Na ostatnią chwilę, czyli panika za biurkiem

Czy to zawsze musi wyglądać tak samo? Zostawiam sobie pracę na ostatnią chwilę. Pielęgnuję odkładactwo od czasów podstawówki. Wypracowanie na poniedziałek pisałam w niedzielną noc. Zestresowana i spięta, lecz na odżywce z adrenaliny. A przecież miałam na to cały weekend. A może ta presja czasu jakoś perwersyjnie mnie kręci? Może to przesuwanie terminów wcale nie jest takie złe i czasem daje dobre efekty?

No może nie zawsze. Przyjaciel, który pisał pracę magisterską przez cztery lata, delikatnie przegiął, ale pewnie znajdą się tacy, którzy pobiją ten rekord. Pisanie wypracowań na czas, poranna nauka do klasówek w autobusie, podczas gdy poprzednie popołudnie spędziło się na rowerze lub w parku z przyjaciółmi. Czy to jest gorsze od ślęczenia godzinami nad książkami - albo raczej udawania, że się czyta, bo mózg pozbawiony widma mentalnego bata robi nam psikusy i każe myślom meandrować w nieznanych kierunkach, do zatok dziwnych przyjemności. Nie wiem jak się zachowują Wasze mózgi, ale mój tak właśnie ma. Gdy nie ma presji, to moje zwoje się specjalnie nie wysilają. Bo podświadomie wiem, że mam jeszcze czas, że na pewno zdążę. Bez adrenaliny nie ma mobilizacji. Czy to dobrze, czy raczej źle? Nie oceniałabym tego w takich kategoriach. Po prostu tak funkcjonuję, podobnie jak wielu moich znajomych i współpracowników.

BiurwaBiurwa 

Ja to zaakceptowałam i polubiłam ten stan twórczego napięcia. To trochę paradoksalne, ale gdy mam dużo czasu i spokojnie pracuję nad projektem, to wychodzi to gorzej niż wtedy, gdy dostaję sprawę, którą trzeba ogarnąć na już. Po prostu na początku mam pustkę w głowie. Absolutna tabula rasa. Jednocześnie wiem, że najlepsze pomysły i rozwiązania przychodzą, gdy już nie mam wyjścia. Po prostu muszę. Lubię to jak szybką jazdę. Redukcja do trójki i gazu, wciągam maruderów na drodze jak narkoman białe ścieżki. Czy to oznacza, że jestem leniwa? Nie, po prostu lepiej mi się pracuje na kopie z paniki i w kontrolowanym stresie. Poza tym okropnie się czuję z wizją potencjalnego zawalenia terminu, dlatego wyznaczam sobie krótsze terminy i wtedy nie mam szansy zawalić tych właściwych.

Prawie plaża, prawie relaksPrawie plaża, prawie relaks Prawie plaża, prawie relaks Prawie plaża, prawie relaks

Skąd się bierze strategia wykonywania powierzonych zadań na ostatnią chwilę? Otóż w przypadku urzędów da się to wytłumaczyć w bardzo prosty sposób: jeśli zrobisz coś zbyt szybko i do tego jeszcze dobrze, to źle, ponieważ nie szanujesz pracy swojej i kolegów. Szef się zorientuje i zawali cię kolejnymi zadaniami. Jeśli oddajesz projekt na ostatnią chwilę, twój przełożony nie będzie się zbytnio czepiał, bo po prostu nie będzie na to czasu. Dodatkowo dajesz mu do zrozumienia, że idealnie określił termin na wykonanie zadania. Jeśli masz naturę lokalnego Ananiasza możesz mu nawet pogratulować tak trafnych decyzji, odrobina wazeliny, jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Nie przejmuj się, że koledzy będą naśmiewać się z twojego brązowego noska. A co do przezwiska "włazidupa", to musiałaś się przesłyszeć. Projekt został oddany w terminie i wszyscy są zadowoleni. Szef, bo właściwe określił czas realizacji zadania. Ty, bo wyrobiłaś się idealnie jak hrabina do opery. Ogólnie sielanka i życie towarzyskie w biurze nie podupadło, przez niepotrzebną nagonkę.

Przyznaję, że trochę to przerysowałam i sytuacja nie wygląda aż tak dramatycznie. No może w połowie. A jednak, zbyt szybkie rozliczenie się z powierzonych zadań niesie ze sobą ogromne niebezpieczeństwo. Inne zarazem od obarczenia dodatkową pracą. Niesie ze sobą niebezpieczeństwo zapomnienia. Oddajesz szefowi raport na tydzień przed terminem, cóż z tego, skoro on zapomni przesłać go dalej. Cała praca na marne i jeszcze po tyłku dostaniesz, za opieszałość.

Jest jednak jedna rzecz, której nie odkładam - rozliczenie podatku dochodowego. O ile pracodawcy się wywiążą i prześlą nam PITY 11 do końca lutego, to już w marcu można się rozliczyć. I tak właśnie robię, bo wolę sama dysponować pieniędzmi ze zwrotu podatku niż zostawić je w czeluściach skarbówki. W tym roku czekałam całe trzy dni, było warto.

Z robotą jestem w lesie, ale ja lubię las.Z robotą jestem w lesie, ale ja lubię las. Z robotą jestem w lesie, ale ja lubię las. Z robotą jestem w lesie, ale ja lubię las.

A Wy, drodzy czytelnicy lubicie pracować pod presją? Odkładacie wszystko na ostatnią chwilę, czy rozsmarowujecie pracę równomiernie jak masę na urodzinowym torcie?

Wasza Korespondentka z Wydziału Odzyskiwania Zdrowego Rozsądku

Więcej o: