Największym naszym "Wrogiem" bywamy my sami

Patrzycie na siebie w lustrze, oglądacie swoją twarz. Normalna sprawa. Zdarza się chociażby przy myciu zębów. A teraz sobie wyobraźcie, że nagle widzicie siebie gdzieś w kawiarni, na ulicy, w sklepie. Nie ma lustra, a jednak - jako żywo - wy. Ręka w górę, kto by nie spanikował?

Toż to żadna tajemnica, że największym naszym wrogiem bywamy my sami. Co jednak wówczas, gdy nie chodzi o nasze wewnętrzne problemy, a o realną, żywą osobę, która wydaje się być... nami? Człowiek, którego spotyka bohater filmu "Wróg" nie tylko wygląda i mówi jak on. Jest po prostu jego klonem, z bliznami w tych samych miejscach. Czyżbyśmy mieli do czynienia z jakimś sci-fi o owcy Dolly w ludzkiej postaci? To już było... A to jest przecież film nietuzinkowy.

Lustereczko, powiedz przecie... / fot. materiały prasoweLustereczko, powiedz przecie... / fot. materiały prasowe Lustereczko, powiedz przecie... / fot. materiały prasowe Lustereczko, powiedz przecie... / fot. materiały prasowe

Bohater filmu, Adam Bell (Jake Gyllenhaal ), rozkminia zawodowo kwestie indywidualizmu. Sam indywidualistą bardzo by chciał być. Być może dlatego właśnie zachowuje się dość dziwnie, jest chłodny i wycofany, nie tylko w relacjach ze swoją dziewczyną, ale i resztą świata. Zdaje się nie przyswajać bodźców zewnętrznych, jest trybikiem w machinie świata. Codziennie idzie do pracy, wykłada znudzonej młodzieży przedmiot, który - nie jestem przekonana - czy go serio kręci. Filmów nie ogląda, do ludzi nie zagada, z matką nie chce mu się porozmawiać, nie mówiąc już o spotkaniu. Indywidualistą jest żadnym. Raczej typowym dziwakiem, ale takim nieszkodliwym.

Film utrzymany jest w konsekwentniej burej kolorystyce. Nawet słoneczne dni są szare, tyle że mamy domieszkę burej żółci (promienie słoneczne, eghm). Miasto, w którym żyje bohater, jest jak wymarłe. Niby wszystko ok, jakieś samochody stoją przy krawężnikach, stróż pilnuje wejścia do budynku, ale w zasadzie nikogo nie widać na ulicach. To potęguje przygnębiający klimat i samotność bohatera. Mieszka w ogromnym bloku, takim frustrującym mrówkowcu. Jego - nazwijmy go szumnie: apartament - przypomina tymczasową norę dla kogoś, kto nie ma żadnego dobytku. "Jak ty możesz żyć w takim miejscu?" - pyta go matka. Może. I żyje. Więc może dlatego z matką nie chce mu się rozmawiać...

Szaro, buro i ponuro / fot. materiały prasoweSzaro, buro i ponuro / fot. materiały prasowe Szaro, buro i ponuro / fot. materiały prasowe Szaro, buro i ponuro / fot. materiały prasowe

Jake Gyllenhaal nie należy do moich ulubieńców, ale przyznać mu trzeba, że ze swoim emploi miłego, nieśmiałego chłopca jest trafnym wyborem obsadowym - i to w niełatwej, podwójnej roli. Łatwo mu współczuć, nawet da się mu wybaczyć, że jest taki niefajny dla swojej dziewczyny Mary (Melanie Laurent ), czy - w przypadku jego klona Anthony'ego - żony Helen (Sarah Gadon ). Panie też pasują do swoich ról. Trochę przerażające jest to, jak bardzo te dwie zupełnie różne aktorki są do siebie podobne...

Kanadyjski reżyser Denis Villeneuve dał się poznać od najlepszej strony filmem "Labirynt" , a wcześniej został doceniony za "Pogorzelisko" . Te dwa filmy, które można było obejrzeć w naszych kinach, to też historie dramatów, które pustoszą psychikę bohaterów. W "Labiryncie" Hugh Jackman gra ojca dziewczynki, która zostaje uprowadzona. W obliczu bezradności policji sam prowadzi dochodzenie i wymierza sprawiedliwość. W "Pogorzelisku" dwoje (dorosłych) dzieci odkrywa tajemnice swojej matki, która będąc Libanką zakochała się w palestyńskim uchodźcy i cudem uniknęła śmierci. Nie chodzi tylko o to, co dzieje się dookoła. Chodzi przede wszystkim o to, jakie procesy zachodzą w głowie i psychice. "Wróg" wydaje się być "lżejszy" tematycznie. Ale czy nie jest tak, że bardziej przeraża nas zło, które czai się w nas, niż ktoś zły, obcy - za winklem?

Powracający motyw gigantycznego pająka, który na plakacie pustoszy miasto wyrastające z głowy bohatera, a w filmie powraca nieustająco w jego snach, przywodzi na myśli mroczne i straszne historie opowiadane w dzieciństwie przy ognisku (kto się nie bał wielkich pająków?).

Pająk na plakacie, fujkaPająk na plakacie, fujka Pająk na plakacie, fujka Pająk na plakacie, fujka!

Muzyka nie daje odetchnąć. Podkręca atmosferę tak konsekwentnie, że śmiem wątpić, czy ten film choć w połowie trzymałby tak w napięciu, gdyby jej nie było. Bo nie da się ukryć, że o ile zawiłości fabuły nie są na poziomie skomplikowania "nie do ogarnięcia", to sam nastrój wciąga i trzyma do ostatniej chwili na sztywno fotelu kinowym. Spotkałam się z opiniami, że film jest nudny. Hmmm... Nie ma w nim wartkiej akcji i pościgów samochodowych, fakt. Jest to ekranizacja powieści Josego Saramago , a to nie jest pisarz z półki z czytadłami.

Rytm i niepokój powieści (domyślam się, bo akurat "Podwojenia" nie czytałam - a może szkoda, bo zapewne jest świetne, ale wnioskuję po innych owocach twórczości Saramago) został tu oddany pieczołowicie. Może zbyt pieczołowicie. Bo książka to jednak inne medium niż film. Napięcie budowane przez kilka stron nie zawsze da się przełożyć na kilka minut przekazu filmowego. Ale to temat do zbadania - jeśli czytaliście chętnie się dowiem, jak z tej perspektywy oceniacie film.

Tu jeszcze zwiastun, ale zachęcam - wybierzcie się na całość do kina:

 
Więcej o: