Rozczarowania i zachwyty, czyli cały rok serialożercy
Zacznę od marudzenia, żeby mieć to jak najszybciej za sobą i móc zająć się przyjemniejszymi rzeczami. Rozczarowania spotkały mnie cztery - za to wszystkie wielkie.
1. Homeland - trzeci sezon
Kochałam ten serial. Sezon pierwszy zbił mnie z nóg i wprawił w absolutny, bezkrytyczny zachwyt. Drugi miał górki i dołki, ale jeszcze trzymał fason. Natomiast w trzecim sezonie wszystko się rozlazło, popsuło i posypało. Za dużo telenoweli, za mało dobrego scenariopisarstwa - sposób w jaki rozgrywane są konflikty i prowadzone poszczególne wątki przyprawiał mnie o szczękościsk. Nie mówiąc o tym, że każdy odcinek oglądałam średnio na trzy raty, bo zasypiałam z nudów. Oddajcie mi MOJEGO Brody'ego! Oddajcie mi skrajne emocje i tę cudowną niepewność, co do intencji i motywacji bohaterów! Chcę siedzieć nerwowo na brzeżku krzesełka i zastanawiać się co dalej. W tej chwili właściwie kompletnie mnie nie obchodzi, co się wydarzy w zapowiedzianym już sezonie czwartym. Żal.
To moja wina, wiem - za dużo sobie obiecywałam. Co poradzić: jestem fanką Jossa Whedona - fanatycznym szalikowcem "Firefly" , wierną wyznawczynią "Buffy" , zachwyconą akolitką "Dr Horrible's Sing-Along Blog" . Uprzejmie ignoruję istnienie "Angela" oraz zachowuję milczącą rezerwę wobec "Dollhouse" . Ale za to Whedonowych "Avengersów" pokochałam od pierwszego kopa, by posłużyć się błyskiem poetyckiej metafory. Choć może to zupełnie nie jest metafora. W każdym razie: ostrzyłam sobie apetyt na tych "Agentów" przez rok, licząc że będą ciekawym dopełnieniem rozrastającego się kinowego Universum Marvela. Albo chociaż ciekawym kontrapunktem. Niestety: cała moja cierpliwość i dobra wola i powtarzane jak mantra: "może w następnym odcinku będzie lepiej" zdały się psu na budę. Agenci są słabi, jak Tony Stark bez swojej zbroi.
Nie jestem aż taką znawczynią twórczości Kinga jak szanowna koleżanka Aleksandra i nie czytałam "Pod kopułą" , ale coś tam człowiek sobie jednak przyswoił. I nabrał przekonania, że King jest wielce filmowy i świetnie się daje adaptować na potrzeby ekranu. Niestety serialowa wersja "Pod kopułą" nie miała w sobie nic z tego, co mnie w pisarstwie Kinga i jego ekranizacjach zawsze urzeka najbardziej: tej nuty niepokoju, że coś jest bardzo nie w porządku i że mnie to też dotyczy. Lęki, obsesje, dylematy i szaleństwo bohaterów Kinga zawsze w jakimś stopniu mi się udzielało, czyniąc lekturę, czy seans nie tyle bierną rozrywką, co raczej niebezpiecznym sportem, fascynującą próbą igrania z mrokiem. W przypadku tego serialu - nic, nada. Plastik, pustka, żadnych głębszych emocji. A zapowiadało się na dobre SF, takie z duszą, głębią i pytaniami.
4. Bates Motel
Jestem psychofanką "Psychozy" - uwielbiam film Hitchcocka i wszelkie związane z nim apokryfy i anegdoty (nawet całkowicie zbędny remake Gusa Van Santa lubię). Pomysł by dopowiedzieć historię Normana Batesa, pokazać jego młodość i skomplikowane relacje z matką, wydał mi się więc z miejsca doskonały. A kolejne informacje o produkcji utwierdzały mnie w tym radosnym oczekiwaniu. Zwłaszcza te, że w roli głównej wystąpi uroczy, acz odpowiednio demoniczny Freddie Highmore, zaś jego matkę zagra wielka Vera Farmiga. Niestety efekt nie dorósł do mych oczekiwań. Było płasko i przewidywalnie do bólu (biedny Alfred by tego nie zniósł chyba). Uwspółcześnienie historii też odebrało sporo uroku - smartfony są wrogami suspensu.
5. Na szczęście znacznie więcej rzeczy w tym roku cieszyło moje oko i przyspieszało mi puls. House of Cards to było wielkie objawienie, choć, gdy po fali zachwytu nad Kevinem Spacey i amerykańską wersją, nadrobiłam także brytyjski oryginał musiałam grzecznie pokłonić się królowi: Ian Richardson jest wcielonym cynizmem i Frank Underwood mógłby mu podeszwy czyścić. Co nie zmienia faktu, że na drugi sezon (premiera w Walentynki!) amerykańskiego "Domku" czekam niecierpliwie i nadal uważam, że to wielce zmyślna produkcja.
6. Serce rosło mi też, gdy patrzyłam na Dziewczyny - w ciekawą stronę ewoluuje ten hipsterski manifest znudzonych dzieciaków z Nowego Jorku. Mocny wątek z nerwicą natręctw głównej bohaterki (zwłaszcza, że podparty silnie autobiografią autorki Leny Dunham, którą podziwiam i której odwaga i szczerość są mi inspiracją co dnia) dał chyba wszystkim do myślenia. Na pewno scena z patyczkiem w uchu i finałowy bieg Adama z obnażonym torsem wciąż wracają w moich wspomnieniach - nie dają się zatrzeć, wymazać, ni zapomnieć. Dobrze, że "Dziewczyny " wrócą już styczniu, stęskniłam się , jak za najlepszymi koleżankami.
Piękna Sztuka Prezentu Piękna Sztuka Prezentu
Piękny Adam na grafice autorstwa Patryka Mogilnickiego
7. Nic jednak nie może się równać z emocjami jakie towarzyszyły mi podczas oglądania finałowego sezonu Breaking Bad . Moje mniemanie o tym serialu zawsze było bardzo wysokie, ale sposób, w jaki zakończono tę straszną, męczącą i drażniącą historię obudził mój najgłębszy szacunek. Zero miękkiej jazdy - rozpierducha po całości: okrucieństwo, śmierć, pożoga i zgliszcza. To się po prostu NIE MOGŁO lepiej skończyć. Ja w każdym razie byłabym rozczarowana. A tak to oglądałam z zachwytem i odrazą, zatrzymując każdy odcinek po kilka razy, by złapać oddech i wrócić do równowagi.
8. Ostro z moimi emocjami zabawił się też brytyjski serial The Fall z powracającą w wielkim stylu agentką Scully, czyli piękną, rudą Gillian Anderson, która wciela się tu w zimną, skupioną na karierze panią policjant na tropie seryjnego mordercy kobiet. To jedna z najbardziej wstrząsających rzeczy z pleniącego się gatunku o seryjnych mordercach jako głównych protagonistach. O ile w "Hannibalu" zbrodnia jest estetyzowana, zaś w "Dexterze" do pewnego stopnia usprawiedliwiana, to tutaj, towarzysząc duszącemu swe ofiary Paulowi Spectorowi (Jamie Dornan), widzimy przemoc w całej okrutnej prostocie. Bezsilność ofiary jest tym trudniejsza do zniesienia, że pozbawiona ozdobników, czy jakiejś teatralnej umowności - ekranu nie zalewa krew i wszystko odbywa się w ciszy, zupełnie nieefektownie. Efektem ciarki, mróz po plecach i sprawdzanie, czy aby drzwi na pewno zamknięte.
9. Skoro już o brytyjskich serialach mowa, to jednym z największych tegorocznych zachwytów była Utopia - coś z pogranicza miękkiego SF i thrillera. Momentami miałam wrażenie, że to jakiś nieznany scenariusz Alana Moora, zwłaszcza, że jest tu mocny wątek komiksowy - tajemnicza rządowa (?) i wszechmocna organizacja tropi ludzi, którzy mieli w rękach komiks genialnego i szalonego twórcy, który ponoć w swej powieści graficznej zawarł zaszyfrowaną przepowiednię przyszłości. Dystopijna wizja totalnej inwigilacji i opresji, zręcznie osadzona w konstrukcji narracji teoria spiskowa oraz przepiękne, malarskie wręcz kadry trafiły w mój gust bezbłędnie. Lubię jak się mnie porywa w taki sposób.
10. Porywająca i to na poziomie absolutnej ekstazy i estetycznego zachwytu była dla mnie jeszcze jedna produkcja z Wysp - Peaky Blinders . To z kolei opowieść o rodzinie mafijnej z... Birmingham. Tak, poczciwe Brumm do tej pory nie kojarzyło się z matecznikiem zbrodni i występku, a tu proszę. Lata tuż po I wojnie światowej, kaszkiety, tweedy, brzytwy i syndrom stresu bojowego. Do tego przebłękitne oczy Cilliana Murphy'ego, charyzma Sama Neilla i odważny pomysł na współczesną muzykę w ścieżce dźwiękowej: Jack White, Nick Cave, Tom Waits - dla mnie to absolutny strzał w dziesiątkę. Bo mroczna i chropawa muzyka świetnie pasuje do mrocznej i chropawej historii, zaś anachronizm nie boli w tym przypadku zupełnie. Poza tym wszystko łagodzą te błękitne oczy...
BBC2 Peaky Blinders
Peaky Blinders/BBC2
11. Dużo radości dostarczyła mi Gra o tron - w kategorii czystej rozrywki jest to naprawdę mocna pozycja. Oczywiście utożsamiam się z Tyrionem, bo reszta postaci mnie przeważnie irytuje. I nie, nie płakałam po krwawym weselu, przykro mi. Czasem mam wrażenie, że oglądam to tylko po to, by być na bieżąco z memami i parodiami. Bo te z GoT są zawsze absolutnie najśmieszniejsze. Ten filmik to absolutny hit. Warto było trzy sezony sagi obejrzeć, by móc się pochichrać...
12. i 13. Honorowe wyróżnienie chciałabym przyznać jeszcze dwóm serialom. Przede wszystkim Żonie idealnej , do której powróciłam po dłuższej przerwie. O tym, że było warto pisałam już szerzej w tym tekście . Drugim jest zaś opowieść o parze amerykańskich pionierów badań nad seksualnością - Masters of Sex . Bardzo stylowa i przyjemna w odbiorze rzecz, ale nie będę się o niej rozpisywać, bo - uchylę rąbeczka tajemniczki - taki tekst szykuje już Aleksandra, więc nie chcę się jej brzydko wcinać.
P.S. Nie, nie "zapomniałam" o "Mad Menach" , czy "Sherlocku" - po prostu ich nie lubię.
-
Koniec marynarek? Gwiazdy stawiają lżejszy zamiennik. Wakacyjną perełkę noszą już Kożuchowska i Sykut-Jeżyna
-
Skórzane buty na lato za 46,99 zł w Lidlu. Hity w Born2be, butosklep
-
Młodzi inaczej niż dorośli rozumieją zagrożenie w świecie cyfrowym. Najbardziej obawiają się rówieśnikówMATERIAŁ PROMOCYJNY
-
Położna zdradza, co znajduje wewnątrz ciężarnych podczas porodu
-
Zamiast do kosza, zanieś do ogrodu. Uchronisz rośliny przed ślimakami
- Prysznic rano czy wieczorem? Ekspertka zdradza wpływ pory na organizm
- Tomasz Torres wziął bajkowy ślub. Niedługo zostaną rodzicami
- Pojechała na zabieg do Turcji. "Dostałaś to, za co zapłaciłaś"
- Sposób na odstraszenie dzików. Będą omijać twój ogród z daleka
- Ewa Kasprzyk "rozpala zmysły" w sukience mini. Fani pod wrażeniem