Diorshow Iconic - dla mnie synonim tuszu niezawodnego. O godzinie 19 ślubowałam wierność mężowi, o 6 rano - temu tuszowi do rzęs. Przez całą noc weselnych szaleństw z rzęs na policzek nie spadł ani okruszek. Poza tym, że jest trwały, jest też perfekcyjny pod każdym innym względem. Perfekcyjnie rozprowadza się na rzęsach, które są perfekcyjnie rozdzielone perfekcyjną szczoteczką, a do tego perfekcyjnie wydłużone i delikatnie podkręcone. Delikatnie, nie teatralnie. Co też, zwróćcie proszę uwagę, wymaga nie lada perfekcji. Jednym słowem, jeśli lubicie, aby makijaż oka był klasyczny i wyrazisty, ale nie przerysowany - polecam z czystym sumieniem. Cena, cóż, nie da się ukryć, że płacicie również za to czteroliterowe słowo pojawiające się na opakowaniu: Dior.
Estée Lauder Double Wear - kontynuując wątek ślubowania: gdyby mój makijaż ślubny wykonywany był sześć lat później, to miejsce w moim sercu zająłby nie Diorshow, a właśnie ten tusz. To jest proszę państwa prawdziwy maratończyk. Nie do zdarcia, nie do rozmazania, nie do skruszenia i nie do strzepania. Nie trzeba się martwić, że na rzęsie zawiśnie wam kropla deszczu lub łza - ten tusz nic sobie z chłodnego dżdżu i słonych łez nie robi. Rusza go ciepła woda - w ten sposób najłatwiej go zmyć, a to co zostanie (a niewiele zostanie po przemyciu rzęs ciepła wodą), należy usunąć preparatem do demakijażu. Bardzo wygodne rozwiązanie. Efekt? Jak wyżej. Elegancki, klasyczny, widoczny. Wystarczająco widoczny. Dodatkowo, piękne opakowanie, jak to u Estee Lauder... (przepraszam Diorshow, ale pod tym względem Double Wear bije cię na głowę).
Absolutny faworyt Materiały producenta
Absolutny faworyt (Fot. Materiały producenta)
Lancome Hypnose - to tusz z tej wysokiej półki, który w odróżnieniu od poprzedników zadowoli zwolenniczki efektu WOW! No dobrze, może troszkę przesadziłam z tym efektem, rzęs lalki nie wyczaruje (wyczaruje je natomiast wersja Doll Eyes lub Drama), ale będzie czym zatrzepotać zalotnie, a i rzucić spojrzenie zdziwionego cielaczka z taaakiiimi rzęsami też się uda. Tusz wydłuża, pogrubia, rozdziela. Jest długodystansowcem. Co ważne, szczególnie chwalą go sobie alergicy. Nie byłabym sobą, gdybym nie skomentowała opakowania. Opakowanie jest sexy. Jest tak cholernie sexy, że gdybym aktualnie była szczęśliwą posiadaczką tego tuszu, nie wypuszczała bym go z dłoni.
Seksowne kształty ML
Seksowne kształty (Fot. ML)
L'Oreal False Lash Wings - widziałyście jego szczoteczkę?! Długo skradałam się do tuszów tej marki. W końcu uległam tej dziwacznej szczoteczce. Efekt? Spektakularny! Takie dziwadło a czyni cuda. Rzęsy są dłuuugie aż do nieba (czy to było w reklamie?!), pogrubione, podkręcone, rozdzielone. Fajne, naprawdę fajne. Kolor tez jest fajny, taki głęboki a równocześnie z lekkim połyskiem. Zastanawiam się tylko, czy L'Oreal nie przesadził nieco z ceną swojego produktu?
Szczoteczka! beautybymissella.com
Szczoteczka! (beautybymissella.com)
Max Factor 2000 Calorie Dramatic Volume - nie mogłam nie umieścić tu tego tuszu, ponieważ 2000 Calorie to był absolutnie pierwszy tusz, którym pomalowałam swoje rzęsy. To było przed imprezą w "późnej" podstawówce lub we "wczesnym" liceum, a tusz pożyczyła mi koleżanka. Mam do niego sentyment. W dodatku, kilka tygodni temu spotkałam w Rossmanie człowieka, który na początku lat 90. wprowadzał 2000 Calorie na polski rynek. Jednym słowem, ten produkt to kawał historii. A poza historią? Jestem pewna, że miałyście z nim do czynienia i wiecie, czego się można spodziewać. Oczywiście, pogrubienia. Poza tym tusz jest stosunkowo trwały, choć powiedzmy sobie szczerze, że brakuje mu sporo do wcześniej wymienionych maskar. Ostatnio skrytykowała go red. Połajewska - że niby się osypuje! Ponieważ, jak już pisałam, mam do niego wielki sentyment a także szacunek, natychmiast pobiegłam do drogerii, żeby go zakupić i sprawdzić, czy zasłużył na taką zniewagę. Nie zasłużył. To klasyk. Owszem, przyznam, w porównaniu do współczesnych produktów troszkę trąci myszką... Ale należy mu się szacunek i już!
Maybelline Colossal Go Extreme! Volum' - aktualnie się z nim nie rozstaję, chociaż kupiłam go bez większej nadziei na sukces. Wykorzystałam promocję w drogerii, żeby spróbować czegoś nowego i jednocześnie nie mieć poczucia, że zmarnowałam za dużo pieniędzy. Dodam, że wybrałam wersję wodoodporną. Tusz dobrze podkręca rzęsy i wyraźnie je pogrubia. Moje rzęsy są delikatne i cienkie, a po zastosowaniu tuszu stają się widoczne, ale nie przerysowane czy obciążone. Nie ma mowy o efekcie pajęczych nóżek, posklejanych rzęs, czy innych takich koszmarkach. Na rzęsach nie zostają grudki. Muszę przyznać, że efekt jest bardzo podobny (a może nawet ciut bardziej "wyrazisty", zapewne przez dodatkowe wywinięcie rzęs), jak w przypadku 2000 Calorie. Tusz dobrze i długo się trzyma. To znaczy, lojalnie uprzedzam, nie liczcie, że będzie się trzymał idealnie przez 12 godzin. Jeśli chcecie mieć perfekcyjny efekt przez tak długi czas, to jednak odsyłam do pierwszych trzech pozycji.
Rimmel Scandaleyes - w zasadzie mogłabym o nim napisać dokładnie to samo, co o Maybelline Colossal Go Extreme! Volum'. Tak się złożyło, że tusz firmy Rimmel towarzyszył mi wiernie zeszłego lata, w tym roku wybrałam Maybelline. I to chyba cała różnica dla mnie. Obie maskary mają podobne właściwości, choć nieco inne szczoteczki. No może Maybelline nieco lepiej maluje się dolne rzęsy. Nieco.
Lovely Pump Up - jeśli nie lubicie używać zalotki, ale lubicie mieć ładnie podkręcone rzęsy, to jest to tusz, który mogę wam polecić. Dodatkowo, jeśli miałabym wskazać tusz, który sprawi, że rzęsy po pomalowaniu będą lekkie i wydłużone, to byłby to właśnie on. Pump up - nazwa dokładnie opisuje efekt. Co jeszcze jest w nim godnego polecenia? Cena!
Essence I Love Extreme - tusz do efektów ekstremalnych z serii produktów w bardzo przystępnej cenie. Jeśli zależy wam na dramatycznym (czytaj: teatralnym) i mocnym efekcie, będziecie zadowolone. Ale uwaga, z tym tuszem łatwo o prawdziwy dramat, czyli o posklejane rzęsy i efekt pajęczych nóżek. Trzeba się nauczyć używać szczoteczki.
Dobre i tanie (Fot. ML) Dobre i tanie (Fot. ML)
Dobre i tanie (Fot. ML)
Wibo Extreme Volume Lashes - to mój absolutny ulubieniec z serii tuszów za 10 zł. Efekt wizualny? Zdecydowanie lepszy niż po użyciu wielu z wyższej półki. Prawdę mówiąc, nieco zbliżony do 2000 Calorie, a nawet lepszy (ale cicho, sza!). Tusz ma doskonałą szczoteczkę, powiedziałabym wręcz, że w kategorii szczoteczek do zadań zwyczajnych, ta jest ideałem. Rzęsy po nałożeniu produktu są widocznie wydłużone, leciutko pogrubione, rozdzielone. Kolor jest doskonały, intensywny, głęboki, lśniący. Jak w przypadku poprzednika, trzeba się nauczyć obsługi - na początku tusz jest dość rzadki i łatwo się nim pobrudzić. Po kilku użyciach podsycha przyzwoicie, a po miesiącu jest już na tyle suchy, że wykrusza się z rzęs. To wada, powiecie. Faktycznie. Ale jak długo się spodziewacie używać tuszu za 10 zł? To kosmetyk, który dobrze działa przez 3 tygodnie. Po tym czasie należy ponownie udać się do drogerii.