Autostopem, autokarem, a nawet na gapę - jak podróżować z dzieciakami?
O tym, czy w ogóle warto jeździć z dziećmi po świecie i jak się do tego zabrać pisałam już na Fochu. Teraz czas na detale związane z samą treścią wyjazdów, czyli podróżowaniem.
Czego nam trzeba do szczęścia na wakacjach? Czystego pokoju z przyzwoitym łóżkiem i w miarę czystej łazienki - może być wspólna dla wszystkich mieszkańców, byle nie była zasyfiona. I zmian, bycia w drodze, zamiast zalegania plackiem. Cała reszta to przygoda. Nie twierdzę, że nasz sposób podróżowania jest lepszy. Jest inny. Widzę jednak pewne przerażenie w oczach wielu dzieciatych znajomych i nieznajomych, którzy zapomnieli, że tak można. I nie tylko samochodem, czy samolotem - choć ten drugi bywa przydatny. Niestety, samolot to jakieś ognisko zapalne, pole bitwy między roszczeniowymi bezdzietnymi i ekspansywnymi dzieciatymi. Może dlatego, że kojarzy się z luksusem, a luksus jakoś nie chce iść w parze z hordą wrzeszczących, czasem też obesranych bachorów i ich chamskich rodziców. Wiem jedno, z roku na rok dzieci w samolocie budzą większy popłoch. Przybywa wątków hejterskich na forach internetowych. Przybywa nerwowych ludzi, którzy podróżują bez potomstwa i chcą mieć spokój przez tych kilka godzin. Ja to rozumiem, nie jest fajnie być skazanym na cudze wrzaski, gdy się siedzi we wnętrzu przerośniętej blaszanej parówy ze skrzydłami. Z drugiej strony, do licha! Żyjemy w społeczeństwie, zawiera ono przedstawicieli wszystkich grup wiekowych i oni, ci przedstawiciele, czasem też mają pieniądze na podróżowanie transportem zbiorowym. Mają też potrzebę, niekiedy egoistyczną, zmienić na chwilę środowisko i odpocząć gdzieś dalej. Dzieci mają zaś ten defekt, że trudno je wyłączyć bez uprzedniego grzmotnięcia potylicą o coś twardego, ewentualnie bez zapeklowania w beczce. Ale wtedy, niestety, wyłączają się definitywnie. Kaiser Kaput.
Jeśli jest wam źle w podróży środkami transportu masowego, bo występują tam również miniaturowi ludzie, jestem wam skłonna wypożyczyć za drobną opłatą przenośny odtwarzacz filmów i dobre słuchawki w pakiecie z filmem, powiedzmy, "Ludzkie dzieci" . Albo odtwarzacz CD i antologię płyt Seijiro Murayamy , albo świętej pamięci Zbigniewa Karkowskiego czy też ich dwóch i Merzbowa . Będzie fajnie. Zobaczycie. Wracając zaś do innych sposobów podróżowania...
"Elektryczką" w siną dal...
Pociąg. Stary, dobry, kochany pociąg. Zawiera wszystko, co potrzebne do szczęścia ludziom podróżującym z dziećmi, czyli potencjalną toaletę (no, chyba, że mówimy o szynobusie czy wyjątkowo opornym pociągu osobowym), okna, czasem nawet otwierane, zawiera też (Alleluja!) przestrzeń do przemieszczania się. Dzieci, jak wiadomo, nie tylko są trudne do wyłączenia, ale też niekiedy poza potrzebą sygnalizacji głosowej mają wolę, by nieco rozładować nagromadzoną energię kinetyczną poprzez ruch. W pociągu mogą to zrobić nie łamiąc przepisów bezpieczeństwa, przynajmniej teoretycznie. W praktyce też zazwyczaj się udaje. Poza tym pociąg to więcej przestrzeni życiowej, a przy nieco większych zasobach finansowych także możliwość zjedzenia ciepłego posiłku w drodze. Ciekawe jest natomiast to, że coraz częściej pasażerowie bezdzietni reagują na dzieciatych srogim fochem. Że one chodzą, że rozmawiają, że chcą do toalety.
Pociąg nocny. Szczególna odmiana pociągu. Jak wiadomo, dziecko trudno jest spacyfikować wieczorem (no dobra, Tracy Hogg i Kasia Nowakowska potrafią to zrobić w trzy minuty), stąd też jazda wagonami sypialnymi, nocą, budzi szczególną grozę w młodych rodzicach. Podwójną, bo raz, że nie zaśnie, będzie hałasować i potem nie pozostanie nic innego jak tylko odpierać ataki tłumu z widłami i pochodniami, a dwa, że jak wstanie rano, to ani zębów dobrze nie wyszoruje, ani twarzy nie obmyje w godziwych warunkach. Cóż. Zależy wszystko od pociągu. Nawet nie od standardu, ani klasy, tylko od składu, który danego dnia podstawią. Na nocny, jedenastogodzinny przejazd pociągiem zdecydowaliśmy się dopiero w ubiegłym roku, czyli w momencie, kiedy starsze dziecko miało osiem i pół roku, a młodsze trzy latka. Z miejsca rzuciliśmy się na głęboką, ukraińską wodę i pomknęliśmy przez Stepy Akermańskie. Mimo obaw, dziatwa zasnęła, spała przyzwoicie, nie byliśmy też rodzynkami - w pociągu pełno było menażerii wszelakiej, która od rana ganiała po wrzątek do kierowniczki, po ręcznik, a na stacjach panie wciskały ciepłe kibiny i zimne piwo (dla rodziców, rzecz jasna). Miłe było to, że okno się otwierało. Niemiłe było to, że w drodze powrotnej już nie dało się powtórzyć tego manewru. Za to podróż na Krym trochę nas ośmieliła w temacie nocnych pociągów z młodym mięsem i właśnie tak zamierzamy bujnąć nocą z czeskiej Pragi do Katowic.
Prom. Niebezpiecznie blisko tu do "rejsu po Nilu", ale kiedy się bliżej przyjrzeć, to poza transferem do Szwecji nasze promowe wyprawy zazwyczaj polegały na załadowaniu się na coś, co przypomina lepszy Karsibór , niż biedniejszego Batorego . Na promach zazwyczaj spędzaliśmy nie kilkanaście, a kilka godzin, głównie przerzucając swe szanowne cztery litery (razy cztery) między wyspami. Najfajniejsze przeprawy promowe serwują Stambulczycy, bo w cenie biletu miejskiego mamy rejs na wyspy nieodległe, a spokojne, oraz pana, który krąży po pokładach i sprzedaje za niewygórowane kwoty herbatę i salep . Poza tym, hej przygodo! Masowe środki transportu wodnego, o ile nie jesteście w nastroju womitalnym (mi na przykład na chorobę morską dobrze robi siedzenie na górnym pokładzie i marznięcie) to prawdziwa frajda i namiastka wolności, o którą coraz trudniej na lądzie. Znam ludzi, którzy z kilkumiesięcznymi dzieciakami dekowali się na żaglówkach i długimi tygodniami bujali się od kei do kei. I żyją. Dzieci też.
Na północ przez morze
Autokar. Do dziś mam mieszane uczucia , bo ciasno, bo duszno, bo brak ruchu, za to dziatwa na hasło "Pekaesiak" promienieje. Jedźmy gdzieś.
Autokar na gapę. To już zawdzięczamy myśli społecznej naszych sąsiadów ze wschodu, choć nie dalej jak dziś rano podobnej sytuacji doświadczyłam i w polskim autokarze. Miejsc siedzących brak, jedyne połączenie małego miasteczka z dużym miastem i zdecydowany nadmiar zainteresowania podróżnych, także z małymi dziećmi. Nadprogramowi pasażerowie dorośli jadą na stojaka, a dzieci na kolanach pozostałych pasażerów. Zupełnie jak w marszrutkach na wschodzie. A skoro już o marszrutkach i minibusach mowa...
Taxi Colectif. Bardzo przyjemne, choć też budziło grozę. Wiecie jak to działa? Przychodzisz na plac, znajdujesz sektor z samochodami, albo mikrobusami (zależy od kraju) jadącymi w kierunku, który cię interesuje, wsiadasz i czekasz. Albo się to cholerstwo zapełnia w chwilę, albo tkwisz jak lis we wnykach cały dzień i właściwie to już marzysz o tym, żeby przyszli i Cię dobili. Jak masz dzieci to myślisz o tym, żeby najpierw dobili je, bo nieustannie pytają "Kiedy jedziemy? Kiedy jedziemy? Kiedy jedziemy? Kiedy jedziemy? Kiedy jedziemy? ". Na szczęście utknięcie zdarzyło nam się tylko raz. Byliśmy na maleńkim cypelku, nadciągała burza, a w busie, w którym siedzieliśmy my - ja, mąż i nasz trzyletni wówczas syn i jeszcze czworo innych podróżnych, zostały dwa wolne miejsca. Po dwóch godzinach czekania w końcu zadaliśmy pytanie, które lokalsi bali się zadać strasznym, białym i niewiernym: "Może zrzucimy się wszyscy i wykupimy dwa pozostałe miejsca? ". Tak to działa. Poza tą jedną sytuacją podróże dzieloną taksówką, czyli jednym z naszych ulubionych środków transportu w krajach północnej Afryki - były błyskawiczne. Czasem owocowały niespodziewanymi zaproszeniami do domów. Brak rozkładu jazdy i ten charakter pewnej dowolności "jak się zapełni to pojedziemy " ewentualnie "jak dopłacicie za wolne miejsca to pojedziemy " sprzyja podróżującym z dziećmi. A! I w krajach północnej Afryki jeżdżenie z potomstwem to tu, to tam, jest czymś absolutnie normalnym i nie dziwotą (ja to, że na kolanach u sąsiada znaleźć możemy też na przykład kozę albo torbę pełną mleka), nikt więc nie strzela focha jak dziecko zaczyna marudzić, wręcz przeciwnie - zaczynają zabawiać. Na przykład dwugodzinnymi nagraniami hipnotycznie powtarzanych, pozbawionych jakiegokolwiek akompaniamentu sur Koranu. Kiedy zaś by było bardzo źle, można wysiąść wcześniej, w dowolnym punkcie podróży, bez dodatkowych pytań. Tak, tam na pewno też będzie ładnie.
Łapanie stopa na matkę z dziećmi
Autostop. Kilka dni temu pod moją rozmową z autostopowiczem Przemkiem Skokowskim jedna z komentujących osób wspominała jak kilkadziesiąt lat temu podróżowała z rocznym dzieckiem autostopem. Podobno wówczas nie było to w Polsce czymś aż tak nadzwyczajnym. Autostop z dziećmi w Europie Zachodniej jawi się mi jako rzecz niemal awykonalna w XXI wieku. Zwłaszcza autostop jako planowany, nie zaś nagły i wynikający z przejściowych problemów sposób przemieszczania się. Może jednak się mylę i mam złe doświadczenia? Są jednak na świecie miejsca, w których nawet z dwójką dzieci złapać można podwózkę, albo... podwózka łapie ciebie. W Afryce północnej wystarczyło stanąć na poboczu z synem, kierowcy zabierali nas bez szczególnego zastanowienia. Niekiedy podjeżdżali widząc, że idziemy wzdłuż drogi za miastem. Czasem byli bardzo troskliwi, dzielili się swoim prowiantem, bez słowa podjeżdżali na stację po wodę, podsadzali, by maluch widział przez szybę ciężarówki lepiej, podwozili do samego celu, a nie tylko tam, gdzie im wygodniej. Wierzcie mi, były sytuacje, gdy autostop ratował nam po prostu tyłek. O dziwo, w Estonii też się dało, nawet z dwójką dzieci. OK, wymagało to większej ilości cierpliwości, głównie dlatego, że jest tam po prostu mniej ludzi. Kiedy zaś jest taka sytuacja, że trafiasz na koniec świata, albo na jego początek, na przykład na bardzo dziką wyspę i od złapania stopa zależy to, czy dotrzesz do noclegu z dwojgiem małych (odpowiednio: osiem miesięcy i sześć lat) dzieci, starasz się dwa razy bardziej. Potrafisz nawet wyjść na środek drogi i błagać rybaka o miejsce na naczepie. I pomyśleć, że zamiast tego można spokojnie siedzieć na leżaku, pić drinki i patrzeć jak niania opiekuje się waszym dzieckiem a na horyzoncie majaczą palmy i piaszczyste nabrzeża...
-
Jak zaoszczędzić na ogrzewaniu? Sięgnij po folię bąbelkową
-
Gwiazda "Hotelu 52" na castingu do talent show. Jurorzy niezadowoleni
-
Wielu młodych Polaków ma ten problem. Rozwiązanie jest prosteMATERIAŁ PROMOCYJNY
-
50-latko, tych ubrań pozbądź się z szafy. Postarzają i są niemodne. Zobacz stylowe alternatywy
-
Zmiel i połącz z wodą i drożdżami. Borowiki wyrosną na twoim parapecie
- Wydaj 5 zł i miej je pod ręką! Hit "jak za starych czasów" wraca do łask
- Ten fason czyni cuda. Bluzka z wyprzedaży w Mohito ukryje wszelkie niedoskonałości. Podobne w bonprix i HM
- 219 zł zamiast 549 zł? To możliwe! Skórzane buty z Kazar uzupełnią każdą stylizację. Podobne w CCC, Renee
- Te buty Jenny Fairy będziesz nosiła latami. Nigdy nie wychodzą z mody! Inne również w Ryłko i Kazar
- Ta spódnica była na topie w latach 40. Teraz powraca w wielkim stylu. Ma ją Zara, podobne w Mohito i Bershka