Nie ma żartów, jest impreza, a konkretnie - wieczorek z muzyką na żywo. Drewniane stoły wystawione na taras zastawione są przede wszystkim popielniczkami, bo nic tak dobrze nie pasuje do piwa i muzyki jak papierosy. Nawet samotne hranolky i bramborowe krokety nie mogą konkurować z tytoniem. Kufle są w ciągłym ruchu, ledwie zawartość znika, podchodzi ktoś z obsługi i to, co puste, wymienia na pełne, dostawiając jednocześnie kreski na świstku papieru. Kapela jest uniwersalna. Cytując za klasykami - grają "obydwa rodzaje muzyki, zarówno country, jak i western" , a czasem nawet sięgają po rockabilly! Dwie pary tańczą, nasza córka podryguje między nimi, syn po wymrożeniu się w wodzie poszedł się alienować, bo tylu ludzi i takiego natężenia hałasu nie zdzierży. Koniec, kropka!
Inne dzieci dzieci ganiają po wielkim trawniku albo taplają się w płytkim basenie. Właścicielka tego przybytku dając nam klucz do drewnianego domku szepnęła "to basen pożarowy, jest zakaz kąpieli. OFICJALNIE" . Kto umie czytać między wierszami, ten wyłapie ciche przyzwolenie na moczenie się w lodowatej, pompowanej bezpośrednio ze studni wodzie. Właściciel w kowbojskim kapeluszu dogląda wszystkiego. Czasem siedzi przy SWOIM stoliku wywalając obute stopy na ławę, wita się z kolejnymi przybyłymi na potańcówkę, wymienia uwagi z obsługą, a czasem znika. Można go wtedy spotkać, jak przy wjeździe na teren campingu, który aż chciałoby się nazwać osadą, siedzi sam na ławce, skręca papierosy i patrzy w dal, na drzewa, na przemykające za nimi samochody i betonowe bloki.
Witajcie w Libercu
W dwóch przewodnikach po Czechach, które mamy, Liberca albo nie było, albo został potraktowany po macoszemu. A szkoda. Może nie jest to najpiękniejsze miasto Czech, bo przez kolejne trzy tygodnie widzieliśmy prawdziwe perełki, ale to leżące blisko polskiej granicy miasteczko od wielu lat budzi we mnie ciepłe uczucia. Po kolejnej, tej najświeższej wizycie - może nawet jeszcze cieplejsze. Liberec to idealne miasto do zwiedzania z dziećmi. Samo centrum to przede wszystkim usytuowany na szczycie pagórka ratusz, który wygląda jak pałac. Neorenesansowy budynek zdobią wieżyczki i balkoniki, we wnętrzu podziwiać można nie tylko wyposażenie, ale i witraże. Co z tego, powiecie, skoro dzieci wolą jeść lody. Tak, teraz. Z lodami nic nie wygra. Może poza sztuką dyplomacji. "Zjemy lody kochanie, jak tylko wejdziemy do ratusza i pokażemy wam te piękne skarby, które się tam kryją" . To nie działa, nie w tym roku. Dzieci widziały już wiele skarbów tego świata i łatwo omamić się nie dadzą. Są twardymi negocjatorami i mają przewagę. Podejmujemy ostatnią próbę i oto one - piękne, szykownie zdobione, posiadające głęboki słodki smak lody z automatu. Chcecie je zjeść, dzieci? Tak? To będą na was czekały na końcu tej drogi - w ten sposób spod ratusza ruszamy wąską, brukowaną, oklejoną kamienicami uliczką w dół, pod stację przesiadkową komunikacji miejskiej i podmiejskiej. Musicie wiedzieć, że w Libercu ocalała instytucja tramwaju jadącego do innego miasta. Na Fugnerovej spotykają się wszystkie linie, także ta zabytkowa wożąca pasażerów do zoo i pod wyciąg prowadzący na górujący nad miastem szczyt Jested.
Liberec, ratusz, tory Dominika Węcławek
Dominika Węcławek
Tramwaje jeździły też niegdyś pod ratusz. Na pamiątkę tego połączenia w wąskich uliczkach tuż przy wejściu na rynek pozostały fragmenty torów. Liberec ma jeszcze jeden wyjątkowy przystanek. O ile Fugnerova to coś w rodzaju brzydkiego, ale ruchliwego i użytecznego dworca komunikacji miejskiej, o tyle przystanek ukryty z drugiej strony ratusza jest cichy, spokojny i piękny. Jest po prostu dziełem sztuki i to nie jest metafora. Właśnie tu, w Libercu David Cerny postawił swoją "Zastavkę" - rzeźbę, która z jednej strony daje schronienie pasażerom czekającym na autobus, z drugiej cieszy oko i prowokuje. Jego zastavka to stół, a pod nim cztery małe krzesła, na których każdy może usiąść. Kto natomiast wespnie się na skarpę nad przystankiem, ten będzie mógł dokładnie obejrzeć co znajduje się na stole.
Czytamy we fragmencie reportażu "Wkurzacz czeski" Mariusza Szczygła . Kiedy pytamy o ten przystanek dziewczynę, która sprzedaje nam lody, ta cała się rozpromienia. David Cerny! Oczywiście! Rozentuzjazmowana opowiada nam już nie tylko o samym przystanku, odsyła do nowoczesnej biblioteki stojącej nieopodal rzeźby, wspomina, że uczy się polskiego. W szkole? Nie, na mieście, do Liberca przyjeżdża wielu Polaków. Z tonu wypowiedzi jej i jej znajomych siedzących w cukierni wynika, że nasz naród znają raczej z dobrej strony. Wychodzimy ucieszeni nie mniej niż nasze dzieci.
Przystanek stołowy, David Czerny Dominika Węcławek
Dominika Węcławek
Szwendamy się jeszcze po mieście, wreszcie ruszamy do ogrodu botanicznego. Muchołapka w rzeźbie Cernego to nie przypadek. Liberecki Ogród Botaniczny słynie bowiem z największej ich kolekcji. Kiedy przekraczamy bramki zastanawiamy się, czy właściwie nasza wizyta w tej świątyni flory była konieczna. Wąż w kieszeni syczy: "ssssssstosunkowo drogo" . A jednak. To, co widzimy na zewnątrz, to skromne preludium. Mały ogródek różany, jakieś iglaki, kilka palm, pomniejsze krzewy, ogródek skalny.
Czeska palma Dominika Węcławek
Dominika Węcławek
Prawdziwe skarby liberecki ogród ukrywa w wielkich przypominających gigantyczne plastry miodu budynkach. Każda z sześciokątnych sklejonych w jedną całość szklarni pokazuje nam florę z innego wycinka globu. Tu wystarczy kilka kroków, by przeskoczyć z Afryki do Australii, by z pustyni wpaść prosto w żar tropików. Zbiory są imponujące. Podczas gdy starsze dziecko zmieniło się z w odkrywcę i poszukiwacza przygód rodem z książek Szklarskiego, drugie, cóż, zajęło się obserwacją rybek. W całym, wielkim i jasnym ogrodzie pełnym roślin znajduje się jedna jedyna ciemna salka wypełniona akwariami. Tam spędziłam z córką większość wizyty. Oglądałyśmy płaszczkę i miniaturowe rekiny, małe rybki tropikalne chowające się w rafie i znów płaszczkę. I znów rekiny. I znów rybki. I płaszczkę. A potem poszliśmy do zoo.
Zoo w Libercu to jest coś! Przede wszystkim wraz z Ogrodem Botanicznym stanowi spójną atrakcję willowych przedmieść. Dojeżdża się tutaj tramwajem, wysiada tuż przy oczku wodnym. Na prawo zwierzęta, na lewo rośliny. Zwierzęta zaś mają swoje bezpieczne domostwa, oddzielone od krwiożerczych i zdurniałych ludzi, na zboczu jednego z okalających miasto wzgórz. Meandrując miedzy kolejnymi wybiegami schodzi się coraz niżej, aż do brzegu jeziora. Na górze słonie i żyrafy, na dole świetne fokarium, w którym można obserwować, jak te małe spryciule wyglądają pod wodą - wszystko dzięki wynalazkowi zwanemu szybą.
foki z Liberca Dominika Węcławek
Dominika Węcławek
Każda z części tego ogrodu robi wrażenie. Dzieciom spodobał się zwłaszcza omszały mur między dwoma budynkami, z przyjemnością poprzewalały się przez dobrych 20 minut to na igliwie, to na beton. Zwierzęta też spoko, fajne. I wózek drewniany w którym można wozić siostrę tak, że wrzeszczy. I lody, nie zapominajmy o lodach. Nie wiem nawet w którym momencie moje dzieci zmieniły się w takie lodożerne potwory. Żyrafy i foki też były okej, mamo, czemu tak się dopytujesz?
Ponieważ w Libercu mają też aquapark postanowiliśmy sprawić dzieciom jeszcze trochę frajdy. A co nam, raz się jedzie na wakacje, a potem szlaban, wracamy do piwnicy i ogryzamy korzonki. Libercki aquapark jest częścią większego kompleksu zwanego Babilonem. To miła i oddająca charakter całości nazwa. Wielki betonowy pałac zawiera także hotel, centrum handlowe, kasyno i inne takie duperele, ale ten aquapark, ach aquapark! Już sam dźwięk słowa wywoływał w naszej małej hordzie ekscytację. Zjeżdżalnie! Wodospady! Jeszcze więcej zjeżdżalni! No i nie zapominajmy o zjeżdżalniach. Na szczęście były także zjeżdżalnie.
Klaustrofobiczny i nieco psychodeliczny obiekt oferował też rzeki, jaskinie, możliwość skorzystania z zorbingu na wodzie. Przez cały czas trwania naszej wizyty nie mogłam się uwolnić od jednej myśli. Cóż to będzie za przedziwne miejsce dwadzieścia lat po zagładzie atomowej. Te wszystkie mikrowiatraki, mikrolatanie morskie, te pseudorustykalne zdobienia pokryte zmutowaną roślinnością, te osuszone z wody pomieszczenia... Państwo wybaczą, strasznie pociągająca była ta wizja Babilonu 2034.
W górę!
Najmilszym wspomnieniem z Liberca - przynajmniej dla mnie - była wizyta na Jested . To nieco absurdalne, bo właściwie nie oferowała nic specjalnego. Ot - góra, pod którą najpierw podchodzisz niemal po płaskim, a potem masz kilkaset metrów stromego skrótu u filarów kolejki, albo sama kolejka, która podwozi cię pod schronisko. Widok na ćwierć kraju - po jednej stronie góry po horyzont, po drugiej płaskowyż z pojedynczymi zielonymi wypryskami pagórków. Górski zimny wiatr na twarzy, bardzo fajny szlak. No, rozumiecie. I jeszcze to schronisko. Większość pewnie powie, że pokraczne. Mnie cieszyła już sama perspektywa odwiedzenia szpica. Wieża na szczycie Jested to po prostu bliski kuzyn talerzy ze Śnieżki . Ta sama epoka, podobnie kosmiczny pomysł, kształt inny, bo architekt Karel Hubácek postawił na odwrócony czubkiem ku niebu lejek. We wnętrzu, oprócz urządzeń typowych dla wież telewizyjnych, znajduje się nieco przestrzeni dla zwykłych śmiertelników - ot, choćby taras z widokiem na wszystkie strony świata, restauracja i nieco od niej tańszy bar, a także hotel.
Jested Dominika Węcławek
Dominika Węcławek
Pod lejkowatym budynkiem wypatrzeć można rzeźbę małego kosmicznego dzieciaka, oraz szlak. Jeśli nie skusi was wizja wspinaczki, to może perspektywa schodzenia wyda się bardziej kusząca. Warto. Po pierwsze, nawet w środku sezonu nie ma tu tłoku, po drugie, widoki, przyroda - te sprawy - bardzo przyjemne. Po trzecie, trudności są raczej niewielkie, co za tym idzie - to wymarzone trasy dla rodzin z odklejonymi od wózków dziećmi. Nasze wspinały się na wszystkie możliwe skały, zbierały szyszki, obrzucały się rzepami, tropiły nagrobki na drzewach... Ano tak, przed oczyma staje mi znów jeden z reportaży Szczygła - tym razem z książki "Zrób sobie raj", o tym, jak Czesi chowają zmarłych (albo nie chowają, tylko noszą w reklamówkach). Tu ktoś z rodziny pewnego pana powiesił na jednym z drzew tabliczkę z datą narodzin i śmierci. Czy rozsypał na górskim wietrze także prochy zmarłego? Cholera wie. Dzieci pobiegły dalej, sami rozumiecie, na horyzoncie zamajaczyła kolejka linowa.
Nashle!