"Pyszności" z PRL-u. Smaki, których nie da się zapomnieć, choćby się bardzo chciało

To cud, że żyjemy - myślę, podsumowując listę dziwnych rzeczy, które jedliśmy za młodu, dorastając w owianym legendami okresie PRL. W naszych potrawach roiło się od glutenu, laktozy i innych takich majonezów i konserwantów.

Za naszych czasów, panie, to gruźliczankę na każdym rogu lali w kubek, o czym zresztą skrzętnie przypomniała niedawno Magdalena Kasprzyk-Chevriaux , autorka artykułu poświęconego dziesięciu najdziwniejszym zwyczajom kulinarnym Polskiej Republiki Ludowej . Całe mnóstwo spożywczych anomalii ze strefy soc-mroku wraca też do nas w postaci nowych, lepszych i otoczonych słodką mgiełką nostalgii produktów. Weźmy taką Polo-Cocktę , no pyszności, wyrób colo-podobny, omnomnom. W odróżnieniu od kapitalistycznego szczocha nasza Polo-Cocta miała właściwości magiczne. Kto raz był w Szuflandii, ten wie, o czym mowa.

Żywe są też tęsknoty za specjałami z początku lat dziewięćdziesiątych. W internecie działają różne frakcje walczące o przywrócenie dostępu do batoników Kuku Ruku .

 

Nie dalej jak tydzień temu byłam na imprezie, gdzie banda chłopa pod bronią rzucała się na gumę Turbo . Także tak, sentyment rzecz silna. Jak bardzo? Cóż, nawet ja mam w pamięci kilka potraw i przekąsek możliwych do wymyślenia tylko w czasach, gdy wieprzowina traktowana była prawie jak wiedźmińskie trofeum albo artefakt przytargany z zony przez stalkerów. To są smaki, których nie da się odzapomnieć.

1. Chleb z koncentratem pomidorowym

A najlepiej chleb z masłem (!!!), koncentratem pomidorowym, krojoną w cieniutkie paseczki cebulką i szczyptą soli. Absolutny rarytas. Przysmak. Omnomnom. Słodko-słono-ostra mieszanka była moim skromnym narkotykiem lat dziecinnych. Mam nawet w pamięci scenę, jak siedzę w kuchni domu mojej babci. Dom stał na przeciwko szpitala. W szpitalu leżał mój ojciec. Nie wiem czy w tym, czy w innym, dla czteroletniej mnie ważne było to, że on był w szpitalu, a ja patrzę na szpital. Siedziałam więc wgapiając się w hipnotyzujący ultrafiolet świetlówek dezynfekcyjnych, jadłam trzecią kromkę z koncentratem i cebulą i próbowałam ulec namowom bliskich, by narysować coś dla tatusia. Jeszcze kromeczka i się zabiorę za to.

Przyczajony majonez, ukryty chlebPrzyczajony majonez, ukryty chleb Przyczajony majonez, ukryty chleb. fot. Dominika Węcławek Przyczajony majonez, ukryty chleb. fot. Dominika Węcławek

2. Chleb z majonezem

Bardzo smaczny. Bardzo tłusty. Bardzo niezdrowy. Dziś na samą myśl o tym, by zjeść chleb z majonezem mam mdłości. Ale dzisiaj mam też mdłości na myśl o kręceniu się na karuzeli i o zjedzeniu więcej niż jednej gałki lodów. W dzieciństwie wszystko było łatwiejsze. Zjedzenie chleba z majonezem w ilości co najmniej dwóch kromek - wręcz banalne.

3. Konserwa turystyczna

Detalicznie zaś - ta przepyszna galaretka, którą było otoczone to przedziwne mielone bydlę. Słone, rozdygotane drobinki rozpływały się na języku. U nas konserwę jadło się albo w chwilach kryzysu żywieniowego, albo na spływach kajakowych. W każdej innej sytuacji mój apel o zakup mielonki turystycznej, tudzież konserwy tyrolskiej, zbywany był prychnięciem. Paprykarz szczeciński zasługuje na honorowe wspomnienie w sekcji konserwowej, jest to bowiem rzecz wyjątkowa. Ryż, dziwna ryba, podobno pomidory i jeszcze dużo czegoś innego. Wszystko razem wymemłane i upchnięte do charakterystycznych, czerwonych puszek. Niezastąpiony postrach niewiernych (a konkretniej niewiernych rybnemu menu).

Konserwowy delikatesikKonserwowy delikatesik Konserwowy delikatesik. fot. Dominika Węcławek Konserwowy delikatesik. fot. Dominika Węcławek

4. Hamburgery z mortadeli

Mortadela sama w sobie jest złem. Ma obrzydliwą nazwę, obrzydliwą konsystencję, kolor i wygląd, a do tego ma nie byle jakiego asa w rękawie, a jest nim obrzydliwy smak. Mortadelę jednak można było zepsuć jeszcze bardziej krojąc w grube plastry, obsmażając na patelni i wkładając w przekrojoną na pół kajzerkę.

5. Parówkowe spaghetti

Niekwestionowany król kryzysowego żarcia. Parówkowe spaghetti pozyskiwało się poprzez rozwodnienie koncentratu pomidorowego i wrzucenie do niego paróweczek, których obywa końce zostały nacięte w krzyżyk. Efektem takiego rytuału nacięcia było uzyskanie w drodze obróbki termicznej pokracznych parówostworów . Właściwie to wydaje mi się, że chyba nawet mi to być może smakowało, ale nie jestem pewna.

6. Rzymskie kotlety

Dziś już wiem jak się to nazywa fachowo, ale w czasach, kiedy serwowano je w moim domu, nazywane były właśnie tak. Rzymskie. Pewnie dlatego, że były z panierowanego sera żółtego. To wszystko wyjaśnia. Rzym = ser, wiadomo. Czesi co prawda będą twierdzić, że to wyrafinowane danie nazywać powinniśmy Smażeny Syr , ale ja bym im nie ufała, kto by się domyślił, co znajdzie na talerzu zamawiając coś takiego. A domowe kotlety z żółtego sera były pyyyyszne. I bardzo kaloryczne. I ciężkostrawne.

7. Blok

Oto prawdziwa magia! Tajemnica wiary w to, że nawet w czasach, gdy ludzie kupowali w drugim obiegu przepalone żarówki, by podmieniać je w swoich zakładach pracy na nowe, a te nowe, działające, zabierać do domu - że w tych czasach można było zjeść coś pysznego. Ot, choćby taką mamałygę z masy czekoladopodobnej, zawierającą również liczne dodatki w postaci wafelków, rodzynek i innych znalezionych w pudełku z bakaliami resztek. Dziś blok powrócił w formie wyrafinowanej, słodkiej przekąski uśmiechającej się do klienta żurawinką, malinką i innym frykasikiem.

8. Krem Sułtański

Właściwie to jest deser, który kojarzy mi się z moim ojcem. W lepszych momentach, gdy przychodził weekend, moja rodzina miała zwyczaj wychodzić na spacer. Spacer prowadził zazwyczaj do parku, a potem do kawiarni, no chyba, że był to spacer survivalowy, wtedy prowadził do ogniska i do kuchni pieszczotliwie zwanej przez ojca degrengoladą. Jeśli trafialiśmy do kawiarni, to ja jadłam lody pistacjowe albo deser Melba, czyli ukoronowanie dzieła lodowników-cukierników i konfekcjonerów żywności kawiarnianej. Mama jadła coś dobrego, na przykład kawę po turecku, a tata jadł krem sułtański, co zawsze bardzo cieszyło panie stojące za ladą. Krem ów składał się z bitej śmietany i bakalii. Westchnę jak zgred: dziś już nie robią takiej bitej śmietany.

9. Łazanki z kapustą i grzybami

Kiedy chcę być przykra dla męża, odgrażam się, że zrobię łazanki z kapustą i grzybami. Ten coraz mniej młody mężczyzna został bowiem skrzywdzony przez stołówkę i nie daje wiary, by ta potrawa była zjadliwa w epoce sushi, kimchi, bun cha i pad thai. Ja tam uważam, że łazanki z kapustą i grzybami są niczego sobie. Lubię nawet, tylko prawda jest taka, że najlepiej smakują na stołówce. Tak jak kawa Inka. Może to kwestia odmierzania proporcji nie za pomocą łyżeczek, a wiader?

Tak czy inaczej. Ja mogłabym tak jeszcze długo wymieniać, a wy? Jakich potraw, przekąsek i deserów epoki PRL nie jesteście w stanie wymazać z pamięci?

Więcej o: