10 powodów na 20. urodziny: dlaczego warto (znowu) zobaczyć serial "Moje tak zwane życie"

Angela Chase (Claire Danes, która dzisiaj wymiata w "Homeland") była głosem brudnego, potarganego, depresyjnego pokolenia lat 90. Choć powstał tylko jeden sezon serialu, do dziś trafia na wszystkie top listy najbardziej kultowych produkcji wszech czasów. "Moje tak zwane życie" opowiadało także o moim "tak zwanym życiu". Nastoletnim, niedojrzałym, niewesołym.

Późna jesień 1996 roku. Mam 12 lat i chodzę do piątej klasy podstawówki. Oglądam "Beverly Hills 90210" i wydaje mi się, że jasne dżinsy z wysokim stanem są cool, 30-letni Jason Priestley świetnie gra nastolatka, a podjeżdżanie pod szkołę BMW uchodzi za przejaw dobrego tonu. Nie zauważam, że Brenda to stara maleńka, Kelly przeszła zdecydowanie za dużo operacji plastycznych jak na 16-latkę, a na przerwach gadki są tak drętwe, że musiał je napisać podtatusiały scenarzysta. Z brzuszkiem i łysiną.

Dorwałam się do pilota na dłużej, więc zmieniam kanał. Jakbym zmieniała świat. Słabo nasłonecznione przedmieścia Pittsburgha, średniozamożne szeregowce, lekko obskurna Liberty High School. Takie jest prawdziwe życie nastolatków: bez nowych ciuchów co chwila, kabrioletów i "zrobionych" nosów.

Jesień zeszłego roku. Wyjeżdżamy na weekend z przyjaciółką. Leje, więc włączamy "Moje tak zwane życie" . Działa jak balsam i zimny prysznic jednocześnie. Bo choć oglądamy go z nostalgii, nie stracił nic na aktualności. Nawet ciuchy z początku lat 90. znów są modne. Obiecujemy sobie, że będziemy wracać do "Życia" co roku w ramach odpoczynku od dorosłego życia. Zadanie jest ułatwione, bo powstało tylko 19 godzinnych odcinków ("Beverly Hills 90210" miało dziesięć serii - i gdzie tu sprawiedliwość?). A Wy oglądaliście? Jeśli nie, oto 10 powodów, dla których warto (a nawet trzeba) zobaczyć "Moje tak zwane życie" . Najlepiej w jeden długi deszczowy weekend.

1. Prawdziwa Claire Danes

Zdarzają się chwile, gdy wiem, dokąd to wszystko zmierza. Ale te chwile trwają ułamek sekundy.

Główną bohaterkę, 15-letnią Angelę Chase gra jej rówieśniczka Claire Danes , która swój pierwszy pocałunek przeżyła na planie, a nie w życiu. Zwyczajna nastolatka zadebiutowała tak genialnie, że za rolę dostała Złotego Globa. Niby brzydkie kaczątko: nijakie włosy, blada twarz, niezgrabne nogi. Ale z neurotycznym wdziękiem i nerwem, które dzisiaj podziwiamy w "Homeland" . Po pierwszym sezonie Claire miała dosyć aktorstwa. Zdała maturę, poszła na Yale, ale na szczęście zatęskniła za kinem. Bo jej niepewność, kompleksy, niewinność doskonale wyrażają ducha początku lat 90., a Angela do dzisiaj pozostaje ikoną pokolenia X.

2. Prawdziwe myśli

To jest tak: zgadzasz się na pewną osobowość. Żeby wszystkim było łatwiej. Ale skąd wiesz, że ta maska to ty?

Angela mało mówi, a dużo myśli. Jej niekończące się strumienie świadomości, w których miesza filmy, literaturę, kompleksy, problemy i humor są żywe jak nowonarodzony język. Po raz pierwszy na ekranie słyszę swoje własne nieuczesane, młodzieńcze, obsesyjne myśli, w których równie ważne są rozważania o fryzurze jak o miłości, o seksie jak o matce, o zadaniu domowym jak o programie telewizyjnym. W tej gonitwie myśli nie ma początku ani końca, tezy ani puenty. Jest tylko bezbrzeżna melancholia zmieszana z nutką nadziei. Pamiętnikowe wynurzenia, które dzisiaj na pewno znalazłyby się na blogu - spojrzenie za kulisy dojrzewania.

3. Prawdziwe piękno

Dobrze się czasami wystroić, bo wtedy można wreszcie zrozumieć, że jak przyjrzeć się bliżej, każdy z nas jest dziwny, skomplikowany i... piękny. Może nawet ja.

Angela ma odrobinę zbyt długie ręce, odrobinę zbyt przestraszone spojrzenie, odrobinę zbyt niedbale ułożone włosy. Rayanne co odcinek zmienia fryzurę, ale zawsze wygląda jak kukułcze gniazdo, ma mały nosek i nerwową mimikę. Sharon ma tandetną kitkę, duży biust i perkaty nos. Żadna z nich nie jest klasyczną pięknością, więc wszystkie są piękne. W połowie procesu przepoczwarzania się. Już widać w nich kobiety, ale wciąż wyzierają zza makijażu niepewne dziewczynki. Dokładnie tak się wtedy czułyśmy. Czasami nasze ciało stawiało opór jak obcy organizm, czasami żyło z nami w harmonii. Moment, w którym się z nim godzimy, powinien nazywać się dorosłością.

4. Prawdziwy grunge

Szkoła to pole bitwy, więc gdy Rayanne Graff powiedziała, że moje włosy mnie ograniczają, musiałam jej posłuchać. Bo mówiła o moim życiu, a nie o moich włosach.

Flanelowe koszule, rozciągnięte T-shirty, dżinsy z wysokim stanem, glany. Nie, nie wymieniam zawartości szafy Cary Delevingne czy innej ikony nowego grunge'u, tylko stylizacje Angeli Chase. Nosiła wszystko, co wyglądało jak najmniej kobieco i najbardziej niedbale. Nie zależało jej, żeby podobać się chłopakom, podkreślać kształty, czy zrobić przyjemność mamie. Moda miała być bezkompromisowa, brudna, brzydka. I to naprawdę się nie zestarzało - każde pokolenie ma swój odzieżowy bunt.

5. Prawdziwy buntownik

Podoba mi się, jak Jordan się opiera. O różne rzeczy. Opiera się wspaniale.

I nie tylko opiera. Także milczy. I patrzy. I ucieka. Jordan Catalano (grany przez boskiego Jareda Leto , który teraz jest jeszcze o niebo bardziej boski) to kolejny James Dean. Nie wiemy, jaki jest naprawdę. Nie wiemy, skąd pochodzi. Nie wiemy, co robi gdy zostaje sam. Wystarczy, że ucieleśnia dziewczęce marzenia o przeklętym buntowniku, który do szkoły wpada jakby przypadkiem, marzy o tym, żeby grać na gitarze i nie potrafi zakochać się tak naprawdę. Przyznajcie się, każda z nas miała fazę na tego niezrozumianego przez świat. Gdy potem okazywało się, że po prostu miał niewiele do powiedzenia (albo jak Jordan - niezbyt dobrze czytał i pisał), czar wcale nie pryskał.

Angela i Rayanne w serialu 'Moje tak zwane życie'Angela i Rayanne w serialu "Moje tak zwane życie" fot. materiały prasowe fot. materiały prasowe

6. Prawdziwa szkoła

Moi rodzice pytają się, jak było w szkole. To jak zapytać, jak było na wojnie gangów. Nie myślisz o tym, jak jest. Po prostu starasz się przeżyć.

Szkoła w "Życiu" nie jest mroczna, nieprzyjazna ani zła. Po prostu jest. I to wystarczy, żeby jej nie lubić. Cheerleaderki, które śmieją się z twoich porwanych dżinsów, koszykarze, którzy ciągle rozmawiają o dupach, nauczyciele, którzy ani w ząb nie rozumieją, że po prostu nie mogłaś zrobić zadania domowego, bo myślałaś o niebieskich oczach tego jednego chłopaka. W kiblach pali się papierosy, wypisuje na ścianach świństwa, a na lekcjach patrzy uparcie na zegarek. "Życie" nie demonizuje nauczycieli, tylko pokazuje, że totalnie nie rozumieją tego, że od aspiracji ważniejsze są marzenia, od ocen ocena przyjaciół, a od przyszłości piątkowa impreza. I to jest okej. Tak też mieliśmy i wyszliśmy na ludzi.

7. Prawdziwe problemy

Dorośli mówią nam, żebyśmy szli za głosem serca. To jakaś bzdura. Gdyby każdy robił to, co podpowiada mu serce, świat by się zawalił.

Tradycją amerykańskich seriali (w tym "BH 90210") są odcinki tematyczne, skonstruowane jak pogadanki wychowawcze pod hasłem: "dzisiaj porozmawiamy o aborcji". "Życie" nie ucieka od "ważnych problemów". Jest więc o alkoholizmie (Rayanne właściwie nigdy z niego nie wychodzi), homofobii (biseksualny Brian jest wyrzutkiem w szkole i w domu), zdradzie (niewiernym mężem jest ojciec Angeli). Ale kto liczy na łatwe reprymendy i slogany, srogo się zawiedzie. I może właśnie brak dydaktyzmu podoba się nastolatkom najbardziej. Bo wbrew opinii rodziców i większości filmowców, wcale nie są naiwne. I nigdy nie przyjmują gotowych rozwiązań. Ani w kwestii aborcji ani zmiany koloru włosów. A to zrównanie rangą problemów z różnych porządków to też domena nastoletniości.

8. Prawdziwa miłość

Czasami ktoś mówi jedną małą rzecz, a ona trafia prosto w to puste miejsce w twoim sercu.

Brian kocha Angelę, a Angela kocha Jordana. Brian pisze w imieniu Jordana list, w którym wyznając jego uczucia, wyznaje własne. A Angela ma dylemat: z Jordanem nie da się pogadać, z Brianem nie da się pomilczeć. Jordan jest tajemniczy i nieokiełznany (patrz: prawdziwy buntownik), Brian swojski i wyrozumiały. Z jednym chciałoby się całować pod schodami, z drugim jeździć na rowerze po okolicy. A właściwie ani Angela ani żadna inna nastolatka nie ma pojęcia, co chciałbyś robić z tym jedynym. Jego obecność paraliżuje, brakuje słów i gestów, a seks to przerażająca próba bardziej niż ekscytująca inicjacja. I nie ma żadnego happy endu oprócz trzymania się za ręce na przerwie.

9. Prawdziwe dialogi

Czasami ostatnie zdanie rozmowy wybrzmiewa ci w głowie jak echo. I brzmi coraz głupiej i głupiej.

Niepewne, urwane w pół zdania, czasem zbyt poważne, czasem zbyt banalne. Nastolatki w życiu i "tak zwanym życiu" nie znają tajników sztuki konwersacji. Nie formułują pięknie pełnych zdań, przeklinają, bąkają coś pod nosem. Z rodzicami porozumiewają się krzykiem, z chłopakami milczą, z najbliższymi przyjaciółkami dogryzają i ironizują. Cóż, kto nie zaznał tej wszechogarniającej samotności i niezrozumienia, niech pierwszy rzuci kamieniem (nie, to nie ukłon w stronę Rafała Ziemkiewicza). Bo dorośli, którzy twierdzą, że życie nastolatka to bułka z masłem, powinni przejść szybką reedukację. Albo wrócić do czasów swojego liceum. Ja chylę czoła przed dorosłą scenarzystką serialu Winnie Holzman , która miała nie tylko ucho do kanciastych dialogów licealistów, ale przede wszystkim wyrozumiałość dla chaosu w nastoletnich głowach.

10. Prawdziwy kult

Gdy ktoś umiera młodo, pozostaje młodym na zawsze. Jak wampiry.

Powstał tylko jeden sezon serialu. W Stanach emitowany do stycznia 1995 roku, w Polsce półtora roku później. Bo słabo się oglądał. I dlatego, że Claire Danes nie chciała przeżywać pierwszych miłości i pierwszych upokorzeń w Liberty High School tylko we własnym liceum. Dlatego do dzisiaj nie wiem, czy wybrała Briana czy Jordana. Mam nadzieję, że przede wszystkim wybrała siebie. Mnie z pewnością tego nauczyła. I miliony innych nastolatek, które dzisiaj mają trzydziestkę na karku i tęsknią za tym przedwcześnie zamkniętym doświadczeniem. Ale czasem wystarczy 19 odcinków, żeby zmienić tak zwane życie.

Zobaczcie najlepsze sceny z serialu.

 
Więcej o: