Bałagan na biurku [UWAGA! DRASTYCZNE ZDJĘCIA!]

Dziennikarze pracujący w Gremi Business Communication, czyli u wydawcy m.in. "Rzeczpospolitej" zostali przez pracodawcę zobowiązani - pod sankcją utraty pozostawionych w nieładzie przedmiotów - do utrzymywania porządku na biurkach.

Jestem bałaganiarą. Moje pracownicze biureczko to wieczna stajenka Augiaszka. Papiery, książki, niedopite napoje, jakiś szmelc niewiadomego pochodzenia i zastosowania. Czapka, szalik, torebka, sałatka, rogi renifera z poprzednich świąt Bożego Narodzenia - słowem: pierdolnik. Nie mówię tego z dumą, ani tonem przechwałki - stwierdzam fakt. W pracy jestem fleją. Nie wiem czemu tak jest, na pewno są jakieś głębokie psychologiczne przyczyny i na pewno nie świadczą o mnie dobrze (przecież nic nie może świadczyć dobrze, to się nie zdarza), w domu wszakże potrafię utrzymywać dość pedantyczny porządek.

fot. KNfot. KN fot. KN fot. KN

Z powyższych przyczyn informacje o polityce "czystego biurka", którą wprowadza w podległych mu redakcjach Gremi Business Communication przyjęłam z mieszanymi uczuciami. Rozumiem zarówno estetyczne, jak i praktyczne korzyści związane z takim przymusem ładu i porządku. Są też firmy i instytucje, w których zostawienie na biurku poufnych danych czy dokumentów, to nie tylko bałaganiarstwo, ale niedopuszczalne zaniedbanie i można z tego powodu stracić pracę - jak najsłuszniej zresztą. Jakaś część mnie (to pewnie ta, która układa ubrania w szafie kolorami i BARDZO się denerwuje, jeśli ktoś odstawi naczynia do niewłaściwej szafki) nawet CHCIAŁABY, żeby ktoś (najlepiej germański oprawca, wiadomo, choć w czasach gdy pracowałam dla germańskiego wydawcy/oprawcy to "artystyczny" bałagan był redakcyjna normą) zmusił mnie do wysiłku i dbania o swoje miejsce pracy. Sama z siebie nie potrafię - choć z podziwem patrzę na koleżankę Magdę, która ma na biurku elegancki minimalizm, czy kolegę Łukaszka, który z zapałem czyści klawiaturę i monitor. Staram się też, by mój bałagan pozostał moim i nie wylewał się na sąsiednie biurko - co, ze skruchą wyznaję, niekiedy się zdarza.

Dyskretnie rozglądam się po biurkach w okolicy - niektóre przeszłyby test Chraboty (komputer, telefon, czysty blat) i właściciele nie musieliby się rozstać z pozostawionymi na nich przedmiotami. Na większości jednak panuje rozgardiasz: butelki z wodą, kremy do rąk, papierzyska, gazety, pudła i pudełka, kubki, talerze, miseczki, pluszaki - uff, nie tylko ja jestem bałaganiarą! Jednak, przyznaję, patrzenie na ten wszechogarniający syf nie jest przyjemne. Wizualizuję sobie zamiast niego czyste blaty i porządnych, chędogo odzianych młodych ludzi - jak na zdjęciach z Shutterstocka!

fot. KNfot. KN fot. KN fot. KN

I tu dochodzimy do sedna, czyli źródeł mojego odruchowego oporu wobec polityki czystego biurka. Oprócz nawykowej punkowej kontestacji (jest zakaz? jest nakaz? to jest i sprzeciw!). Redakcja to dość specyficzne miejsce pracy. Trochę biuro, ale nie do końca. Oczywiście w newsroomie, gdzie często miejsca pracy są rotacyjne i przy jednym stanowisku siada po sobie kolejno kilka osób, nakaz zachowania porządku powinien być bezwzględny - tego wymaga przecież elementarny szacunek wobec współpracowników, którzy niekoniecznie chcą mieć do czynienia z naszym zapleśniałym kubkiem. Ale poza tym? Przez nasze biurka przechodzi wiele rzeczy: egzemplarze recenzenckie książek, filmów, płyt i gier, kosmetyki (jesteśmy w lifestyle'u), jakieś gadżety i urządzenia elektroniczne (techno siedzi obok).

Lubię tę różnorodność, mnogość i ferment (ech, Agatka i jej hodowla pleśni w butelkach...). Pamiętam biurko kolegi, recenzenta książek, który, nie mogąc opanować narastających hałd literatury, zbudował sobie z przeczytanych już egzemplarzy małą fortyfikację - ściankę, która odgradzała go od sąsiednich biurek. Albo jednego z naczelnych gazety, który nad swoim miejscem pracy powiesił samurajskie miecze. Tak, czasem szły w ruch. Albo kolegę, który całe swoje stanowisko pracy obudował kartonem - taki mały domek. Dorobiliśmy mu nawet dzwonek do drzwi i wycieraczkę - to były czasy! To była zabawa! Bo redakcje (przypuszczam, że zasada ta dotyczy także innych miejsc pracy) to nie są przestrzenie wystawowe, które mają się dobrze prezentować na zdjęciu. To ludzie i to oni (oraz relacje z nimi) są istotni. Zaś biurka mogą być jakie im pasują - czyste albo zasyfione. Jak kto lubi. Choć uczciwie mówiąc: trochę więcej porządku by nas chyba nie zabiło...

fot. KNfot. KN fot. KN fot. KN

A jak wyglądają Wasze biureczka?

Więcej o: