Co ja zjadam? Nie zawsze musi być chleb, czasem mogą być muffiny

Cześć to ja, wasza kuchenna Bogini Chaosu. Obiecałam Wam kiedyś, że podam przepis na coś słodkiego: bierzecie cukier, dosypujecie do reszty jedzenia, et voila! Dziękuje, kurtyna. Skoro już mamy to z głowy mogę was zaprosić na muffiny, tylko, że jak zwykle muszę je robić inaczej.

Na wstępie wyjaśnijmy sobie jedno - wszystkie cukiernie, które spotkałam na swojej drodze sprzedają muffinki żeńskie. Ta muffinka, tę muffinkę, tej muffince. Brrrr. Ja jestem człowiekiem z południa, mam swoje nawyki, " podpisałam umowę na Gajowego z wąsami ", muffiny to są oni, rodzaj męski, tak zostało postanowione i swoich przyzwyczajeń zmieniać nie zamierzam. Jasne? Dobrze. To teraz zajmijmy się jedzeniem.

Jak przystało na Boginię Chaosu nie raz budzę się o 4:00 rano i odkrywam, że wieczorno-nocne zapotrzebowanie pozostałych domowników na chleb przekroczyło możliwości aprowizacyjne naszego żarciozbioru. No nie ma, wyparował. A kanapki dzieciom na śniadanie jedno, drugie z czymś zrobić trzeba. Czasem mam ochotę wychodzić z domu i iść hen, za metro, by w nocnym sklepie kupić kilka kromek jakiegoś czerstwego suchara naszego powszedniego, a czasem mnie to wkurza i nie, nie idę. Wyobraźcie sobie, że w tych chwilach lenistwa wyjściowego piekę chleb, ale to banalne, szkoda marnować wirtualnych drzew na taki przepis. Są też te zaskakujące momenty, gdy wpadam w szał tworzenia piekę muffiny. Słone oczywiście. Odpuściłam sobie wypiekanie tych "tradycyjnych", "brytyjskich" skurwieli, bo wymagają drożdży. Ludzie, jakbym chciała coś z drożdżami robić, to zrobiłabym chleb, albo nie wiem, alkohol. A przecież nie o tym.

Robimy więc słone muffiny. Takie, żeby zawierały ser. Ważne, by ten ser miał wyrazisty smak, bo jak to będzie jakiś słodki i mdły wyrób ementalopodobny to niestety efektem finalnym będzie tłusta dziura w bułce, a tego wolimy uniknąć. Cheddar? Corregio? Manchego? Acorn? Stać was - bierzcie i jedźcie z tym koksem. Ale zaraz, zanim ser to inne rzeczy. Sprawa fundamentalna - piekarnik, tak, znów go będziemy używać, mam nadzieję, że go nie wybuchliście poprzednio . Jeśli tak - bardzo mi przykro, musicie przynieść nowy, albo pożyczyć. Piekarnik to must have. Musi też działać, bo powinniście go włączyć, żeby się ten mroczny dziad nagrzał do temperatury 200 stopni Celsjusza. Grzeje się? Doooobrze. Teraz foremki. Niestety też są ważne, nie można tych muffinów wylać na blachę, bo się rozpełzną niebożęta nim nadejdzie czas, by wyrosły i zastygły. Ja mam w domu sześć foremek, krezusem nie jestem, piekę więc na kilka zmian, jeśli macie więcej foremek - tym lepiej dla was. Smarujecie je oliwą, to chyba logiczne, prawda? A teraz składniki:

-1,5 szklanki mąki

-2 łyżeczki proszku do pieczenia

- szczypta soli, pieprzu i czerwonej słodkiej papryki

- garść dobrze utłuczonych orzechów włoskich

- garść siekanej w kostkę skórki pomarańczowej

- świeży rozmaryn

- tymianek jakikolwiek

- 200 g sera

- 2 jajka

- 250 ml mleka

- 150 g masła

- BONUS: połówka siekanej i zeszklonej na maśle cebuli.

Wtem! Miska! Do miski przesiewacie mąkę. Powiecie: gusła, po co sitko brudzić. A ja wam mówię, że przesiewać, leniwa mąka, musi się trochę napowietrzyć. Orzechy tłuczecie. Proszę.

Orzechy. Tłuczone. Kruszone. Byle nie na mąkę.

Potem sru w to proszek do pieczenia, przyprawy (tak, rozmaryn i tymianek też) utłuczone orzechy, cebulę, skórkę pomarańczową, ser i co tam jeszcze zostało z tych suchych składników? A właśnie! Czy znacie tę żelazną zasadę wyrobu muffinów - suche składniki w jednej misce, mokre składniki w drugiej, a potem łączymy? No to ona się tutaj sprawdza. Czyli teraz w rondelku roztapiacie masło, potem chwilę czekacie, żeby wystygło, ale bez przesady, dolewacie do tego mleko, wbijacie jajka, mieszacie. Suche składniki tez mieszacie, a potem: NA POTĘGĘ POSĘPNEGO CZEREPU! Łączycie suche i mokre, mieszacie, mieszacie, mieszacie. Stop. Łyżką nakładacie do foremek. Tylko nie do pełna, to nie wódka, to jeszcze dzieci, one muszą rosnąć, jak dęby, jak osiedla, jak drogi ekspresowe, PKB i eksport krzemu. A do tego potrzeba przestrzeni. Tak z ćwierć pojemności foremki niech zostanie na to rozrastanie się.

Foremka, muffiny, piekarnik, czekanie.

Teraz ostrożnie do piekarnika i piec około 20 minut, a potem jeść, omnomnomnom. Jak bułeczki, tylko, że więcej, bardziej! Smacznego.

Efekt końcowy: normalna zdrowa hybryda ciasta z bułką i dodatkami.

P.S. Dla tych, co walczą z anoreksją: można przekroić na pół, jak bułkę, i posmarowac masłem. Dla tych, co nie walczą, ale lubią bułki z szynką: mozna przekroić na pół i przełożyć szynką. Dla tych, co wolą ser: zróbcie to samo, co tamci od szynki, tylko zamiast szynki użyjcie sera. A dla tych, co wolą na słodko: przekroić, wsypać cukru... Żartowałam, nie róbcie tego. To nie ma sensu.

Więcej o: