy, która w naszej redakcji zyskała rozkoszne miano cipotortu, wychodzi piernikowy bobas. Nic tylko żreć. Omnomnom.
Wesołego parcia! Wesołego parcia!
Wesołego parcia!
Łożyskultyzm - kult łożyska czyli. Ale nie tego kulkowego, tylko "twojego uświęconego ogrodu macierzyństwa". Łożysko to mistyczna przestrzeń "pomiędzy", to "granica dwóch wszechświatów" - twojego własnego i tego należącego już do twego potomka. Łożysko broni, łożysko radzi... a nie, to nie to. Niemniej jednak kilka lat temu dotarła do nas wstrząsająco obrzydliwa wiadomość, jakoby konsumpcja własnego, urodzonego łożyska przetworzonego na tabletki była jedna z pięciu najbardziej pożytecznych rzeczy, jakie świeżo upieczona mama mogła zrobić dla siebie. Zmniejsza stres i huśtawkę hormonów, pozwala na powrót do natury... W naturze przecież mamy ssaki, też nie raz zjadają własne łożysko. Przepraszam, muszę zażyć inne tabletki, takie na mdłości. Jeśli macie podobnie, a jednak z niewyjaśnionych powodów chcecie zatrzymać na zawsze ten magiczny obiekt, pani Amanda Cotton robi z łożyska ramki na zdjęcia. Zalewa ten cud natury żywicą, et voila! Dzieło sztuki, pamiątka po cudownych 9 miesiącach i praktyczny gadżet. Lękam się szukać dalej zjawisk funkcjonujących jako "dziwactwa macierzyństwa", ale pewnie Wy znacie jeszcze milion innych dziwnych przypadków. Prawda?