Gdzieś na świecie, za wielką wodą, dziennikarka działu zdrowia i urody dostaje na swoją skrzynkę mailową masę spamu i drugie tyle informacji prasowych czy notek o różnych produktach. Znudzona trzaskaniem kolejnych artykulików o tym, że jakiś krem działa lepiej niż inny, bo ma mikrocośtam, z zainteresowaniem czyta informację o badaniach, wedle których udało się określić, kiedy kobieta czuje się najstarzej, czyli w swoim mniemaniu wygląda najgorzej. Notka powołuje się na badania przeprowadzone dla firmy produkującej kosmetyki samoopalające. Badań nie załączono, ale wyniki są interesujące. Otóż wedle nich kobiety wyglądają najstarzej (czy może czują, że tak wyglądają) w środy o 15.30. I to jest news!
Wiadomość obiega cały świat, piszą o tym kobiece media. Niektóre w aurze objawienia, inne prześmiewczo. Tych drugich jest zdecydowanie mniej. No bo skoro w jednym czasopiśmie na stronie 30. mamy artykuł o tym, by schudnąć na wiosnę, a na 34. elaborat o tym, by zaakceptować siebie i przestać katować ciało dietą - nie ma powodu, by nie poinformować na stronie 32., że w środy po 15.00 należy się schować w ciemnym kąciku i nie straszyć świata swą okrutnie postarzałą twarzą. Przecież to naukowo dowiedzione!
Pewnie zrobili solidne badania. Wzięli reprezentacyjną grupę tysiąca osób i skrupulatnie sprawdzili kto, kiedy i dlaczego czuje się tak, a nie inaczej. Może badali poziom toksyn w organizmie? Albo poziom stresu, który może generować praca i który w cyklu tygodniowym poszarza nasze twarze akurat w środę o 15.30? A może to po prostu akcja PR-owa, pseudorzetelna informacja, bezrefleksyjnie puszczona w świat przez kogoś, kto potraktował poważnie wstęp do promocyjnej notki, która mogła brzmieć tak: "Opierając się na badaniach naukowych przeprowadzonych wśród tysiąca kobiet w wieku 25-35 lat stwierdzono, że kobiety wyglądają najstarzej w środy o godzinie 15.30" . Każda kobieta, która przeczyta to zdanie i spojrzy w lustro o rzeczonej porze przy odrobinie samokrytycyzmu (a wiemy, że niektóre panie mają go w przerażającym nadmiarze, reszta na ogół i tak na poziomie wysokim) dostrzeże, że jest znacznie gorzej niż dnia poprzedniego o tej samej porze. Samospełniająca się przepowiednia. Proste.
Jak mogą wyglądać takie badania (i jak prawdopodobnie wyglądały, skoro świat ich nie widział)? Może prosta ankieta - kiedy czujesz, że wyglądasz najlepiej:
A) w niedzielę o 11, gdy właśnie przespałaś 10 godzin i wypiłaś sok ze świeżych pomarańczy;
B) w piątek o 20, gdy właśnie pędzisz na obiecującą randkę w nowej, seksownej kiecce i obłędnych (ale wygodnych) szpilkach;
C) we wtorek o 22, gdy leżysz wtulona w swego partnera po satysfakcjonującym stosunku;
D) w środę o 15.30, tuż po tym jak szef wylał na ciebie swą frustrację i właśnie cię poinformował, że pracujesz w najbliższy w weekend.
Hmmm... Ciekawe, których odpowiedzi było najwięcej? Wybranie środka tygodnia - gdy do weekendu w obie strony daleko, jest sprytnym zagraniem. Z uwielbianym i pożądanym piątkiem czy sobotą i niedzielą nie ma co konkurować. A poniedziałek jest oklepany. Uczepmy się zatem środy. Bo tak. Koniec końców - wyszło to na dobre poniedziałkowi. Przecież zgadzamy się gromadnie co do tego, że poranek po weekendzie jest koszmarny i wszyscy wyglądamy, jakbyśmy chcieli iść spać.
Najważniejsza zmyła - w środę! Najważniejsza zmyła - w środę!
Najważniejsza zmyła - w środę!
Ale jest też wyjaśnienie, która brzmi bardziej wiarygodnie. Otóż: oznaki starości na naszej twarzy są wynikiem tego, że porą popołudniową intensywniej odczuwamy spadek energii i stres. Wiele kobiet sięga wówczas po coś słodkiego. Domyślam się, że większość z nich chwilę później ma syndrom Bridget Jones: poczucie winy i silne postanowienie, by nie zmienić się w hipopotama. Stąd już blisko do poczucia się brzydką - kobieta potrafi. Ale to nie wszystko. Ponoć skutki weekendowych szaleństw często są widoczne na naszych twarzach dopiero po upływie 72 godzin. Co prawda te same badania podają piątek, jako najszczęśliwszy dzień w tygodniu, a kto poszaleje w piątek ten powinien mieć to wypisane na twarzy już w poniedziałek czy najpóźniej we wtorek, ale widać wtorek źle wyglądał w wynikach badania...
Bardziej przekonujące dane: skóra przejawia oznaki niewyspania po 48 godzinach. A kiepsko śpimy z niedzieli na poniedziałek. Tu mogę się zgodzić, bo rzeczywiście zdarza mi się, że po leniuchowaniu niedzielnych przeciągam wieczór w nieskończoność i w efekcie krócej śpię, w poniedziałek wstaję ledwo żywa. Co zresztą jest powszechne i, w zestawieniu ze stresem związanym z początkiem tygodnia i ogromem spraw, których nie dokończyło się w piątek, powoduje, że nikt nie kocha poniedziałku. Ale nie. Najgorsza jest środa, pamiętajcie.
Jest jeszcze jedna kwestia, która mnie koszmarnie irytuje w tego typu rewelacyjnych odkryciach. Tożsama z dyskursem używanym przez niektórych psychologów, socjologów czy innych logów, którzy prowadzą badania, a potem przedstawiają szokujące dane. Jeśli na 100 osób pytanych o moment w tygodniu, gdy czują się najfatalniej, 12 opowiedziało się za środą o 15.30, znaczy to, że zapewne 11 opowiedziało się za wtorkiem o 11.15, czwartkiem o 17.10 lub poniedziałkiem o 13.00. Ale gdy użyjemy magicznego hasła "AŻ 12 procent" , nasz umysł - wybiórczy i wpuszczający to okiem i szybko wypuszczający lewą dziurką od nosa - zarejestruje tę informację jako doniosłą. Dodajmy, że jedynie 88% nie uważa środy za taką fatalną.
Ci, co wierzą w "efekt środy" i czują, że wyglądają wówczas jak zombie, mogą temu łatwo zaradzić. Wystarczy kupić produkt, którego producent badania te ogłosił. Brawo dla agencji reklamowej, która wpadła na ten pomysł - efekt środy trafił pod strzechy. Zapewne razem z preparatem.