Kardiochirurgia już nie jest modna, więc brakuje pieniędzy na badania

"Taka to nasza, lekarzy, robota: ratujemy ludzi, żeby mogli dalej żyć po swojemu." O pracy polskich kardiochirurgów kilka słów w kontekście wywiadu z dr Grzegorzem Religą.

Przeglądając Gazetę Prawną natknęłam się na wywiad Pani Miry Suchodolskiej z dr Grzegorzem Religą , znanym kardiochirurgiem, synem jeszcze bardziej znanego profesora Zbigniewa Religi. Powiem wprost, nie mogłam się oderwać od tego wywiadu i zachęcam was do przeczytania.

W wywiadzie padają oczywiście pytania o ojca, ale jest ich stosunkowo mało. Dziennikarka stara się nam przybliżyć sylwetkę "młodego" Religi oraz pracy kardiochirurga. Dla mnie jako laika bardzo ciekawe były informacje dotyczące historii kardiochirurgii, pracy samego serca oraz tego nad czym pracują obecnie lekarze i inżynierowie w Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii im. prof. Zbigniewa Religi.

 

Okazuje się, że nasi polscy naukowcy to "wariaci" (tak nazywa ich pan doktor), bo zamiast wyjechać do Stanów Zjednoczonych, gdzie mogą zarabiać olbrzymie pieniądze, wolą pozostać w Polsce i pracować dla dobra polskich pacjentów. Amerykańskie koncerny oferują naszym naukowcom milionowe kontrakty, a oni mówią "NIE" i pod wodzą pana Romana Kustosza pracują nad nowymi urządzeniami, które mają pomóc chorym. Urządzenie, o którym mowa to:

Niedługo będzie tak, że pacjentowi przyklei się dwie naklejki - na skórze i pod skórą - i one będą przewodzić energię, bez konieczności dziurawienia ciała. Bo nawet najmniejsza dziurka, to szerokie wrota dla infekcji, która - mimo starań - musi nadejść.

Nie ukrywam, że ostatnie zdanie zwaliło mnie trochę z nóg. Nie jestem lekarzem, więc w mojej głowie jakoś nie łączyły się te dwa fakty. Byłam po prostu przekonana, że dobrze przeprowadzona operacja wyklucza ryzyko zakażenia. No dobrze, może czasami pacjent jest w bardzo złej kondycji, więc "łapie" infekcje, ale fakt, że to norma mocno mnie zdziwił. Zaraz się okaże, że tylko ja posiadałam tak małą wiedzę na ten temat - trudno, człowiek uczy się przez całe życie i to jest właśnie cenne, wiedza, którą nabywamy na różnych etapach swojego życia.

To co jeszcze szczególnie zwróciło moją uwagę w wywiadzie z Panem Grzegorzem, to informacja, że "(...) zainteresowanie kardiochirurgią też się skończyło, w każdym razie zamarło".

W tym wyrwanym z kontekstu zdaniu chodziło o pozyskiwanie funduszy na dalsze badania oraz przyspieszenie chociażby tych nad wspomnianymi wyżej "naklejkami". To nie brzmi dobrze, dla mnie oznacza to, że leczenie serca zostało odsunięte na dalszy plan, że teraz mamy jakąś inną super dziedzinę, w którą warto inwestować. Serio, nie ma możliwości sprawiedliwego finansowania rozwoju medycyny?

Chciałabym poznać te statystyki i tych ludzi, którzy mówią: "dziś zajmujemy się brzuchem, serce niech poczeka, już było wysoko w notowaniach". Dr Grzegorz Religa mówi wprost, tutaj brakuje jego ojca. Profesor był nie tylko świetnym lekarzem, ale i świetnym PR-owcem, który potrafił załatwić deszcz monet. To co mnie ujęło, to fakt, że ci nasi utalentowani lekarze, z ogromnym dorobkiem naukowym zdobywają granty unijne, krajowe lub proszą o pieniądze prywatne firmy i sponsorów, zamiast to wszystko rzucić i wyjechać do Stanów, gdzie nie musieliby żebrać o pieniądze. Wkurza mnie to okrutnie, że tam, gdzie chodzi o ludzkie życie, tak naprawdę chodzi o pieniądze.

Więcej o: