Koza rabina (i wiele innych zwierzątek), czyli gdy brak robi dobrze

Aj waj, gewałt! Minęło dziewięć dni stycznia, a nasza postrzelona redakcja nie ogłosiła jeszcze tematu na ten miesiąc! Skoro brak tematu, to niech tematem będzie brak - rzekła Rednacz, klasyczny Salomon w spódnicy, który leje z pustego w próżne od rana do wieczora.

Jak już wiecie przypowieść o kozie rabina jest stałym elementem naszej wewnątrzredakcyjnej grypsery (w mateczniku feminazizmu musi być i grypsera - jak we więźniu, nie inaczej). Uwielbiam drzemiącą w tej anegdotce mądrość, która głosi, że po pierwsze: aby docenić swoją może nie idealną, ale znośną, egzystencję, należy ją sobie pogorszyć (bo ZAWSZE może być gorzej), a po wtóre: że brak bywa błogosławieństwem, choć taka teza wydaje się sprzeczna z duchem naszych rozpasanych czasów. Bo przecież więcej znaczy lepiej. Każdy przekaz reklamowy ci to powie: więcej minut, więcej ramu, więcej cali, więcej mocy. Multiplikacja, akceleracja, grandilokwencja i sny o potędze. Musi być na plusie, zawsze o jeden więcej niż wcześniej, bo inaczej to jest regres, stres i depresja.

Minimalizm, redukcja, asceza - to idee, które z trudem dochodzą do głosu, choć nie zostały zupełnie zapomniane. Och nie, nie martwcie się nie zacznę nawoływać byśmy się trochę poumartwiali - wręcz przeciwnie: byśmy bardziej świadomie celebrowali to, co mamy (aczkolwiek mam za sobą także fazę ostrej fascynacji monastycyzmem jako takim, ze szczególnym uwzględnieniem dobrowolnego wygnania jako formy ascezy - peregrinatio pro Christi amore, te rzeczy). Po prostu im jestem starsza, tym więcej we mnie tej irytującej Pollyanny, która każe mi się cieszyć ze wszystkiego i w każdej sytuacji. I jeszcze odrobina Coco Chanel, która rzecze, że mniej znaczy więcej.

Już wyjaśniam w czym rzecz i jak to się objawia. Weźmy pierwszą z brzegu banalną życiową sytuację typu: wychodzę wieczorem potańczyć. Po pierwsze: hahaha JAKA BANALNA? To sytuacja cudowna, niezwykła i fantastyczna, bo zdarza mi się mniej więcej raz na pół roku. BRAK hulanek sprawia, że gdy już mi się trafi takie ślepej kurze ziarno (a dzieci u dziadków, huhuhu - hulaj dusza!), to cieszę się jakby mnie kto na sto koni wsadził. I zwykła potańcówka od razu staje się świętem.

Krowa

Na grzbiet wciągam stary tiszert konkubenta (w ostrym ataku weny i natchnienia urżnąwszy uprzednio rękawki. A co: zabawa!), bo nieważne co tam na grzesznym ciele (cielę !) będę miała. Lepiej prościej, lepiej mniej (czuję, że Chanel byłaby ze mnie dumna) - i tak się lepić będzie (tak, od potu). Znajomi są najmilszymi, najbardziej uroczymi ludźmi na świecie, barman jest przesympatyczny i obsługuje poza kolejnością, a wódka jeszcze nigdy nie była tak smaczna. I pożywna. Zaś z parkietu to trzeba mnie usuwać wołami , bo nie zważając na wiek stateczny rzucam się w wir zabawy i spontaniczny szał porywa mnie. Dla wyposzczonej eremitki bowiem byle biba jest karnawałowym balem. Zaprawdę, powiadam wam.

Im mniej mam różnych przyjemności, tym bardziej je cenię i tym bardziej mnie cieszą. Brak: czasu, wolności, spontanu, rozrywek okazuje się bardzo pozytywnym bodźcem. Każde spotkanie z koleżanką na kawie, każde wyjście do kina, każda butelka prosecco wypita w miłym gronie stają się potem celebrowaną okazją, wyzwalają radość, dają zastrzyk energii. Wojna postu z karnawałem? Pokojowa koegzystencja ku chwale ojczyzny!

Porzuciwszy ton frywolny: naprawdę wierzę, że warto pielęgnować w sobie kozę rabina (porzucanie tonu frywolnego nie idzie mi najlepiej), a właściwie BRAK kozy rabina. Tzn. to uczucie ulgi, radości i afirmacji, że jednak hej! życie jest cudowne, Pollyanna! Na fali tej godnej prostaczka ideologii potrafię cieszyć się jak dziecko z różnych drobiazgów i nie przeszkadza mi w tym ani brak czasu, ani pieniędzy (o braku piątej klepki nie wspominając - ten nawet pomaga). A najbardziej cieszą mnie oczywiście małpie figle.

I tu miejsce na konkluzję - dość nieoczekiwaną, choć może niektórzy co bystrzejsi czytelnicy wyłapali ten zwierzęcy trop już wcześniej. Po krótkiej i burzliwej naradzie w Foch-sztabie (w mateczniku!) postanowiłyśmy adoptować zwierzątko. Z warszawskiego ZOO . Bo koza jest nam potrzebna. Albo nahur. Waran? Lemur? Kapucynka? Ach, wybierzcie sami. Macie tydzień na głosowanie. A my potem pójdziemy do ZOO przywitać się z naszą gąską (po cichu liczę, że jednak będzie to nahur).

Które zwierzątko mamy adoptować?
Surykatka
15%
30głosów
Bizon
7%
15głosów
Jak
5%
11głosów
Jelonek pudu
7%
16głosów
Nahur
12%
26głosów
Waran
4%
9głosów
Bazyliszek
14%
30głosów
Lemur katta
11%
23głosów
Koczkodan
11%
24głosów
Kapucynka
8%
18głosów
Flaming
6%
14głosów
Więcej o: