O filmach, które nie kończą się dobrze

To, że najbardziej lubię te filmy, które już widziałam, to nie jest odkrycie sezonu. Ale tego, że najchętniej wracam do tych, które mają złe i smutne zakończenie, mogliście nie wiedzieć. Wiedza ta w żaden sposób nie przyda wam się w życiu, ale może dzięki niej ktoś tutaj okaże się moim filmowym bliźniakiem.

Są po prostu takie produkcje, w których zło MUSI wygrać, bo w przeciwnym razie film okazałby się mocno przeciętny. Oczywiście jest to moja subiektywna ocena - jak zresztą zawsze. Filmy w których dobro przegrywa wywołują u mnie ciarki na plecach, a na łapkach dostaję gęsiej skórki. Nie zawsze film musi skończyć się wielką wygraną zła, ale chociaż niech ktoś ma serce złamane, tak, żeby można było sobie popłakać po filmie. Podobają mi się też serie, w których w pewnym momencie tracimy jednego z głównych bohaterów. Widz jest przyzwyczajony do tego, że będzie cały czas spotykał swoich bohaterów, a tu ciach! i trup.

Fot. Materiały dystrybutora

Oto moja subiektywna lista. Oczywiście nie są to wszystkie filmy, które widziałam i które mają "nieszczęśliwe" zakończenie, ale sześć wybranych, do których po prostu wracam, lub które wywarły na mnie tak silne wrażenie, że nie mogę wrócić do nich, bo mam uraz. Moja lista jest krótka, ale już tłumaczę dlaczego. O niektórych filmach, które wpisują się w konwencję pisałam już przy okazji filmów na których  płaczę . Drugi powód jest taki, że musiałabym wymienić tutaj większość horrorów, a to byłoby trochę nudne. Starałam się więc wybrać te obrazy, które naprawdę wciąż do mnie wracają. Kolejność filmów będzie przypadkowa, poza numerem jeden. Numer jeden jest tylko jeden.

SIEDEM

Pamiętam, kiedy zobaczyłam ten film po raz pierwszy. Byłam na seansie w nieistniejącym już kinie Moskwa. Nie pamiętam już, przy której ze scen ze strachu uderzyłam kolegę siedzącego obok. Nie to, że się na niego rzuciłam w jakimś szale, ale podskoczyłam i jakoś tak dostał rykoszetem. Przez cały seans siedziałam jak na szpilkach, ale to właśnie scena końcowa zrobiła dla mnie film. Była doskonałym uwieńczeniem zła obecnego od pierwszych sekund filmu. Tak, pierwszych sekund, gdzie widać jak John Doe grany przez Kevina Spacey pisze swój dziennik. Nie widać aktora, ale czuć zło. "Siedem" jest też dla mnie szczególne z innego powodu. Właśnie tutaj po raz pierwszy świadomie zetknęłam się z tym aktorem. Po roli Johna Doe chciałam oglądać go non stop. Pamiętajcie, że on tutaj wystąpił tylko w kilku scenach, ale to jak zagrał wywarło na mnie duże wrażenie.

 

MILCZENIE OWIEC

Thriller idealny. Nakręcony na podstawie świetnej książki Thomasa Harrisa, jest drugą w kolejności opowieścią o doktorze Hannibalu Lecterze. Jodie Foster ładnie wcieliła się w agentkę FBI, ale to sir Anthony Hopkins zawładnął filmem. Jego praca została doceniona nie tylko przez widzów, ale również przez Akademię Filmową, która nagrodziła go Oscarem za rolę pierwszoplanową. Jestem wielką fanką książki i naprawdę ciężko mi to przyznać, ale film jest dla mnie lepszy. W przypadku pozostałych części "przygód" złego doktora sprawa jest dla mnie prosta. "Czerwony smok" - obydwie ekranizacje ma dobre, ale i tak książka wygrywa. W przypadku "Hannibala" nie trzeba było tego w ogóle filmować, a książka jest najsłabszą z trylogii.

 

REQUIEM DLA SNU

Film do którego nie chcę wracać, bo jest po prostu dla mnie za ciężki. Uzależnienie przedstawione w tak mroczny sposób, że po wyjściu z kina po prostu potrafiłam wyrzucić z siebie tylko stek przekleństw. Ale takie jest właśnie uzależnienie, jazda po równi pochyłej w otchłań bólu i cierpienia. Aronofsky przedstawia widzowi proces, jakim jest uzależnienie. Od zabawy, poprzez pierwsze ciągi, do totalnego upadku. Reżyser nie lituje się nad bohaterami, nie lituje się też nad widzem. Oprócz zmian w psychice, jakie zachodzą u bohaterów, widzimy też zmiany fizyczne, które zmieniają pięknych ludzi w kalekie, bezosobowe straszydła. W tym filmie wszystko się zgadza. Gra aktorów, muzyka i montaż są ze sobą silnie związane i dają solidnego kopa. Tyle, że ja już nie mam siły na powtórnego kopniaka i nie sądzę, że kiedykolwiek jeszcze zdecyduję się obejrzeć ten film. Natomiast, jeżeli jeszcze ktoś go nie widział, to polecam, ale zdecydowanie trzeba mieć nastrój na takie kino. Nie będzie miło i przyjemnie. Nie będzie nawet momentami zabawnie jak w przypadku "Trainspotting". Spotkałam się z zarzutem, że film jest płytki, nic specjalnego i gdyby nie muzyka to byłby po prostu słaby. W tym roku mija 14 lat odkąd obejrzałam film, a ja nadal pamiętam prawie każdą scenę.

 

SKYFALL

Jestem Bondofilem. Za każdym razem czekam na kolejną część przygód agenta 007. Jedne filmy lubię bardziej, inne mniej. Są też takie, których powtórki omijam wielkim łukiem, ale które - to zachowam dla siebie, żeby nie narazić się na nienawiść innych Bondomaniaków. Wracając jednak do "Skyfall" to uważam, że jest to najciekawsza z ostatnich trzech części przygód pracowników MI6. Coś się kończy, coś się zaczyna - dochodzi do pewnych bardzo ważnych zmian, które z jednej strony są smutne, ale z drugiej powodują, że z niecierpliwością czekam na nowego Bonda. Właśnie z powodu tych zmian wstawiam Skyfall w poczet filmów, które nie mają "dobrego" zakończenia. Kto wie, o czym mówię, ten wie i niech nie zdradza szczegółów...

PS. Q kocham Cię! I to przez Ciebie i dla Ciebie obejrzałam tę część już cztery razy.

 

DROGÓWKA

Film Wojciecha Smarzowskiego to okno na świat korupcji, która nas otacza, ale z której możemy sobie do końca nie zdawać sprawy. W "Drogówce" nie mamy dobrych i złych bohaterów, a raczej nie mamy tego idealnego podziału, gdyż każda z postaci ma coś na sumieniu. I to właśnie powoduje, że film jest tak dobry, bo przecież w prawdziwym życiu każdy z nas zrobił coś, z czego nie do końca powinien być dumny. U Smarzowskiego nie ma tematów tabu, reżyser opowiada nam historię, która dla wielu osób może być niewygodna, a niektórych nawet zdenerwowała .

Dlaczego ten film umieściłam na swojej liście? No bo ta końcówka no i wiecie Topa, Dorociński, Lubos, Jakubik, Braciak, Dziędziel. Panowie, jesteście wielcy.

 

PRZEBUDZENIA

Film dla mnie wybitny na wielu poziomach. Scenariusz, gra Roberta de Niro, który wciela się w człowieka chorego na katatonię i niezła rola Robina Williamsa. Jednak to ten pierwszy był w tym filmie po prostu wybitny. Pamiętam, kiedy pierwszy raz oglądałam film. Byłam przygotowana na historię, która się dobrze skończy, bo przecież tak mi zasugerował tytuł. Nie zrozumcie mnie źle, ale byłam wtedy nastolatką i po prostu byłam przekonana, że taki radosny tytuł musi być przypisany do wesołego filmu. Nawet nie wiedziałam, o czym będzie, a postanowiłam go obejrzeć ze względu na pana De Niro i pana Williamsa. Oj, ryczałam na tym filmie i ryczę za każdym razem. Historia jest oparta na prawdziwych wydarzeniach, ale nic więcej nie powiem. Kto nie widział tego filmu niech to natychmiast nadrobi. Naprawdę warto.

 
Więcej o: