Do jasnej cholery, gdzie są moje pieniądze?! Rozważania nad PIT-ami i książką o krwiożerczej ekonomii

Lubicie horrory? Mam dla Was świetną lekturę. Najpierw was wciągnie, potem przerazi, zmrozi krew w żyłach i przyprawi o zawroty głowy albo nauczy czegoś o planowaniu wydatków i zarządzaniu własnymi oszczędnościami. Coś w sam raz na wielki finał corocznej PIT-owej odysei.

Jeszcze jedno trudne pytanie na początek: jak tam wasze roczne rozliczenia podatkowe? Jesteście prymusami i już od dawna cieszycie się zwrotem podatku (lub opłakujecie dopłatę)? Może jesteście z tej drugiej frakcji i tak jak ja robicie to w ostatniej chwili? W tym roku oczywiście miało być inaczej, już na początku marca dostałam ostatnie formularze PIT-11 od licznych zleceniodawców. Zebrałam sobie całą książeczkę tych PITów, miałam też bardzo słuszny i zbawienny plan rozliczenia nas jeszcze przed Prima Aprilisem, ale niestety zadziałało stare dobre prawo "zawsze coś" .

Oczywiście, że za drobną opłatą KTOŚ mógłby to zrobić za mnie, ale na to nie pozwolę . Jestem matematyczną pierdołą, dlatego co roku w ramach samoudręczenia lub też w akcie rozpaczliwego udowadniania sobie, że nawet ktoś, kto ma takie problemy ze skupieniem się na cyfrach, jak ja - rozliczam nasze podatki samodzielnie. "Na piechotę" jak mawiał ktoś z mojej przeszłości - czyli bez użycia kalkulatora. Kalkulatory są dla tych, którzy już potrafią liczyć. Ja nie umiem, więc piszę i rozpisuję, liczę procenty jakbym była w szóstej klasie podstawówki, staram się koncentrować na tych banalnych czynnościach, bo wiem, że błąd może słono kosztować. To doskonały bat - zawsze działa.

O cześć, ciągle na Ciebie czekamy!

Myślę, że metoda kija sprawdza się równie doskonale w przypadku prowadzenia domowych finansów. Znów jako matematyczna pierdoła, to ja ogarniam sprawy kredytowo-rachunkowe i staram się pomnażać chleb i ryby, sprowadzać mannę z nieba i rozsyłać gorejące krzaki wszystkim zleceniodawcom zalegającym nam z wypłatami. Dlaczego nie mój mąż? Bo on już umie matematykę i on nie musi. Poza tym każdy drobny sukces, każda poprawnie wypełniona deklaracja, każdy opłacony w terminie rachunek i rata kredytu to mój mały cud nad Wisłą. To także dobry sposób na to, by mieć kontrolę albo przynajmniej wgląd w to, co się dzieje z naszymi pieniędzmi. Najważniejsze zaś, że mam pełną kontrolę nad osobą, która zawaliła - znaczy nad sobą. Zawsze mogę wtedy stracić kontrolę i nakrzyczeć na siebie wiedząc, że to i tak niczego nie zmieni w naszych relacjach.

Ostatnio w pewnej książce o finansach i ekonomii pan wyraźnie pisał - "Jedyną osobą, której możesz zaufać jesteś ty sam" . Co prawda przypomina to nieco sztandarowe hasło Foxa Muldera z Archiwum X ("Nie ufaj nikomu" ) ale ponieważ to w książce o ekonomii i finansach - no, to sami wiecie, pasuje jak ulał do mojego samoudręczania się przyziemnymi sprawami związanymi z obrotem gotówkowym i bezgotówkowym.

Samą książkę "To boli!" brytyjskiego autora Paula Knotta mogę zadedykować wszystkim tym, którzy boją się tematów okołofinansowych - zatykają uszy, kiedy ktoś proponuje rozmowę o bankowości rezerw częściowych, systemie pieniądza fiducjarnego i innych takich. Pewnie, że ja też zatykam- zwłaszcza rano. Nie czytam wywiadów z ekspertami ekonomicznymi do śniadania, bo oni w taki spokojny sposób mówią o niezbyt pięknej, z mojego marnego punktu widzenia, katastrofie. Jak się za dużo naczytam z rana, to aż nie mam ochoty wychodzić z domu. Zatykam na takie informacje uszy wieczorami, bo gdybym nie zatkała, poczułabym zapewne nagłą potrzebę założenia papierowej torby i schowania się pod stołem w oczekiwaniu na koniec świata.

Paul Knott napisał książkę, która - niczym dobry horror - ekspresowo wciąga nas w zawiłości świata finansów i bankowości, oswaja z wieloma mechanizmami i w prosty sposób tłumaczy zawiłe pojęcia, tylko po to, by zburzyć nasz spokój i zasiać zwątpienie. Zaczyna od spraw banalnych - wyjaśnienia podstaw dzisiejszej bankowości, opowiada o utracie wartości pieniędzy, skutkach ich dodrukowywania. Nade wszystko zaś podważa zaufanie do reprezentantów świata finansjery - bankierów, analityków, doradców, dziennikarzy. Pokazuje na konkretnych przykładach, o które nie trudno było od 2008 roku (czyli mniej - więcej od momentu, kiedy zaczęto mówić o kryzysie), jak pewne grono osób zrobi wszystko, by tylko szary obywatel nie zainteresował się zbytnio powierzonymi bankom pieniędzmi oraz aby absolutnie nie wpadło mu do głowy wypłacenie swoich środków i samodzielna próba dysponowania nimi.

Z tą książką nawet alokacja aktywów okazuje się być niestraszna

Opisując meandry zarządzania finansami w taki sposób, by uniknąć jak największej ilości trudnych pojęć, być może Knott spłyca wiele niuansów, ale jemu chodzi przede wszystkim o to, by finansowych laików zaznajomić z samymi zasadami działania rynku, by pokazać nie te półcienie, a istotę i cel działania. Przede wszystkim zaś Knott chce pokazać, że nie warto przerzucać całej odpowiedzialności za prowadzenie swoich finansów i gromadzenie oszczędności na kogoś innego . Dowodzi, że bardziej bolesna niż pomyłka staje się niewiedza. Przede wszystkim jednak zachęca do tego, by częściej siadać z karteczką i ołówkiem (no dobra, macie dyspensę na kalkulatory) i samodzielne sprawdzać, ile właściwie na różnych finansowych operacjach można zyskać i stracić.

Niekoniecznie musi oznaczać to absolutne odcięcie się od ekspertów, Knott jednak zachęca nie do myślenia życzeniowego, a krytycznego . Tym samym "To boli!" okazuje się doskonałą propozycją dla tych, którzy planują wziąć pierwszy w życiu duży kredyt - na przykład mieszkaniowy, ale też dla tych, którzy chcieliby zaryzykować nie przysłowiowe "odkładanie pieniędzy na starość" , a inwestowanie pieniędzy na przyszłość . Chcieliby, ale się boją. Knottowi nie chodzi wyłącznie o to, by zasiać ziarno niepewności - przede wszystkim proponuje byśmy, poznawszy wroga, przeszli do ofensywy. Podpowiada, jak się przygotować do samodzielnego inwestowania pieniędzy. Przytaczając zgrabne bon moty typu "troszczcie się o straty - zyski same o siebie zadbają " opowiada o tym, na co zwracać uwagę szacując wartość inwestycji.

Roczne rozliczanie podatków to dobry moment, żeby spojrzeć na własne zyski i straty, na to ile tak naprawdę zarobiliśmy przez 12 miesięcy i co, do jasnej cholery, się z tymi wszystkimi pieniędzmi stało?! To też dobry moment, żeby pewne rzeczy zweryfikować, powziąć postanowienia i lepiej planować kolejny rok wydatków i podatków. Albo przynajmniej umierać próbując...

Nie porzucaj nas w skarbonce... zainwestuj nas w coś

Mnie przy nieregularnych dochodach najtrudniej jest zachować absolutny spokój przy przyzwoitym miesiącu i nie panikować podczas miesięcy chudych. Absolutna niemożliwością wydaje się też regularne inwestowanie pieniędzy, o odkładaniu ich na jakiejś lokacie nawet nie wspominam, regularnie płacimy jedynie to, co zapłacić trzeba - kredyt, rachunki, opłaty za edukację dzieci. A jak jest u Was?

- Rozliczacie się sami, czy wolicie, by zajęły się tym osoby kompetentne i dobrze przeszkolone?

- Zrzucacie odpowiedzialność za wasze pieniądze na kogoś innego?

- Czy temat finansów u was w domu jest tabu?

- A może żyjecie w świecie, w którym złem koniecznym dla przetrwania są kolejne pożyczki, a rytm miesiąca wyznaczają tylko kolejne telefony od kolejnych przedstawicieli kolejnych banków, w których robicie sobie długi?

- Albo odwrotnie: wzięliście sprawy we własne ręce już dawno temu i z powodzeniem udaje się wam inwestować nawet drobne sumy i nie tracić, a może nawet zyskiwać na tym?

Piszcie, czego się boicie i co Wam w nocy spać nie daje. A jeśli temat okaże się dla Was ciekawy, to poszukamy eksperta, który pomoże nam odpowiadać na trudne pytania i bolesne pytania o kasę.

Na szczęście czytanie tej książki nie boli

"To boli!" Paul Knott

wyd. Linia

Zobacz wideo
Więcej o: