Prolog: to nie będą wyniki badań socjologicznych, żadna pogłębiona analiza porównawcza, nie daj boże gender studies! To raczej luźna refleksja o płci pięknej, zabawa na zbiorach. Ku polemice.
Wybrałem się z kumplem do baru, w myśl zasady "jak trwoga to do wódki". Ostatecznie stanęło na piwie, bo - czas przełamać to tabu - wódka jest przecież paskudna. Kumpel to singiel z krwi i kości, straszny pies na baby, choć zdarzyło mu się nagle zakochać. Niestety, obiektowi jego westchnień, niejakiej Agatce, też się zdarzyło. Ale nie w nim, a w koledze z pracy, z którym wysłali ją na wyjazd motywacyjny do hotelu Narvil i tak ją tam zmotywowali, że po powrocie oświadczyła: "Kocham innego, masz czas na wyprowadzkę do soboty" . Chłopaczyna wyprowadził się szybciej, nie przeżywał nawet zanadto, za to konkluzji i życiowych prawd w głowie pojawiło się wiele. Nie klął na płeć piękną, nawet nie próbował sobie wmawiać, że z Agatką coś było nie tak. Mogłem sobie darować "tego kwiatu jest pół światu", "nigdy jej nie lubiłem" i tych innych wyświechtanych frazesów . Oświadczył mi bowiem głosem mentora, jak najlepszy coach na seansie, jak ksiądz na kazaniu, jak psycholog na kozetce, ponadczasową prawdę o kobietach.
Brzmi ona tak: kobiety dzielą się na cipcie, które udają suki, i suki, które udają cipcie .
Agatka była typową suką udającą cipcię - przyznał mój kumpel. Ponoć na wannie stał płyn do kąpieli z Hello Kitty, zaciągała go do kina na "Mikołajka", czy inne badziewie, zrobiła "Świąteczną paczkę" na Boże Narodzenie, do której sama upiekła pierniczki i polała je różowym lukrem, a w portfelu miała zdjęcie swojego bratanka, i non stop mówiła o swoim ojcu per "tatuś", nawet jak go nie było w pobliżu. Ojciec zaś do niej mówił "księżniczko", co moim zdaniem było pierwszym powodem, żeby się z nią nie spotykać. W rzeczywistości Agatka to żadna tam Agatka, tylko po prostu Agata. Suka jakich mało. Niby "tatuś, tatuś", a chodziło o to, żeby wyciągnąć od niego kasę na wkład własny, bo mieszkania się zachciało. Ale nie byle kawalerki na Bródnie, więc na wyjazdach służbowych archiwizowała dowody biurowych miłości, żeby na szefostwie wymusić awanse i podwyżki. Jak koleżanka poroniła, skomentowała to cynicznym "życie dało jej drugą szansę" , choć wieczór później pojechała z winem ją pocieszać, przytulać i oglądać filmy z Sarą Jessiką Parker. Po powrocie powiedziała tylko, że ta koleżanka to w ogóle tak się jakoś postarzała, że "aż miło popatrzeć" . No i Agata dała dyla, jak tylko dorwała jakiegoś Karolka z zarządu tej swojej korporacji.
Nic to. Gorsze są cipcie udające suki. Że niby taka jest stanowcza i nie da sobie w kaszę dmuchać. Że świat jest beznadziejny, i tylko ona wie, jak mu zaradzić, bo "od zawsze musiała sobie radzić sama" (w domyśle: w wydawaniu pieniędzy bogatego ojca). Że wszyscy faceci są tacy sami, choć mimo że niby o tym wie, nieustannie szuka "tego jedynego". Myśli, że łamie im serca, choć wcześniej twierdziła, że oni serc wcale nie mają i myślą tylko penisami. Każdemu "da popalić", chociaż palenie kończy się raczej na joincie po seksie niż szczególnym utrudnianiu życia i iskrach podczas kłótni. Obcasy ma niebotycznie wysokie, choć jak tylko może, to przebiera na te swoje rozklapciałe baletki. W rzeczywistości w domu ogląda ckliwe seriale i popłakuje na wspomnienie śmierci Mufasy. Bywa nieporadna, nie umie się odprawić on-line jak leci Rynairem na London Stansted, myli jej się netto z brutto i wtedy tak słodko się uśmiecha. Orientacji w terenie nie ma żadnej, potrafi zgubić się nawet w windzie i wtedy uderza głową w lustro, a on ją przytula do muskularnej piersi.
Bo cipcia w zamyśle ma być jakaś taka ślamazarna, choć słodka w tej swojej nieporadności. Nie potrafi parkować równolegle, ale się nie poddaje, ku uciesze gawiedzi. Nie umie obsłużyć własnego ekspresu. Wie, że prosząc o pomoc mężczyznę, zyska w jego oczach. On przekręci dyszę, odkręci zawór i inne tego typu cuda, a ona pochwali go i pogłaszcze po brzuszku, a może i popatrzy z zachwytem, jaki to on męski. Wtedy mu się wydaje, że w klacie ma jakby więcej. Cipcia nie wie często o co chodzi. Którędy szła ta droga do domu, co to jest ta cała trygonometria, jak to ona ma żyć na tym złym świecie. Taka mała i niewinna. Najchętniej znów zaplotłaby sobie dwa warkoczyki, wypiła maminy kompocik i schowała się pod łóżkiem w trakcie burzy. Nadużywa słowa "słodki", nawet jeśli obiekt wcale słodki nie jest. Myli jej się Juszczenko z Łukaszenko, na nartach nie pojeździ, bo sprzęt jakiś taki ciężki, no i nie było różowych gogli w Decathlonie. Drinka bez palemki nie przełknie, kupi sobie Fiata 500, bo nie trafiają do niej argumenty chłopaka, że po użyciu tego samochodu można go co najwyżej z powrotem odłożyć do szufladki z napisem "akcesoria". Obok złotej mini-muffinki wysadzanej brylantami czy innym Swarovskim, kokarduni, torebuni i innych pierdół typu poduszka w kształcie pieska. Tragedia tygodnia? Skończyło się lato i nie ma już w Coffee Heaven jej ulubionego smoothie.
Suka to zupełne zaprzeczenie. Zruga kelnerkę, bo Pinot Noir podaje się przecież lekko schłodzone, ubiera się na czarno, bo myśli, że ma silny charakter, choć myli go raczej z bezczelnością. Nie w głowie jej te infantylne sukienki w grochy i opaski z kokardą. Już dawno z tego wyrosła. Rachunek podzieli po połowie, bo "nie będzie niczyją utrzymanką". Za cholerę nie przyzna się do błędu, knuje i intryguje w wolnym czasie. Lubi dogryzać, ale zawsze celnie, piaskiem po oczach, w samą szczepionkę. Ma zawsze rację, żadne tam "żeśmy się źle zrozumieli" i "pójdźmy na kompromis". Pije równo z wszystkimi, szota za szotem, kielon za kielonem, poganiając opieszałych, rozlewając karniaki i odchodniaczki. Jak w środku nocy zgubiła bucik, to nie dlatego, że bawi się w Kopciuszka, tylko dlatego, że po prostu znowu się nawaliła. Gdy koleżance z ogólniaka się nieco przytyło, wyrzuci ją ze znajomych na Facebooku i skomentuje, że "to takie niesmaczne". W ogóle refriending robi regularnie, bo z plebsem się nie brata, a już szczególnie on-line, na widoku. Wie, że lepiej mieć twardy tyłek niż miękkie serce. Że kubłów z zimną wodą nigdy za wiele, więc chętnie wylewa je na innych. W pracy doceniana, bo sukces raczej kojarzy się z byciem suką niż aniołkiem z głową w chmurach. Chce, żeby mężczyźni myśleli, że dominuje w sypialni, stąd te koronki, gorsety, ramiączka na wierzchu, szpilki na nogach nawet na zakupach w Lidlu. Usta krwistoczerwone i złowrogie spojrzenia, które naiwniaka mają zwalić z nóg.
To wcale nie jest tak, że świat jest czarny albo biały, że w damskim akademiku same suki albo cipcie. My to wiemy. Kobiety potrafią doskonale żonglować cechami pozornie sprzecznymi, kreować wizerunek na potrzeby chwili, łączyć to, czego zdaniem mądrych książek połączyć się nie da. Że niby słodka jak cukierek, tulaski, buzi-buzi, ale w głowie czyni swoje kalkulacje, rachuje jak futurystyczny procesor. Że niby wredna i zdecydowana, a jak przyjdzie co do czego, to nieporadna i "niech mnie ktoś przytuli". Nastała moda na bycie suką, na sarkazm i ironię, co to nazywane są "nową inteligencją". Motto? "Jak komuś do mnie nie po drodze, map rozdawać nie będę". Kiedyś idolką była Królewna Śnieżka, dziś filmy kręcą o Czarownicy, nie zauważyłyście? Bo ta wiedźma ma charakter, nikogo nie obchodzi przecież dobre serce. Lelum-polelum nie w modzie, trzeba mieć wysoko podniesioną głowę i wykłócać się o każdy grosz. Takie czasy. Równocześnie nie każda kobieta to urodzona zimna suka i manipulantka. Dlatego pierwsze wrażenie coraz częściej bywa mylne - blondwłosa ślicznotka z anielskim uśmiechem może okazać się wyliczoną manipulantką, a korporacyjna biurwa wyżywająca się na sekretarce niewiastą płaczącą na "Titanicu" . A zazwyczaj jest jedną i drugą, w jednym ciele.
Epilog: na pocieszenie - drogich pań, bo niekoniecznie moje - jest i podobna zabawa na zbiorach, ale bohaterami są mężczyźni. Ponoć dzielą się oni na psy na baby, którzy udają misiów, i misiów, którzy udają psy na baby .