Czy w seksie zostało jeszcze jakieś tabu?

Jak zapewne zauważyliście poruszamy ostatnio na Fochu kwestię tabu. A czyż nie ma go najwięcej właśnie w sferze naszej seksualności? W całej swojej publicystycznej działalności na Fochu staram się seks z tego tabu odzierać (z równym zapałem jak odzieram swych kochanków z ubrań). Czy nie jest jednak tak, że niewiele pozostało do zdjęcia?

Wydaje mi się, że jesteśmy coraz bardziej wyzwolone i odnoszę wręcz paradoksalne wrażenie, że tabu stają się tematy, które do niedawna traktowane były jak coś oczywistego, więcej - wchodziły do kanonu postępowania tzw. przyzwoitych dziewcząt. Wygląda na to, że nasze - słuszne i niezaprzeczalne - wyzwolenie spowodowało, że zaczęłyśmy spychać na margines te z nas, które wcale tego wyzwolenia tak bardzo nie pragną. Że wpychamy je do przegródki z etykietką "zacofanie i ciemnogród". Że na przykład kobiety, które postanawiają zachować dziewictwo do ślubu, są stygmatyzowane. Że koniec końców doprowadziło to do stanu, w którym niespecjalnie chcą o swoim wyborze rozmawiać, bojąc się deprecjonującej opinii otoczenia. Chyba zgodzicie się ze mną, że oto wyrósł nam nowy temat tabu?

Uświadomiwszy sobie ten paradoks, zaczęłam się głębiej zastanawiać, dlaczego tak się dzieje. Przecież wyzwolenie w sprawach seksu polega przede wszystkim na tym, że mamy prawo traktować seks tak, aby sprawiał nam satysfakcję i radość, żebyśmy mogły korzystać z niego zgodnie z naszymi upodobaniami, bez konieczności ustępstw i działań pod czyjeś dyktando. (Albo wręcz przeciwnie - pozwalać się permanentnie zdominować, bo to nas właśnie kręci.) Krótko mówiąc, w sprawach seksu i tego, jak w nim uczestniczymy, to my podejmujemy ostateczną decyzję, bo to nasze niezaprzeczalne prawo. I tu właśnie dochodzimy do sedna. Skoro mamy to prawo, to obejmuje ono także decyzję, że chcemy z nim poczekać do właściwego momentu, kiedykolwiek by on nie był. Być może ów moment będzie się wiązał z przeświadczeniem, że oto właśnie spotkałyśmy tego jedynego. Być może będzie to dopiero noc poślubna, a być może, po prostu, myśl "tak, teraz, to jest właśnie ten właściwy moment". Kiedy by jednak on nie nastąpił, to będzie wynikiem naszej autonomicznej decyzji, której nikt nie ma prawa nam odmawiać, ani - tym bardziej - kwestionować. Z pewnością nie mężczyzna, ale z taką samą pewnością - również nie kobieta.

rys. Magda Danajrys. Magda Danaj rys. Magda Danaj rys. Magda Danaj

Dlatego uważam, że najwyższa pora nauczyć się szanować decyzje innych kobiet, zamiast narzucać im własne poglądy jako prawdę absolutną i jedyny słuszny sposób postępowania. Zastanówmy się także, czy nasz punkt widzenia rzeczywiście jest właściwy w każdej sytuacji i dla każdego człowieka. Przyjrzymy się chociażby czemuś takiemu, jak tak często przywoływane "dopasowanie się". Zauważmy, że w tym stwierdzeniu kryje się pułapka, bo skoro brak owego dopasowania przekreśla wszelkie szanse na udany związek, to biorąc pod uwagę, że nie istnieje pewność, iż to początkowe dopasowanie pozostanie niezmienne, czyż nie oznacza to, że związek może się skończyć w takim właśnie momencie? Pomyślcie, że owo mityczne dopasowanie zniknie przecież w dość jednak newralgicznym momencie życia części z nas, jakim jest ciąża. Przecież z pewnością znajdą się takie panie, którym nie w głowie będą w tym czasie miłosne igraszki. Czy mają zatem pogodzić się ze świadomością, że skoro nastąpił właśnie brak dopasowania, to zwiastuje on także koniec związku?

Co więcej, nie istnieje niezaprzeczalna pewność, że podejście odwrotne (czyli "dopasowywanie nie jest potrzebne") prowadzi w prostej linii do nieudanego związku. Przecież bycie dla siebie pierwszymi partnerami seksualnymi może sprawić, że zamiast testować swoje dopasowanie zwyczajnie się... dopasujemy. Szczególnie, że skoro oboje dotrwaliśmy "w cnocie" do tego czasu, to może się okazać, że nasze potrzeby seksualne są na bardzo zbliżonym poziomie. Oczywiście przy założeniu, że przyczyną odkładania momentu inicjacji był właśnie brak potrzeby lub wewnętrzne przekonanie, że chciałoby się zacząć współżycie właśnie z tym "na całe życie", a nie, że była to jakakolwiek presja (środowiskowa, obyczajowa, religijna) i robiliśmy to wbrew sobie. Tu wspomnę tylko (bo to temat na oddzielny artykuł), że w tym przypadku może to zaburzyć nasze życie seksualne - bywa, że ludzie nie potrafią się otworzyć na swoją seksualność, bo na przestrzeni lat jej ograniczanie stanowiło dla nich znaczącą wartość, której obecnie nie chcą utracić.

Oczywiście ani nie potępiam idei dopasowania, ani tym bardziej jej nie gloryfikuję. Osobiście uważam, że ten argument często jest próbą zagłuszenia dysonansu poznawczego pomiędzy odebranym wychowaniem a naturalnymi potrzebami ciała. W moim subiektywnym odczuciu, o wiele lepiej jest w pełni zaakceptować swoje wyzwolenie, niż szukać niepotrzebnych tłumaczeń. Ale ja to ja i dlatego nie oceniam osób, którym ten argument pomaga - wszak tolerancja to moje drugie imię.

I skoro już wychodząc od tabu doszliśmy do tolerancji, to chciałabym do was gorąco zaapelować o doskonalenie swoich umiejętności w tej trudnej sztuce. Tak jak niezbędna jest ona w podejściu do różnorodności upodobań seksualnych, tak samo potrzebna jest w przypadku szanowania wyborów dotyczących seksu u innych.

Więcej o: