Co Słonko Widziało: Bonneville, najszybsze maszyny świata i Cudowne Potwory

W powietrzu zapachniało mi wiosną, co zawsze powoduje natychmiastową chęć spakowania kilku niezbędnych rzeczy w zgrabnej walizeczce i udania się w jasną cholerę. Gdy mnie nosi, oglądam sobie taki jeden film (o nim za chwilę), który mnie zazwyczaj uspokaja. Tym razem podsycił tylko ogień pod tym, co w duszy gra...

Pozwolę sobie dziś odejść nieco od przyjętej wcześniej konwencji internetowego przeglądu i skupić się tylko na kilku linkach, za to absolutnie wspaniałych. I starych, bardzo mi przykro. Będzie za to spektakularnie, tęsknie i z mocą. W bonusie - doskonały film na miły wieczór. Oglądam go kilka razy w miesiącu, bo bije z niego potężna dawka optymizmu, a tego właśnie mi ostatnio trzeba.

Film The World's Fastest Indian , w Polsce znany jako Prawdziwa Historia (ekhem), to genialna opowieść o wyzwaniu, jakie postawił przed sobą (i swoim motocyklem) niejaki Burt Munro. Jeżeli nie znacie jeszcze tego nazwiska, cieszcie się - przed Wami fantastyczna historia.

 

W 1920 roku, młodziutki Burt kupił sobie motocykl. Nie pierwszy, ale ostatni. Motocykl, który stał się jego najwierniejszym przyjacielem i zapewnił mu nieśmiertelną sławę. To właśnie Indian Scout stał się bowiem "najszybszym na świecie", a miejscem jego wielkiego zwycięstwa było wyschnięte dno jeziora Bonneville w amerykańskim stanie Utah . Na tej płaskiej i olbrzymiej przestrzeni utworzono tor, służący biciu rekordów prędkości. To właśnie marzenie o zostaniu rekordzistą pchnęło Burta do zmodyfikowania swego motocykla. A była to historia długa (zaczął w 1926 roku), barwna i ciekawa, bo metody modyfikacji stosował iście niekonwencjonalne.

Przerabiał stare szprychy na mikrometry, wykorzystywał stare zużyte części wyrzucone przez innych, które namiętnie gromadził w różnych puszkach i słoikach, gdzie leżały oblepione piaskiem lub ziemią - zależnie od tego gdzie je znalazł. Wykorzystując ten "złom" powiększał pojemność swojej maszyny, modyfikował układ smarowania czy zaworów, konstruował własne pływaki, sprężyny, koła zamachowe, tłoki, krzywki i Bóg wie jeszcze co. Sam sobie rzeźbił formy odlewów, sam robił odlewy i sam je hartował. Wymontowywał i przerabiał na części do swojego motocykla elementy z traktorów, maszyn rolniczych i innych urządzeń .

Dodajmy, że aby pobić rekord prędkości, Burt musiał nie tylko przez szereg lat pracować nad swoim Indianem, ale także przewieźć go na niebagatelną odległość - nasz bohater pochodził bowiem z Nowej Zelandii. Dodajmy, że wyprawiając się po raz pierwszy do Bonneville w 1962 roku, Burt miał już 68 lat, a jego motocykl... 47. Nie przeszkodziło to doskonałemu zespołowi pomknąć przez biały bezkres z prędkością 288 kilometrów na godzinę. Co więcej - nie był to także koniec tej wspaniałej współpracy człowieka obdarzonego pasją i jego niesamowitej maszyny. Doradzam z serca - obejrzyjcie film i poczytajcie sobie o szybkim Burcie, bo historia ta daje wiele przyjemności, a odtwórcą głównej roli w filmie, jest Anthony Hopkins, genialny, cudowny, rozczulający. Jest pięknie, powiadam Wam.

Jeżeli interesuje Was samo Bonneville i doroczny Speed Week , możecie obejrzeć rewelacyjne zdjęcia robione w czasie tych spędów. A jest co oglądać, bo przyjeżdżają tam nie tylko maniacy prędkości, ze swoimi futurystycznymi maszynami, ale także ci, którzy wierzą w ponadczasowy design starych samochodów. Acz to, co kryje się pod maskami tych piękności, potrafi porządnie zaskoczyć. Sami zresztą zobaczcie.

 

Doskonałą galerię zdjęć (choć malutką) znajdziecie w serwisie WhereCoolThingsHappen - polecam go ogólnie, bo jest naprawdę doskonały.

fot. Simon Davidson (wherecoolthingshappen.com)

Arcyciekawa histroia Bonneville w pigułce - także z kilkoma archiwalnymi zdjęciami, znajduje sie na stronie RodAuthority - kliknijcie w obrazek Challengera (1959 rok!), a magicznie się tam przeniesiecie.

Fajne zdjęcia i opis wypadu na Speed Week znajdują się w serwisie SpeedHunters . Dużo, dużo frajdy!

fot. Keith Charvonia (SpeedHunters.com)

Skoro jesteśmy już przy wspaniałych maszynach, to podzielę się swoją radością z odkrycia, że potężna dawka emocji czeka na mnie i innych automaniaków już w czerwcu. I to w dodatku w Warszawie! Tym razem liczył będzie się rozmiar, bo to MONSTER JAM !

Monster JamMonster Jam 

W przaśnym koszyku, czyli na Stadionie Narodowym pojawią się przecudnej urody potwory. MONSTER TRUCKS! Tu mój ulubieniec. Wiem, wiem, jestem beznadziejna, Grave Diggera lubi każde dziecko. Wy może przyciszycie, ja ustawiam sobie na maksa!

 

Cieszy mnie to tym bardziej, że nie dojechałam do Wrocławia w 2011, a w zeszłym roku byłam tak nieuprzejma, że spóźniłam się na wariacki show w Las Vegas i szczerze tego żałuję, choć w zamian zdobywałam trasy wiodące przez Dolinę Śmierci (przepraszam - wzdycham, tęsknię, rozpaczam)... Na szczęście, mogę to nadrobić.

 

No już, już. Jeżeli uwielbiacie wielkie maszyny i straszliwe dźwięki - pewnie zobaczymy się siódmego czerwca. Ja będę tam na pewno, a teraz oddalam się na seans kolejnego filmu o Wspaniałych Mężczyznach w Szybkich Maszynach.

Jeżeli nie widzieliście jeszcze Wyścigu , obejrzyjcie koniecznie. Naprawdę nie trzeba być fanem Formuły 1, żeby cieszyć się seansem. Doskonale zrobiony film, fenomenalni aktorzy. Porównajcie koniecznie oryginalne zdjęcia Nikiego Laudy i Jamesa Hunta z ich filmowymi odpowiednikami. Rewelacyjna historia, opowiedziana i pokazana w porywający sposób.

 

To pa! Wziuuuuum...

Więcej o: