Cztery widzenia świata i o tym, że to nie aparat robi zdjęcie

Jest wiosna, druga połowa lat siedemdziesiątych XX wieku. Kwitną już jabłonie i wszystkie drzewa z zapałem wypuszczają kolejne pokolenia młodych pąków. Jest pięknie, wtedy zaczynam widzieć świat po raz pierwszy. Mam pewnie około miesiąca i moje oczy powoli uczą się akomodacji. Mama często stawia wózek pod czereśnią. Ten widok sprawia że jestem spokojna i zaintrygowana.

Gdy mam 18 lat, muszę kupić okulary, bo mój wzrok robi się słabszy i płata mi figle. Zdarza mi się nie rozpoznawać twarzy znajomych, albo podchodzić do ludzi, których nie znam, bo nieopatrznie uznałam ich za osoby mi bliskie. Kiedy zakładam okulary jest czerwiec i dostrzegam, że drzewa mają tysiące liści. Wtedy świat objawia mi się na nowo po raz drugi.

Trzecie widzenie świata następuje niecały rok później. Przygotowuję się do egzaminu z rysunku na studia. Zaczynam postrzegać otaczającą przestrzeń przez pryzmat horyzontu, perspektywy, kompozycji i dominant. Uczę się jak przenieść na płaski brystol bogactwo świata trójwymiarowego. Zaczynam odróżniać to, co jest ważne od tego, co nieistotne. Rozpoznaję elementy, które mam wyeksponować i te, które powinnam pominąć. W nauczycielu rysunku zakochuję się bez pamięci.

Czwarty raz spoglądam świat na nowo za pomocą aparatu. Na początku jest to Zenit i, jak to Zenit, ma wadę migawki. Wrodzoną. Dlatego za zarobione pieniądze, na giełdzie w Stodole kupuję używanego Pentaxa Me super z trzema obiektywami. Najbardziej lubię 50-tkę, jest najjaśniejsza: f 1.7 daje piękną głębię ostrości. Dzięki zdjęciom zakochuję się w świecie na nowo i na zawsze. Ciągnie mnie do wszystkich starych, opuszczonych kamienic, do odrapanych murów, które skrywają tajemnicze kolory. Lubię piękno nieoczywiste i takie, do którego trzeba się dokopać. Myślę zdjęciami, śnię o zdjęciach, kadruję chwile. Jak kania dżdżu, wyczekuję idealnego światła. Wstaję o piątej rano, żeby zrobić TO zdjęcie. Czuję się szczęśliwa.

Zaczynam fotografować w czasach, gdy klisza składa się z 36 klatek i zanim naciskam spust migawki zastanawiam się porządnie nad kadrem, doborem przesłony i czasem naświetlania. Kupuję czeski powiększalnik Opemus. Przerabiam łazienkę w bloku na małą ciemnię i osiągam wyższy poziom fotograficznej euforii. Jestem ja, odczynniki, czerwone światło, papier fotograficzny i ulubiona muza. Chwila, gdy na papierze zamoczonym w wywoływaczu pojawia się obraz pozytywowy jest po prostu magiczna. Oczekiwanie i niepewność zostają nagrodzone. Wreszcie mogę ponownie zobaczyć chwile, sytuacje, emocje utrwalone na kliszy kilka tygodni albo kilka miesięcy wcześniej. Uczę się cierpliwości i pokory. Zanim uzyskuję odbitkę idealną muszę wykonać kilka lub kilkanaście prób z odpowiednim rodzajem papieru, czasem naświetlania i kąpieli w wywoływaczu. Zdarza się też, że zdjęcie, które miało być takie ekstra jest po prostu beznadziejne i najlepsza chemia mu nie pomoże.

fot.2fot.2 fot.2

Niektórzy ludzie nie lubią zapachu odczynników. Ja go ubóstwiam, bo dla mnie to zapach emocji i spełnionych marzeń. Wywołuję tylko zdjęcia czarno-białe. Zabawa z kolorem wymaga absolutnych ciemności i lepszego warsztatu, a ja jestem samoukiem i z motyką na księżyc się nie porywam. Kolorowe oddaję do dobrego laboratorium, gdzie zajmą się nimi profesjonaliści. Mam swoje ulubione filmy (Ilford Delta Proffesional 100) i papiery (twardy, matowy Foma i wielogradacyjny Ilford). Czasem pracuję na przeterminowanych materiałach i okazuje się, że dzięki temu można uzyskać całkiem interesujące efekty.

Teraz mam cyfrę, i nie powiem, dostrzegam zalety tego sprzętu. Gdy potrzebuję świeżego spojrzenia, biorę aparat i idę poznać świat na nowo. I coraz bardziej ciągnie mnie do dyscypliny tradycyjnego filmu małoobrazkowego.

Stary, ale jaryStary, ale jary Stary, ale jary Stary, ale jary

Polecam Wam szczerze ten sposób wyrażania siebie. I nie przejmujcie się tym, że ktoś skrytykuje, że kadr nie taki, że pocztówkowe, że zbyt ekspresyjne. Twórzcie dla własnej satysfakcji.

Wasza Korespondentka z Wydziału Odzyskiwania Zdrowego Rozsądku (która lubi uciekać od biurowej rutyny)

Więcej o: