Czego uczą nas filmy: "Tajemnica Filomeny"

Irlandia jest taka piękna! Te przestrzenie, soczyście zielone pagórki, po których hula wiatr... Nawet bluźnierstwa wypowiadane w takich okolicznościach przyrody wydają się nie mieć mocy. Czy coś złego może się dziać w takim krajobrazie? Okazuje się, że tak. A za wszystkim stoją siostrzyczki z klasztoru... Niezły początek horroru, co?

Ale "Tajemnica Filomeny" w reżyserii Stephena Frearsa to przede wszystkim smutny film. Bo czy jest gorsza wizja, niż odebranie matce dziecka, wymusiwszy wcześniej na niej zgodę na ten proceder? Wmówienie jej, że to naturalna kolej rzeczy, bo skoro zgrzeszyła - młoda, naiwna i głupia, to konsekwencje tego będą jej ciężarem do końca życia? Nie, nie mówimy o zamierzchłych wiekach. Mówimy o nie tak dalekiej przeszłości, raptem pół wieku wstecz. Zgroza.

Czego możemy się nauczyć z tego wyciskającego łzy dramatu, zagranego świetnie przez Judi Dench? Zatrzymam się tylko jeszcze na moment na tym zachwycie - szczerym - nad jej grą, bo gdyby nie ona, nie byłoby tego filmu, byłby ckliwy gniot. Choć reszta towarzystwa się stara i w miarę daje radę, to surowość tej niemal 80-letniej aktorki, jej powściągliwość przy jednoczesnym oddaniu wachlarza emocji - budują cały ten film. I te jej oczy, takie młode i skrzące!

Ale do rzeczy - z filmu "Tajemnica Filomeny" wszakże, jak z wielu innych, możemy wynieść różne nauki.

Zakonnice to spryciary i wredoty

Luźno cytuję tu bohatera filmu, Martina Sixsmitha (gra go Steve Coogan) - dziennikarza w średnim wieku, który, chcąc napisać emocjonujący i wyciskający łzy artykuł, wyrusza w podróż z tytułową bohaterką. Filomena jest mocno wierząca, on zupełnie nie. Dla niego proceder, któremu oddawały się siostrzyczki zakonne w imię pomocy młodym ciężarnym dziewczętom, jest karygodny. A Filomena, choć jest ofiarą, potrafi wykazać się zrozumieniem. Siła wiary. Inaczej tego nie umiem czytać.

Fot. materiały prasowe / Alex BaileyFot. materiały prasowe / Alex Bailey Fot. materiały prasowe / Alex Bailey Fot. materiały prasowe / Alex Bailey

Prasa jest bezduszna, liczy się historia, niekoniecznie człowiek

Gdy dziennikarz Martin Sixsmith pierwszy raz słyszy o historii Filomeny, nie bardzo mu się widzi ten temat. Chce pisać o rewolucji w Rosji. Co go obchodzi jakaś starsza pani, która 50 lat temu urodziła dziecko i musiała je oddać do adopcji? Zmusiły ją do tego zakonnice? No i co z tego? Ale gdy na jaw wychodzi coraz więcej szczegółów, Martin staje dęba jak pies myśliwski - wietrzy zwierzynę. Może będzie z tego świetna historia, która pozwoli mu zabłysnąć? Niestety - koniec końców, jest to ciepły film z przesłaniem, że ludzie, czymkolwiek się nie kierują w życiu, nie są aż tak źli. Będą więc i takie momenty, które nas przekonają, że nawet żądny sukcesu pismak ma wielkie serce. I głupio mu, gdy naburczy na starszą panią. Bo przecież:

Do starszych pań trzeba mieć cierpliwość

Zdarzyło się pewnie każdemu z nas - czy to od rodzonej babci, czy pani, która przysiadła się na przystanku czy w metrze - usłyszeć niekończącą się historię, której finał jest dla nas oczywisty od pierwszej sekundy. Nie chodzi jednak o to, by ta historia nas rozłożyła na łopatki! Chodzi o to, by starsza pani się wygadała. Urocza jest scena, gdy Filomena z zapartym tchem opowiada historię, którą wyczytała w romansidle. Zupełnie się nie spodziewała takiego biegu wydarzeń! Filomenę zaskakują romansidła, natomiast to, co dzieje się w jej życiu przyjmuje z pokorną cierpliwością.

Fot. materiały prasowe / Alex BaileyFot. materiały prasowe / Alex Bailey Fot. materiały prasowe / Alex Bailey Fot. materiały prasowe / Alex Bailey

Rozwiązanie zagadki czasem jest tuż przed naszym nosem

To ważna nauka, bo często poszukując rozwiązań zapuszczamy się w dalekie rejony, badamy i błądzimy, a tymczasem bywa (i to nawet zaskakująco często!), że odpowiedzi na trapiące nas pytania są na wyciągnięcie ręki. Wiadomo - najciemniej pod latarnią.

Przebaczenie może przynieść ulgę

Bo już się stało i się nie odstanie. A szarganie sobie nerwów, wielki gniew i krzyki tylko potęgują nasze poczucie bezsilności. O dziwo to Martin ciska się i miota w finalnej scenie. A Filomena przebacza. I dzięki temu jest spokojna. Wszak:

Bycie wściekłym jest męczące

Filomena ma realne powody, by być wściekłą. Jej życie może nie było pasmem nieszczęść, udało jej się jakoś poukładać różne sprawy i (chyba) nawet być szczęśliwą, ale cieniem na jej życiu była trwale utrata synka. A przede wszystkim niepokój i niewiedza: czy jest szczęśliwy, czy mu się udało? Strach, że jest bezdomny i nieszczęśliwy paraliżował ją dużo bardziej niż fakt, że nie dane jej było obserwować jego dorastania. Martin, nawet jeśli ma powody do frustracji (bo ma, przyznajmy mu to), nie powinien jednak pozwalać sobie na złe traktowanie wszystkich dookoła. I tej lekcji udziela mu potrafiąca wybaczyć Filomena.

Judi Dench jest fenomenalna, ale to żadna nowość. Jako zmieniająca zdanie co chwilę staruszka potrafi nas zirytować, a zaraz potem rozczulić. Film jest ciepły jak świeża drożdżówka i nawet dość smaczny. I choć znamy doskonale smak drożdżówki i zupełnie on nie zaskakuje nas, to przecież można podjeść, bo dobre.

A pikanterii (i smutnego kwasku) dodaje tej drożdżówce fakt, że cała ta historia jest prawdziwa.  Że naprawdę istnieje taka Filomena. I ten smutek.

Fot. materiały prasowe / Alex BaileyFot. materiały prasowe / Alex Bailey Fot. materiały prasowe / Alex Bailey Fot. materiały prasowe / Alex Bailey

A film możecie sobie obejrzeć w Kinoplexie ! Polecam na refleksyjny, letni wieczór.

 
Więcej o: