Nie ograniczajmy krytyki do mężczyzn - wychowaliście takie pokolenie

Przeczytałam komentarz Krystyny Jandy na temat niewychowania, czy też złego wychowania mężczyzn. I, o ile zjawiska opisane przez panią Jandę są naganne, o tyle nie podpiszę się pod jej stwierdzeniem, że takich wychowali (wychowały?) mężczyzn. To krzywdzące i dla wychowujących, i dla mężczyzn.

Mam częsty kontakt ze stażystami. Co chwilę pojawiają się w mojej firmie nowi, zdeterminowani, by odnieść sukces i... albo to ja robię się coraz bardziej stara i zgorzkniała, albo z nimi jest coraz gorzej. Aroganccy, leniwi, przekonani o swojej genialności, pyskaci, na wszelkie próby zwrócenia uwagi odpowiadający agresywnie, bo przecież nie przyszli do redakcji się uczyć, tylko robić zawrotne kariery. Dobrze, teraz ja generalizuję, nie wszyscy są tacy. Zdarzają się chlubne wyjątki potwierdzające regułę. Niestety, jest to kolejne pokolenie wychowane przez zajętych pracą rodziców, którzy dzieci mieli (bo trzeba, bo rodzina naciska, bo zegar biologiczny...) ale niespecjalnie mieli dla nich czas.

Obserwacje pani Jandy są jednostkowe, trudno na podstawie jednego spotkania w pociągu, jednej podróży tramwajem i jednej rozmowy z koleżanką uogólniać. Coś jednak w tym jest, tyle że moim zdaniem, smutne obserwacje dotyczą nie jedynie mężczyzn, a całego społeczeństwa. Schamieliśmy jako masa, oduczyliśmy się grzeczności, serdeczności, pomagania i przyjmowania pomocy. Ubolewałam nad tym opisując życie sąsiedzkie, ubolewam nadal, z uporem maniaka witając się na klatce z mijanymi sąsiadami. Część odpowiada, część niezmiennie patrzy na mnie jak na jakieś dziwo. Dlaczego? Bo przez lata komuny człowiek miał nie wtykać nosa w nie swoje sprawy i nie pozwalać, by inni wtykali w jego? Bo sąsiedzi donosili? Może tak działo się ze względu na poczucie zagrożenia ze strony "obcych". Ufać można było rodzinie i najbliższym przyjaciołom. A i to - z umiarem.

Dziś, w czasach wszystkiego na pokaz i wszystkiego na sprzedaż przestaliśmy chyba wierzyć w bezinteresowną pomoc. Ludzie nie chcą być innym dłużni, bądź wdzięczni, nie potrafią mówić "dziękuję", za każdym działaniem widzą ukryte motywy albo oczekiwania gratyfikacji. Co najbardziej widać na przykładzie miłych gestów w okolicznościach towarzyskich: wbrew temu, co uważa wielu, nie każdy facet podający ogień chce dziewczynę poderwać i nie każda miła dziewczyna daje sygnał, że jest chętna na randkę. Ale do takiego stopnia przesunęły się granice zdrowych ludzkich odruchów, że zwykła uprzejmość bywa odbierana jako próba podrywu. Często więc panowie wycofują się, by nie wyjść na nagabywaczy.

Kolejna kwestia - nie jest to problem złego wychowania, ale ogólnego przyzwolenia na nieszanowanie kobiet. Choćby w pracy, gdzie często zarabiają mniej niż koledzy, choć biorą na siebie więcej, a dla szefów sprowadzają się do problematycznych jajników i uosobionej potrzeby rodzenia.

Teraz ktoś zapewne by krzyknął "feministki same to sobie zrobiły!". Może trochę tak. A raczej - zbyt zero-jedynkowe czy wybiórcze rozumienie feminizmu. Osobiście, po raz pierwszy w życiu spotkałam się z takim nieeleganckim traktowaniem lata temu w jakże wyprzedzającym nas w emancypacji Paryżu, gdzie pracowałam w pewnej redakcji. Mieszkałam na Montmartrze i z jednej z najgłębszych stacji metra na świecie (akurat w trakcie renowacji, by ułatwić sprawę) tachałam nieraz po krętych schodkach ( o, tych ) walizę spakowaną na dwa tygodnie. Nikt nigdy mi nie pomógł. Niejednokrotnie spotykały mnie sytuacje "dostania drzwiami w nos", czy samotnego wracania w środku nocy, po tym, gdy towarzysze kolacji służbowej po rzuceniu "w tamtym kierunku masz metro" rozchodzili się w swoje strony. W Paryżu także jeden jedyny raz w życiu usłyszałam (od kolegi) że jestem "straszną księżniczką", gdy ze zdumieniem popatrzyłam na faceta przepychającego się w drzwiach przed kobietą. No co zrobić, jestem. Nie da się jednak ukryć, że tamtych mężczyzn mogły spaczyć superniezależne kobiety, które (serio, to nie jest żaden szowinistyczny miejski mit!) na próbę otwierania drzwi reagują pogardliwym prychnięciem. Inna sprawa, że w Paryżu można spotkać też ludzi śpiących na forsie i żyjących od zawsze w dobrobycie, twierdzących, że są maoistami.

Spotykałam też w życiu, wielokrotnie, kobiety bez mrugnięcia okiem mówiące, że chcą wyjść bogato za mąż albo być z "kimkolwiek z towarzystwa". Kobiety, które by zaistnieć, gotowe były kłamać, intrygować, zrobić niemal wszystko. Kobiety, które dla innych kobiet były gorsze niż jakikolwiek mężczyzna, niszczące bezlitośnie "konkurencję" albo dla samej satysfakcji źle traktujące podwładne. Nie ograniczajmy się więc do krytyki mężczyzn - takie, pani Jando, goniąc kapitalizm, wychowaliście pokolenie.

Wierzę jednak, że nie wszystko stracone. Pokładam ogromne nadzieje w nowym pokoleniu, tym całkiem najnowszym. Kiedy słucham i patrzę jak koleżanki wychowują swoje dzieci, mogę po cichu liczyć na to, że gdy ja będę w wieku pani Jandy, trafię na jakiegoś miłego młodzieńca, który wrzuci mi walizkę na półeczkę. Choć, szczerze mówiąc, jeśli mogłabym podać złotej rybce tylko jedno życzenie, to chyba poproszę o to, by nie musieć w tej odległej przyszłości jeździć polskimi kolejami. Te bowiem, na pewno się nie zmienią.

Więcej o: