Nie lubisz swojej pracy? To weź ją zmień - tylko nie narzekaj

Jakiś czas temu przeczytałam tekst o panu, który bardzo nie lubił swoje pracy i przez dwa lata analizował godziny, przybycia i wyjścia z biura oraz pory, w których robił sobie przerwę na lunch. Przez dwa lata pan notował sobie te dane, po czym zrobił z nich wykres i doszedł do wniosku, że im mniej lubił swoją pracę, tym później ją zaczynał.

Po pierwsze podziw, szacun i kapelusz z głowy, że mu się tak chciało. Skrupulatności i wytrwałości to mu nie brakowało, obstawiam, że pracował w księgowości. Musiało mu się naprawdę nieźle nudzić, żeby zajmować się takimi bzdurami. Ja po prostu nie mam czasu na takie pierdoły i większość normalnie pracujących ludzi też. Rozumiem, że gdyby prowadził naukowe badania i w porozumieniu z pracodawcą zlecił takie zadanie reprezentacyjnej grupie pracowników, to może dałoby to jakiś bardziej obiektywny obraz. Ale po co? Z drugiej strony godzina przyjścia do pracy to bardzo indywidualna kwestia i wypadkowa wielu czynników.

Przychodzę do pracy o 7 rano, ale nie dlatego, że tę pracę wyjątkowo lubię, bądź jej nie trawię, tylko dlatego, że chcę jak najszybciej z niej wyjść, odebrać dzieci ze szkoły i przedszkola i spędzić z nimi fajne popołudnie (na przykład w parku). Pomijam fakt, że gdybym nienawidziła tego, co robię, gdybym męczyła się w pracy przepotwornie, to starałabym się ze wszystkich sił zmienić ją na inną, która bardziej mi odpowiada. Ten komfort i potencjalne możliwości zawsze dawały mi nadzieję na lepsze jutro. Mieszkam w dużym mieście, mam wyższe wykształcenie, kwalifikacje, doświadczenie, sporo szczęścia w życiu i niezbywalne poczucie, że wszystko się ułoży. Silne wewnętrzne przekonanie, że za pomocą uporu, uśmiechu i pozytywnego nastawienia można załatwić 99% spraw teoretycznie niemożliwych do załatwienia. Uśmiech działa na najbardziej zatwardziałe biurwy (potwierdzam na podstawie doświadczeń na własnym podwórku oraz w innych urzędowych rewirach).

Wiele osób tego szczęścia nie ma. Zwyczajnie dlatego, że urodzili się w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym czasie. Dlatego, że nie mieli wsparcia ze strony rodziców. Dlatego, że nie mieli możliwości zdobycia wykształcenia. Albo z powodu zbiegu różnych niekorzystnych okoliczności zewnętrznych.

Dlatego doceniam to co mam. Jednocześnie drażni mnie narzekanie na pracę u moich współpracowników i współtowarzyszy podróży na biurowym szlaku. Jak to oni mało zarabiają (choć w moim urzędzie pensje są całkiem niezłe), jacy to są zarobieni (jasne, każdy pot ociera z czoła), jak trudna ta praca, bo trzeba zajrzeć do dokumentu, który jest w obcym języku. Ogólnie masakra.

Jeśli użalasz się nad sobą i kiepskim wyborem sałatek w biurowej stołówce, albo narzekasz na klimatyzację, lub kształt klawiatury to pomyśl o tej pani, która siedzi na kasie w supermarkecie i musi znosić sfochowane miny klienta, który zapomniał zważyć pora i teraz trzeba czekać, aż pani pójdzie, zważy i w ogóle dlaczego to tyle trwa.

Jeśli nadal jest ci źle i niewygodnie za biurkiem, to obejrzyj sobie dwa filmy Michaela Glawoggera "Megamiasta" i "Śmierć człowieka pracy" . To przerażające i bardzo smutne obrazy. Pokazują degradację człowieka w zdegradowanym środowisku. Bohaterowie mają praktycznie zerowe szanse na poprawę swojego losu. Wynagrodzenie pozwala im dosłownie na wegetację. Warunki, w których harują są makabryczne. W biedaszybach, które grozą zawaleniem, w kopalni siarki, gdzie trujące opary sieją zniszczenia w ich płucach. Bez zabezpieczeń, ubrań ochronnych rytmicznie powtarzają te same czynności. Człowiek przesiewający barwniki jest jak w transie. Jest jak kameleon, który zmienia kolor z żółtego na czerwony wraz z barwnikiem, nad którym w danej chwili pracuje. Mężczyźni podcinający szyje kurczakom robią to automatycznie i nie do końca skutecznie, bo na wpół żywe ptaki tłuką skrzydłami wśród umierających braci. W tym świecie nie ma miejsca na jakąkolwiek ochronę pracownika i respektowanie jego praw, urlop, wolny weekend, marudzenie i chorobę. Lecz najsmutniejsze jest to, że nie ma tam prawie w ogóle miejsca na marzenia.

 

Nie chcę moralizować ani ekscytować się cudzym nieszczęściem. Chodzi mi o to, że czasem warto znaleźć punkt odniesienia, spojrzeć gdzieś dalej poza czubek własnego nosa i nie tworzyć problemów tam gdzie ich nie ma.

Przewartościować swój świat i przestać narzekać na rzeczy tak błahe jak chwilowa nuda w pracy, mało ambitny projekt, czy dodatkowe raporty które trzeba szybko przekazać kierownikowi. Nie marudź, nie narzekaj, nie zatruwaj powietrza swoim jojczeniem. Jeśli jest Ci tak bardzo źle, to po prostu coś z tym zrób. W najgorszym razie - spóźnisz się do pracy, też coś.

Wasza Korespondentka z Wydziału Odzyskiwania Zdrowego Rozsądku

Więcej o: