No więc ja sądzę, że inteligentnemu człowiekowi ciężko jest wmówić cokolwiek. Chyba, że w grę wchodzą wzajemne żywe emocje, zakładam jednak, że większość z nas jest osobnikami psychicznie stabilnymi i żywe emocje łączą nas z ludźmi nam bliskimi, a nie - na przykład - z autorami tekstów.
Nie uważam więc, aby autorka tekstu Marzymy o partnerstwie, a same pogrążamy się w krzątactwie coś mi wmawiała. Prezentuje tylko swój punkt widzenia. A że chwilami brzmi to, jakby mówiła wszyscy , zawsze oraz nigdy ? Cóż, skoro tak to odbieram - mój problem. Wszak autorka wyraźnie zaznacza, że zna mężczyzn którzy nie uważają prac domowych za powodujących rany na ego i honorze.
Gdyż o to właśnie chodzi. Znów. O prace domowe. O ich podział między płeć piękną i brzydką, o sprawiedliwość i partnerstwo. O ten odwieczny konflikt, nękający nowoczesne związki. Ileż rokujących relacji przeminęło z brudnymi garami, osadem na wannie i zapaćkanym lustrem! I ja tu, moi drodzy, próbuję spojrzeć dalej, niż czubek własnego nosa. Bo mnie wprawdzie problem nie dotyczy kompletnie, ale rozumiem, że niektórych - owszem, dotyczy i dotyka boleśnie. Pochylam się więc. Nad problemem.
Niektórzy zwyczajnie LUBIĄ mieć czysto Niektórzy zwyczajnie LUBIĄ mieć czysto
Niektórzy zwyczajnie LUBIĄ mieć czysto
Pochyliwszy się - stwierdzam, że w większości zgadzam się z autorką tekstu.
Ależ oczywiście, że tak. Skoro mężczyzna chce współuczestniczyć, a kobieta ma Misję i celebruje Męczeństwo - to jej sprawa. Może lubi. Nie litujemy się nad nią i nie potępiamy jego. Dotąd zgoda. Ale nadszedł moment, kiedy zgłupiałam.
Usiadłam i szczerze spróbowałam sobie odpowiedzieć na powyższe pytania.
- Nie wiem, ilu zauważa. Na pewno ten, który sypia ze mną w pościeli, o wykrochmalenie której dbam osobiście. Ba, w pewnym momencie poprosił delikatnie, abym pohamowała hojność w laniu krochmalu do pościeli i całkowicie zaniechała lania do jego koszul (to po tym, jak rzeczoną koszulę postawiłam mu pod lustrem i tak sobie stała). Tak, w moim domu ja piorę i krochmalę. Z miliona powodów, najważniejszy jest taki, że to autentycznie uwielbiam. Zarówno proces, jak i efekt. Serio, jest ktoś, kto nie odróżni świeżej, wykrochmalonej pościeli od takiej parodniowej? Ja nie znam. Najchętniej oblekałabym nową pościel codziennie. I nie, nie noszę jej sama do magla, ani nie przynoszę z magla do domu. Podział obowiązków, wiecie.
- Nie wiem, ilu wyczuwa różnicę. Nie liczyłam. Nie znam nikogo, kto nie odróżni pierogów domowych (a na pewno moich) od tych przyniesionych z baru za rogiem. Nie wykluczam jednak, że tacy ludzie istnieją. Lubię lepić pierogi. Relaksuje mnie to, choć - jak to na relaks - rzadko mam czas. Nie widzę powodu, żeby Ktoś Tam nie miał uświetnić swojej Wigilii jedzeniem z baru. Dlaczego nie? Nie widzę też ani jednego powodu, dla którego miałabym na domową Wigilię W MOIM domu podać pasztet z miejscowego mięsnego. Bo nie.
- Przy trzecim pytaniu prawie się ugotowałam. Ale co to znaczy, bo ja nie rozumiem? Ilu będzie dziko pomstować na brud w ich domu? Nooo, pewnie ci, którzy lubią mieć czysto. Ja bardzo lubię, choć ta sympatia notorycznie rozmija mi się z chęcią do sprzątania i czasem, który mogę na to poświęcić. Ale jak mnie irytuje brudna fuga, to biorę ścierę i jadę. Zakładam, że człowiek, z którym dzielę mieszkanie zachowa się analogicznie w przypadku nieznośnego dlań pyłu pod kanapą.
Ej, drogie panie - sprzątamy przygniecione jarzmem strachu przed własnym mężczyzną - czy dla siebie? Gotujemy, bo chcemy, lepimy te nieszczęsne pierogi z potrzeby chwili i z szacunku dla tradycji - czy dlatego, że boimy się utraty umiłowanego samca? Naprawdę zdarza się jeszcze myślenie: muszę umyć fugi, bo Zenek się wścieknie ? Nie, ja rozumiem, że jak na biurku Zenka rozłożę się z produkcją akwarelek i tak zostawię - to Zenek może się wściec. A moim psim obowiązkiem jest sprzątnąć po sobie. Chyba że umówimy się z Zenkiem, że on sprzątnie, bo ja lubię tylko malować, a ja mu w zamian zrobię coś miłego.
Biję brawo i przytakuję. Sama jestem Królową Prokrastynacji, nie minęło mi to wraz z uzyskaniem dyplomu i sądzę, że nie minie nigdy. Ale czemu, cholera, ta troska jest atawistyczna ? Atawizm to dla mnie ochota na mięso, taka, która w środku nocy każe mi, słabnąc z niecierpliwości, szykować kotleta (bez wdzięku hrabalowskich Postrzyżyn , ale z równym zapałem). Dbanie o dom to nie atawizm. Dbanie o dom to nie przymus, chomąto i kierat. Dla mnie to potrzeba, wychowanie, tradycja. Jak domowe potrawy na święta. Dociera do mnie w pełni przesłanie Jak się kogoś kocha, to się mu gotuje - nawet, jeżeli za gotuje podstawiam pierze i układa w szafie. Ja lubię mieć czysto, świeżo i z krochmalem. Jeżeli ktoś tego nie znosi i nie toleruje - po co się męczyć? Po co zgrzytać zębami nastawiając pralkę, kląć jadąc na mopie i nienawidzić przecieranego lustra? Czyż nie lepiej żyć w syfku i brudku?
Ja wiem, czasem trudno. Czasem miłość i wsparcie ślubują sobie pedant i bałaganiara. Ona może z pajęczyną nad głową, on nie zniesie pyłku za zmywarką. Ale to na litość, niech ona nie sprząta. Niech mu - nie wiem - robi ucieszne wycinanki z kolorowego papieru. Niech mu wbija gwoździe i poleruje śrubki. A on niech zarządza szczotką. Skoro mu zależy?
Dobrze, że nikt mi niczego nie wmawia. Na przykład tego, że dbanie o dom to ciężki krzyż dźwigany ze łzami i męką. Że jest uprawiane nawet nie tyle dla kogoś - co wbrew sobie, pod przymusem i w ostateczności. Wtedy musiałabym się rzucić na barykady i nieść jak ta durna krzywy sztandar domowego ciepełka, sławiąc bukiet świeżych kwiatów na starannie wywoskowanym blacie stołu, słońce wpadające przez kryształowo czyste szyby i boginię ogniska, krzątającą się od świtu w czyściutkiej kuchni. A to by mi zapewne okropnie nie wysżło i - dobrze, że nie widzicie moich okien.
MOJA POŚCIEL? Ufarbowana T-shirtem? Przecież bym go rozszarpała. Uwierzcie, świeża krew farbuje znacznie mocniej.