Masz zaledwie 27 lat, wyrobiłaś sobie markę w środowisku, masz już własne studio, odniosłaś sukces. Jak to było - czy szybko do tego doszłaś, czy może bardzo wcześnie zaczęłaś pracować?
- Wydaje mi się, że wszystko potoczyło się bardzo szybko. Zaczęło się od tego, że rysowałam dużo w domu. Kupiłam sobie własny sprzęt, zaczęłam ćwiczyć na znajomych. Jakiś czas później dostałam się do jednego ze studiów tatuażu pod Warszawą, skąd dość szybko przeniosłam się do warszawskiego studia Black Star, gdzie zgodzili się przyjąć mnie na praktyki. Tam nauczyłam się wszystkiego. Przychodziłam dzień w dzień, siedziałam od rana do wieczora i przyglądałam się, jak pracują doświadczeni tatuatorzy. Pomagałam im rozłożyć stanowisko, posprzątać, czasami rozmawiałam z klientami. Ale przede wszystkim patrzyłam, jak koledzy tatuują, pytałam o wszystko, starałam się jak najbardziej skorzystać z tego, że w ogóle mogę tam być. Może dzięki temu, że tak bardzo się chciałam uczyć, dopuścili mnie dość szybko do pracy, z zastrzeżeniem, że jedynymi klientami, jakich pozwalano mi tatuować, byli moi znajomi, którzy się godzili na to, że będę się na nich uczyć. Na początku było bardzo trudno, doświadczeni tatuatorzy patrzyli mi na ręce, które oczywiście trzęsły mi się okrutnie ze zdenerwowania. Na szczęście z czasem przestały. Wtedy postawiłam wszystko na jedną kartę, poczułam, że to jest to, co chcę robić, z czego chcę żyć.
Z Kubą poznanym w Black Starze odeszłam, by założyć własne studio. Dołączył do nas mój chłopak, który jest menedżerem w naszym studiu, i jakoś staramy się działać w trójkę.
To ile lat działasz w branży?
- Sześć.
Czy jak patrzysz na swoje pierwsze dzieła, to myślisz: Boże, co za kulfon?
- Na szczęście nie! Może dlatego, że moje pierwsze tatuaże były prostymi wzorami, jak napisy. Każdy, kto marzy o tatuowaniu, powinien przejść taką szkołę - od podstaw. Zanim się zabierzesz za pojechane wzory, musisz się nauczyć stawiać proste, równiutkie kreski. Nauka tatuowania, jak każde rzemiosło, wymaga pokory. Nie należy zakładać, że trochę poćwiczę i zaraz komuś zrobię całe plecy albo całą rękę. Powolutku, od mniejszych wzorów, poprzez coraz większe, przez lata, dobrnęłam do momentu, w którym wiedziałam, że już podołam większym tematom na większej płaszczyźnie.
Yvonne Heartmann fot. Anna Pińkowska
Yvonne Heartmann, fot. Anna Pińkowska
Co jeszcze taka osoba, która chciałaby się nauczyć tatuowania, musi potrafić?
- Dobrze rysować, choć nie trzeba być wielkim talentem plastycznym. Są stylistyki w tatuażu, w których może odnaleźć się wiele osób. Są style łatwiejsze do nauczenia się, jak oldschool, który można, moim zdaniem, dość szybko opanować, i te bardzo trudne, wymagające poważnego warsztatu plastycznego, jak na przykład realizm. Ale cokolwiek się robi, jakaś zdolność i talent plastyczny są konieczne, to jest podstawa. Ważne u tatuatora są też pewne cechy charakteru - cierpliwość, upór, bo choć z zewnątrz wydaje się to proste, technika tatuowania jest skomplikowana. Przede wszystkim nie jest to praca z jakimś płótnem, w tym wypadku skórą, ale z człowiekiem. Trzeba umieć pracować z ludźmi. Oczywiście są bardzo dobrzy technicznie tatuatorzy, którzy nie potrafią pracować z ludźmi. Moim zdaniem to nie jest w porządku. Klient, który przychodzi do studia tatuażu, powinien czuć się dobrze.
Jak to jest z modami w tatuażu? Czy myślisz, że te wszystkie oldschoole, którymi jest teraz ostemplowany co drugi hipster, będą za kilka lat tak samo obciachowe jak chińskie znaczki czy tribale w tym momencie i każdy będzie je zakrywał?
- Myślę, że nie. Podejrzewam, że może tak być z pewnymi motywami, bo bardziej modą są tematy niż konkretny styl. Rzeczywiście, oldschool jest teraz bardzo popularny, ale to jeden z podstawowych, obok japońszczyzny, stylów tatuażu. Istnieje od dziesiątek lat i co jakiś czas powraca. Rzeczywiście, tribale, które przeżywały szczyt popularności w latach 90., od kilku lat są masowo zakrywane, ale to był pojedynczy rzut w tamtej dekadzie. Z tego, co dziś powstaje, za jakiś czas pewne tematy też na pewno będą przebrzmiałe.
Jakie tematy?
- W ciągu dwóch czy trzech lat nagle modne zrobiły się tematy związane z okultyzmem i satanizmem. Jakieś odwrócone krzyże, diabły. Bardzo dużo młodych ludzi zrobiło sobie takie tatuaże. Nie chcę nikogo obrazić, ale myślę, że wiele osób robiło to trochę nieświadomie, idąc za modą. Jak trochę podrosną, to pewnie będą to zakrywać. Ja nie jestem jakoś strasznie drażliwa na tym punkcie, ale jak widzę osiemnastolatka, który robi sobie taki tatuaż, to zastanawiam się, na ile jest świadom tej decyzji. Przecież to są bardzo odważne tatuaże, niosące ze sobą jakąś treść. Nie uważam, że tatuaż jest Bóg wie czym i że trzeba myśleć latami nad tym, co sobie wyrysujemy na ciele, ale jeżeli jest to wzór niosący konkretne przesłania, to naprawdę warto się zastanowić trzy razy, czy jest to słuszny przekaz, czy jest to coś, z czym się identyfikujesz i czy za parę lat nadal będziesz.
Zdarzyło ci się próbować odwieść kogoś od decyzji o wykonaniu tatuażu?
- Oczywiście, że tak! Z tatuażami jest tak, że co jakiś czas modne jest coś. Na przykład teraz są to znaki nieskończoności.
Projekt tatuażu autorstwa Yvonne Heartmann (fot. Dirty Lust Studio) Projekt tatuażu autorstwa Yvonne Heartmann (fot. Dirty Lust Studio)
Projekt tatuażu autorstwa Yvonne Heartmann, fot. Dirty Lust Studio
Koniecznie na nadgarstku.
- Dokładnie! A do tego na przykład jakieś głębokie hasło. Albo piórko rozwiewające się w czarne ptaszki, albo dmuchawiec, matrioszki. Kiedy przychodzi ktoś, kto chce taki wzór, zazwyczaj mówię, że teraz co piąta osoba robi sobie taki tatuaż i pytam: Czy rzeczywiście jest to coś, co tak bardzo do ciebie przemawia, że chcesz to mieć na całe życie? Nie mówię, że każdy musi się silić na wielką oryginalność i że tylko artystyczne tatuaże są dobre, ale Czemu akurat to na litość boską!? Można tyle fajnych i ładnych rzeczy zrobić, po co więc wybierać sztampę? Odmawiam kategorycznie robienia wzorów, które mi się nie podobają. Przyszła kiedyś dziewczyna, która chciała sobie zrobić konkretny wzór, ściągnięty z internetu, który był po prostu brzydko narysowany. Próbowałam ją przekonać do zmiany zdania, zaproponowałam alternatywny projekt, ale uparła się, że chce to i wyłącznie to, więc musiałam odmówić. Dla mnie to żadna przyjemność tatuować coś, co ktoś inny brzydko narysował. Nie czułabym się dobrze.
Pomijając kwestie artystyczne, sam proces tatuowania jest dość nieestetyczny. Jest przy tym trochę krwi, jest jakieś przekraczanie sfery intymności, fizyczna bliskość z kimś obcym - to chyba niekoniecznie jest miłe?
- To prawda. Jeśli chodzi o sam proces tatuowania, to jest on - dla mnie przynajmniej - mniej drastyczny niż na przykład przekłuwanie. Tatuowanie czasami wygląda jak zwykłe malowanie. Fakt, pojawia się trochę krwi, ale ona nie leje się strumieniami. Jeśli zaś chodzi o bliskość czy intymność, to staram się nie patrzeć na to w ten sposób. A może mam szczęście, bo zazwyczaj lubię swoich klientów?
Czy nie masz wrażenia, że tatuują się teraz inni ludzie niż kiedyś? Wydaje mi się, że to bardzo spowszedniało.
- Tak, teraz jest to bardzo popularne, niemal wszyscy robią sobie tatuaże. Chyba każdy zna kogoś, kto ma choć jedną dziarę na sobie. Są to ludzie w każdym wieku i każdej profesji. Z jednej strony to dobrze, bo dzięki temu mój zawód się rozwija i zmienia, tatuaże wychodzą ze strefy tabu i nie są już domeną kryminalistów, jak to kiedyś było. Teraz to, że ktoś ma tatuaż, o niczym nie świadczy. Co nie zmienia faktu, że nie każdy powinien się na tatuaż decydować. Jest nadal wiele osób, które nie chcą się tatuować, nie wyobrażają sobie czegoś takiego na sobie i bardzo dobrze, że nie ulegają modzie, bo to naprawdę nie każdemu pasuje. Czasami odnoszę wrażenie, że niektórzy decydują się na tatuaż, bo wszyscy znajomi już mają, to ja też muszę. Zmieniają się też modne miejsca, w których ludzie się tatuują, a moim zdaniem w niektórych nie powinni wcale. Bywa, że bardzo młode osoby, jeszcze bez pracy, bez wykształcenia, bez ustawionego życia, robią sobie tatuaże na dłoniach, na szyi, na twarzy, a potem narzekają, że ciężko im znaleźć pracę. No, halo!
Dlatego bariera wiekowa dopuszczalności tatuowania - od osiemnastu lat - jest jak najbardziej słuszna. Jak ja sobie pomyślę, co bym sobie zrobiła, gdybym mogła, mając lat piętnaście, to skóra mi cierpnie. Ludzie jednak dopiero w pewnym wieku dochodzą do tego, co im się podoba, w jakim stylu chcieliby mieć tatuaże. Bardzo często przychodzą do studia klienci z pierwszym tatuażem, z którego są nawet zadowoleni, ale mówią, że teraz zrobiliby sobie coś w innym stylu, bo dojrzeli i wiedzą, że podoba im się coś innego. Dlatego polecam wszystkim zastanawiającym się nad pierwszym tatuażem wstrzymać się, przemyśleć i przede wszystkim słuchać tatuatora, bo jednak z jakiegoś powodu on się tym zajmuje i wie, co robi. On czy ona naprawdę chce dla klienta jak najlepiej. Jeżeli to jest ktoś, do kogo masz zaufanie, czyj styl ci się podoba, ktoś, o kim wiesz, że dobrze to zrobi, to słuchaj, bierz pod uwagę wskazówki, przyjmuj uwagi i sugestie. Przecież robisz sobie coś, co będzie - teoretycznie - na całe życie.
No i co, jeśli ktoś pożałuje głupiego tatuażu, błędu młodości?
- Na szczęście są lasery, więc jakoś można się ratować.
Projekt tatuażu autorstwa Yvonne Heartmann fot. Dirty Lust Studio
Projekt tatuażu autorstwa Yvonne Heartmann, fot. Dirty Lust Studio
A ty masz na sobie coś takiego, czego żałujesz albo zakrywałaś kolejnym tatuażem?
- Oczywiście! Dlatego sama wiem najlepiej, o czym mówię, twierdząc, że warto swoje pomysły dobrze przemyśleć. Każdy mocniej wytatuowany człowiek chyba coś takiego ma. W tym tatuażu sam motyw mi się podobał, ale niestety został nie najlepiej zrobiony, musiałam usunąć go częściowo laserem i zakryć innym.
A czy miewasz takie chwile, na przykład przed elegancką imprezą, kiedy stwierdzasz, że to wszystko nie pasuje do stroju czy okazji?
- Nie. Ale to może kwestia tego, że dość rzadko bywam na eleganckich imprezach, a jeśli już, to są to jakieś rodzinne śluby i inne uroczystości, podczas których często, ku mojemu zaskoczeniu, jestem bardzo dobrze oceniana. Wręcz mówią jakieś ciocie, że właśnie wyglądam super - w eleganckiej sukience, w butach na obcasach i z tatuażami. Szczerze mówiąc, bardzo rzadko spotykam się z negatywną opinią na temat mojego wyglądu.
Ale nie uwierzę, że twoja mama jest zachwycona.
- Nie no, na początku rodzice nie byli zadowoleni. Zresztą do tej pory, jak słyszą, że chcę sobie zrobić coś nowego i to, dajmy na to, na szyi, to się oburzają, ale odkąd założyłam własną firmę i zobaczyli, że sobie radzę, działam na własny rachunek, jestem całkowicie niezależna, to dali spokój. Wiedzą, że dam sobie radę, że nie zepsułam sobie tatuażami życia, a wręcz przeciwnie - one stały się moim sposobem na życie.
Yvonne Heartmann fot. Anna Pińkowska
Yvonne Heartmann, fot. Anna Pińkowska
To jest wyjątkowo męskie środowisko - jak sobie w nim poradziłaś?
- Wiesz, ja jestem trochę chłopczycą.
Ale jesteś też śliczną, kruchą dziewczyną.
- I nie daję sobie w kaszę dmuchać! Mimo że może nie wyglądam. Chyba nigdy nie dawałam sobie wejść na głowę i może dzięki temu nigdy nie odczułam, że ktoś mnie traktuje jakoś gorzej z tego względu, że jestem kobietą. Nie pozwalałam na to, żeby jakiś facet mnie zgnębił. No i jakoś to wyszło. Poza tym trafiłam do Black Stara, salonu tatuażu, gdzie ludzie byli i są bardzo sympatyczni, otwarci i gdzie nikt nie traktował mnie z góry. Klienci też bardzo pozytywnie mnie odbierali. Mam wrażenie, że dużo klientów woli, jak tatuuje ich kobieta, że czują się wtedy swobodniej, bezpieczniej, że niby my jesteśmy delikatniejsze, że niby milsze. Być może, choć moim zdaniem ogromną rolę gra tu autosugestia. Jeśli ktoś czuje, że mniej go boli, jak tatuuje kobieta, to super.
Opowiedz o swoich tatuażach.
- Mam dwa rękawy - jeden z motywami i postaciami ze starych horrorów, które uwielbiam. Mam więc Drakulę, dom z "Psychozy", narzeczoną Frankensteina, Vampirię i Vincenta Price'a i trochę motywów z Edgara Allana Poe. Na dłoniach mam takie, powiedzmy, dekoracyjne motywy. Druga ręka to kobieta pijąca herbatę, bo lubię herbatę. Na plecach mam portret Joe Strummera z The Clash i klepsydrę z różami. Na brzuchu - napis, nad którym myślałam wieki, bo chciałam w tym miejscu mieć napis, ale musiałam wymyślić coś, co nie będzie pompatyczne czy banalne, jakieś carpe diem czy żyj szybko, umieraj młodo albo inne smęty. Mam też drobne tatuaże na nogach, no i takie tam Rzeczy, które są ładne. Moje tatuaże nie opowiadają raczej żadnej historii.
Projekt tatuażu autorstwa Yvonne Heartmann fot. Dirty Lust Studio
Projekt tatuażu autorstwa Yvonne Heartmann, fot. Dirty Lust Studio
A to ciekawe, że często ludzie, którzy mają dużo tatuaży, mówią, że one w większości nic nie znaczą.
- Rzeczywiście tak jest. Ja rozumiem ludzi, którzy chcą jakąś historię sobie dopowiedzieć do tatuaży, ale sama tego nie potrzebuję. Rzeczywiście, to są rzeczy, które lubię, które mi się podobają, mam na przykład logo kapeli KISS, bo ich uwielbiam, więc czemu nie? To jest też tak, że przy takiej ilości tatuaży, które się już ma, często po prostu jest to kolejny tatuaż i nie przywiązuje się już do niego takiej wagi, jak do tych pierwszych.
Spotykają cię jakieś niemiłe komentarze albo pytania dotyczące tatuaży?
- Oczywiście, choć przeważają jednak miłe opinie. Ludzie są też ciekawscy, dopytują: Czy bolało? Co będzie za parę lat? Co jak przytyjesz? albo Jak pójdziesz do ślubu? Bywa, że zaczepiają mnie ludzie na ulicy i pytają, czy można mnie dotknąć. To jest dziwne, bo ja, wbrew pozorom, nie lubię zwracać na siebie uwagi i w tym wypadku to, jak wyglądam, jest minusem. Raz tylko, w Gdańsku, zdarzyło się, że jakaś starsza pani mnie wyzywała. Poza tym ludzie myślą stereotypowo - wrzucają tatuaże do jakiegoś zbioru cech i zakładają, że jestem radykalna albo zadzieram nosa, że mam zawyżone poczucie własnej wartości, że lubię być w centrum uwagi, że pewnie imprezuję, a to wszystko nieprawda. Może to się zmieni, teraz tak dużo tak różnych osób się tatuuje, że nie będzie się dało wszystkich wrzucać do jednego worka.