Przedszkole - mroczny przedmiot pożądania

Cześć, to ja. Anna R. z domu B. Mężatka, dwoje dzieci. Pracuję, grzecznie płacę podatki, powiększam PKB. A jednak jestem traktowana jak obywatelka drugiej kategorii. Bo niestety mam męża, pełnosprawne dzieci i nie jestem alkoholiczką.

Sprawa jest prosta. Jakiś czas temu zapisałam moje młodsze dziecko do przedszkola. Przez internet, a jakże, w końcu żyjemy w nowoczesnym państwie. Potem grzecznie zaniosłam dokumenty do "przedszkola pierwszego wyboru". Wybrałam to starsze, mniej oblegane, bo od razu wiedziałam, że w tym nowym, kolorowym nie mam szans. Po co zanosiłam te papiery, skoro zapisałam przez internet? Nie wiem, ale kazali. A ja zrobię wiele, żeby dziecko dostało się do przedszkola. Nie będę się kłócić, nie będę polemizować, zaniosę te cholerne papiery i już. W ciągu kilku ostatnich miesięcy właśnie przedszkole dla córki było moim największym życiowym marzeniem.

Niestety, to marzenie się nie spełniło. Bo, niestety, mam męża. Niestety, mam tylko dwoje dzieci. Niestety, nie jestem niepełnosprawna i moje dzieci też nie są. Niestety, nie jestem z rodziny patologicznej, nie mam kuratora, nie trzaskamy się z mężem po pyskach i nie jesteśmy alkoholikami. Ale za to jestem uczciwa, pracuję (mąż też) i płacę podatki tu, gdzie mieszkam. Za to wszystko przysługuje mi 20 punktów. Wszystkim, których wymieniłam wcześniej, przysługuje łącznie punktów 128. Jakie mam szanse, żeby moje dziecko dostało się do przedszkola? Żadne, bo mieszkam na osiedlu, gdzie mieszkają głównie młodzi ludzie. I ci ludzie mają dzieci. I wolą nie brać ślubu. Nie dziwię im się - dzisiaj też bym nie brała, jeśli myślałabym o dzieciach i o tym, że zależy mi na państwowym przedszkolu.

Nie powinnam narzekać - moje osiedle oferuje dziesiątki przedszkoli prywatnych. A te prześcigają się w ofertach. "U nas twoje dziecko nauczy się chińskiego, a wychowywane będzie w duchu srezorri" . "U nas wszystkie panie wychowawczynie mają doktorat i znają języki. Ich brak serca nie ma tu znaczenia" . "U nas prawdziwy lekarz robi dzieciom operacje na otwartym sercu, u nas tańczą z gwiazdami, a w przerwach ćwiczą tai-chi". Pięknie. Jest tylko jeden problem. Te przedszkola kosztują średnio 1500 złotych. To mniej więcej pięć razy tyle, ile przedszkole państwowe. Połowa średniej krajowej. Rocznie - 17 tysięcy. 17 razy więcej niż ulga podatkowa na dziecko. Tfu, ulga prorodzinna. Rachunek jest prosty?

Zapisałam więc do państwowego i czekałam. Pani w sekretariacie, która przyjmowała dokumenty powiedziała, że są nowe zasady i "dostanie się normalnego dziecka do przedszkola" wcale nie jest niemożliwe. Narobiła mi nadziei. Zupełnie niepotrzebnie.

Ludzie pytają: "A czy dziecko nie jest przypadkiem alergikiem?" . Nie jest. "A nie można było jakiegoś zaświadczonka na tę alergię, co to jej nie ma, załatwić i zapisać dziecko do specjalistycznego przedszkola z dietami?" . Nie można było. Bo to nieuczciwe, nie fair i ja takich rzeczy nie robię. Łapówek też nie daję. Nawet drogówce. Nigdy.

"A nie można było iść do dyrektorki i coś jej naopowiadać?" . Ale co? "No coś w ten deseń, że zorganizujesz warsztaty, dzieci do teatru zabierzesz, poczytasz bajki w trakcie leżakowania, upieczesz muffinki na urodziny każdego dziecka, pupę będziesz podcierać z uśmiechem na twarzy ". Hm, nie wiem, może. Tylko że ja pracuję, pracę mam wymagającą, kiedy ja mam to wszystko tym dzieciom organizować? Przecież dlatego dziecko do przedszkola zapisuję, żeby ktoś się przez te kilka godzin nim zajął. "Ale czy kogoś obchodzi, co ty zrobisz NAPRAWDĘ? Ważne, że ci dziecko przyjmą, a potem jakoś zgrabnie się wymigasz" . Nie? Bo to nie fair i oszustwo.

"A czemu ty taka roszczeniowa jesteś, czego ty od tego państwa chcesz, nie masz przedszkola, to się skrzyknij z innymi rodzicami, babę wynajmijcie, mieszkanie i sami sobie przedszkole zorganizujcie. Fajnie będzie, ludzi poznasz" . Nie. Bo to wbrew pozorom nie takie proste i ja już nie mogę więcej na siebie brać. Już mam pracę, hobby, sport, dzieci. Podatki płacę i chcę czuć, że coś z tego mam. Chcę, żeby moje dziecko miało miejsce w przedszkolu bez żadnych kombinacji i matactw. Mam już dosyć, że w Polsce (auć, jak to zabrzmiało patetycznie), żeby coś załatwić, za każdym razem trzeba kombinować albo płacić. Żeby do lekarza się dostać, do lepszej szkoły, mandatu nie zapłacić, wcześniej z pracy wyjść, urlop dostać, nową pracę. Wszędzie potrzebne znajomości albo umiejętność "załatwiania". To najważniejsza cecha waszego przyszłego męża, pamiętajcie dziewczyny! Mam dość, nie wiem, w czym jestem gorsza od tych samotnych, wielodzietnych, niepełnosprawnych, wiecznie pijanych, z obitym pyskiem czy pod nadzorem kuratora, albo też od tych, które umieją świetnie kłamać.

I jeszcze marzy mi się taka akcja - miliony par małżeńskich (nie wiem, ile ich w Polsce jest) składają na raz papiery rozwodowe. Sądy zatkane, mediatorzy rodzinni skonsternowani, bo jako przyczyna rozwodu stoi jak byk: "bo chcemy, żeby nam dziecko przyjęli do przedszkola" . I co wtedy?

[Od Redakcji : dopisek ten czynimy 27 kwietnia 2015 r. - tekst, który powstał rok temu jest, chciałoby się zakrzyknąć: NIESTETY, wciąż bardzo aktualny. Zamiast więc wylewać żale od nowa, po prostu go przypominamy]

Więcej o: