Ostatnia zupa na gwoździu - czyli pożegnanie

Dziś nikogo nie cytuję, dziś mówię tylko ja. Że nigdy nie było mi się łatwo zamknąć, powiecie? Że zawsze wykorzystywałam cudze słowa, żeby wepchnąć się z własnymi? Ba. Nie żałuję niczego.

Wiecie, jak to bywa ze związkami, prawda? Znacie się krótko, jest miło i bez zobowiązań, nagle WTEM! i angażujesz się bez pamięci. Zostawiasz inne, innych. Zaniedbujesz, odpuszczasz. Związek pochłania cię bez reszty, a ta reszta, którą jeszcze dostrzegasz i jeszcze włączasz w plan dnia - blednie i jakoś traci na ważności. A potem budzisz się, otrząsasz i co widzisz? Otóż widzisz okna, które dawno należało umyć, maile pozostawione bez odpowiedzi, odpuszczone zlecenia, bałagan w szafie, przegapione okazje, obrażonego kota i znajomych, oraz zdechłe z głodu rybki.

Prawda, że to nierozsądne? Prawda, że należy poświęcać się wszystkiemu po równo, utrzymywać równowagę i zachowywać właściwe proporcje? Prawda, że nie należy się zatracać?

Dlatego właśnie zdecydowałam, że muszę zakończyć mój związek z Fochem. Czy robię to z lekkim sercem i palcem w nosie? Akurat. Niczego właściwie w życiu nie robię z lekkim sercem, a dama (?) nie trzyma palca w nosie. Ale chyba trzeba, pora i czas.

 

Bo jakiś rok temu weszłam w nowe i fajne na luzie i beztrosko, a nagle okazało się, że poświęcam temu większość swojego czasu, sił i zaangażowania. Że zaniedbuję i zostawiam odłogiem rzeczy, których zaniedbywać i zostawiać nie powinnam. Że dziwka Wena rzuciła mnie chyba całkiem i na zawsze, a ja nawet nie wiem już, gdzie jej szukać i czym przywabiać. Że za bardzo się przejmuję, za bardzo denerwuję i za bardzo mi się czasem śni w nocy (sic !). Więc chyba pora się zwinąć, zanim nic ze mnie nie zostanie.

Myślę, że są wśród Was tacy, którym brak moich tekstów i komentarzy sprawi przyjemność - tych pozdrawiam serdecznie. Nie ukrywam, że znacznie serdeczniej pozdrawiam pozostałych. Oczywiście jak to bywa niekiedy ze związkami, które się zakończyło - nie będę umiała pożegnać się na zawsze i ostatecznie. Wiecie, te wszystkie klimaty z wchodzeniem na jego/jej fejsa, łowieniem ploteczek wśród znajomych, zerkaniem nad konferencyjnym stołem, sprawdzaniem, co tam słychać. Czy daruję sobie siny poblask monitora na twarzy, gdy będę kompulsywnie tu zaglądać? No, błagam. Raczej nie.

Bywały chwile, gdy doskonale się bawiłam, bywały i takie, gdy toczyłam pianę z ust. Niewątpliwie czegoś się nauczyłam. Za każdy z tych aspektów jestem szczerze i bez szklenia wdzięczna - bo każdy mi coś dał.

Być może kiedy już ogarnę swoje zabałaganione i porzucone w połowie życie - zacznie mnie znów swędzieć w piórze. Choć to takie nieeleganckie - pisać z potrzeby pisania. A może już zawsze będę tylko uprawiać krótką formę na Małych Szopach ? (Dziś Maja oświadczyła, że ona i jej Kamila biorą kredyt mieszkaniowy na 75 lat. Jednak młodzież ma teraz łatwiej. )

Bądźcie pomysłowi w obelgach, nieugięci w walce z wiatrakami, drążcie każdą kwestię do ostatniej kropli krwi i nie ustawajcie w trollowaniu. Bo wiecie - ja patrzę. Z sinym poblaskiem. Czółko i buzi.

Patrzę i zaglądam

Więcej o: