Fot. Daniel Adamski / Agencja Gazeta
Powód pierwszy: jestem zmęczona. Ten punkt lubię najmniej, przyznam. Jestem zmęczona dużo bardziej niż powinnam i dużo bardziej, niż chcę się przyznawać. Może to moja wina, może ludzi, może świata, a może jest jeszcze jedno wyjaśnienie, o którym trochę nie chcę myśleć, więc będę udawała, że go nie ma. Tak, czy tak - nie mam siły na przygotowania, celebrację i nastrój, a jednak bez tych elementów nie widzę zimowych Świąt. Jestem niewolnicą konwenansów? Ba, żeby tylko w tej dziedzinie. Trudno, muszą być pracochłonne potrawy, czyściutki piekarnik, obrus z haftem richelieu, od Babci, musi być cały ten zgiełk. Musi - nie dlatego, że ktoś mi każe. Dlatego, że tak chcę, ze względu na dzieci, wspomnienia, tradycję naszego domu i dlatego, że jestem sentymentalna. W Wielkanoc nie musi być nic - albo niewiele. A to dobrze. Bo jestem zmęczona.
(ja tak obieram jajka, polecam)
Powód drugi: bo pewne przygotowania są miłe. No dobrze, nie zamierzam się przesadnie poświęcać, ale czyste okna, kiedy wiadomo, że już nie spadnie śnieg (nie spadnie, prawda? Już nie spadnie?) sprawiają mi dużą przyjemność. I lubię myć je sama, choć rozsądniej byłoby powierzyć to sile fachowej. To taka efektywna praca, w przeciwieństwie do tej, za którą mi niekiedy płacą. Daje do myślenia, prawda? Lubię faszerowane jajka. I żonkile lubię. I białe wino w kieliszkach, na które to kieliszki długo polowałam, a w końcu dostałam w prezencie. I poczucie, że nic nie muszę. Złudne, wiem.
Takie, o Takie, o
Takie, o...
Powód trzeci: bo wiosna. Od: ach, och, kwiatki, motylki, świeża trawka - do: ojezu, wreszcie dzieci i ja nie nakładamy na siebie czterech warstw ciuchów przed wyjściem . I nie kulisz się zaraz po wyjściu za próg, w oczekiwaniu lodowatego wiatru prosto w pysk. I szczęśliwy kot, zażywa słonecznych kąpieli na deskach podłogi. I wewnętrzny imperatyw, żeby się wyprostować i jakoś zebrać w sobie, jakoś ruszyć, jakoś działać. Dla mnie Wielkanoc to wiosna. Dla mnie wiosna - to prawdziwy początek roku. A w tym roku potrzebuję jej szczególnie. No i oczywiście wiosną wszystko się zmieni, ułoży, wyleczy i wyrówna. Prawda? Tak, wierzę w nową nadzieję i nowy początek, owszem. Spokojnie, za parę miesięcy mi przejdzie.
(to wygląda na doskonały sposób i wypróbuję go w tym roku, spróbujcie znieść irytujący akcent)
Powód czwarty: bo jestem pustakiem i chce nosić moje wszystkie śliczne sukienki. Już, zaraz, natychmiast. Tak, wiem, mogłam je nosić również zimą. Skomponujcie sobie mróz z pończochami, proszę bardzo. Ja już komponowałam i nieszczególnie chcę to powtarzać, poza bardzo wyjątkowymi okolicznościami. Przy okazji tematu sukienek chciałam napisać małą odezwę do wszystkich pań obdarzonych niewielkim biustem, w odezwie miało być w skrócie dlaczego wam zazdroszczę i jakimi jesteście szczęściarami, ale to już, zdaje się, na Fochu było, prawda? Zatem moja frustracja pozostanie stłumiona.
Powód piąty: bo moją ulubioną kobiecą postacią w Amerykańskich bogach jest Wielkanoc. I gorąco przyklaskuję fanom, którzy na wypadek ewentualnej (kiedy? KIEDY?!) ekranizacji wytypowali już odpowiednią aktorkę.
Sara Ramirez Sara Ramirez
Sara Ramirez
To jak? Faszerujemy jajka, pobieramy witaminę D wprost z Natury i liczymy, że będzie lepiej i od nowa?