Vintage nasz codzienny
I tu od razu pojawia się pytanie: czy każdy staroć jest vintage ? A może jest antykiem? A może jest po prostu rupieciem? Nie ma ostrego wyznacznika - słowo to, oznaczające kiedyś rocznik wina, ma rozmaite definicje. Klikając w tę z polskiej Wikipedii przeczytamy głównie o stylu w sztuce i wnętrzarstwie, polegającym na eklektycznym łączeniu przedmiotów pochodzących z różnych epok, zazwyczaj starannie wykonanych, o charakterze raczej rzemieślniczym niż masowym. Angielska Wikipedia w haśle "vintage" skupia się głównie na ubraniach z poprzednich dekad. Dla mnie są to po prostu przedmioty z duszą i naznaczone zębem czasu. Nie muszą być wartościowe. Nie staram się wplatać ich w nowoczesny kontekst mojego mieszkania (moje mieszkanie nie jest nowoczesne i nie ma kontekstu, ale o tym zaraz). Porzuciłam już dawno marzenia o odkryciu limitowanej, niedraśniętej figurki z geometrycznej serii Ćmielowa na lokalnym bazarku pośród podróbek perfum i drewnianych, góralskich szkatułek. To nie przeszkadza mi jednak cieszyć się okazjonalnymi znaleziskami.
fot. Olga Wrróbel fot. Olga Wrróbel
fot. Olga Wróbel
Na vintagową historię Olgi Wróbel niekorzystnie wpływają dwa czynniki: pochodzenie i stan majątkowy. Sto lat temu mojej rodziny (ani rodziny męża) nie spotkalibyście w białym dworku na werandzie. Raczej w kuchni albo na polu (albo w karczmie, hej-ho). Mamy więc niewiele (dokładniej: zero) pamiątek w stylu "sekretera po prababci z perłowym kałamarzem" albo "goły dziadek na skórze niedźwiedzia w dębowej ramie". Chętnie dokupiłabym takie protezy spuścizny po przodkach na lokalnych targach staroci, ale powstrzymuje mnie brak własnego mieszkania. Trudno wozi się cztery regały książek i resztę majdanu do wynajętych na nieokreślony czas kwater, nie wyobrażam sobie więc powiększania dobytku o meble, lustra, lampy, obrazy. Nie mam nawet miejsca na uroczy (chociaż niezaprzeczalnie wiejski, a nie secesyjny) stolik nocny po prababci. Ech, dolo moja dolo. Pozostają więc drobiazgi i dreszczyk niepewności - czy w nowym lokalu będzie coś fajnego, czego właściciele nie zdążyli wyrzucić w szalonych latach 90.?
fot. Olga Wróbel fot. Olga Wróbel
fot. Olga Wróbel
W pierwszym mieszkaniu (kawalerka, 23 metry) upiorną dominantą był szafo-kredens. Właściciel powiedział, że należał do jego babci, nie ma pojęcia, jak udało się go wnieść do miniaturowej, spiralnej klatce schodowej i że nie ma pomysłu, jak się go pozbyć. Dlatego dwa lata mieszkałam z zajmującym połowę mieszkania meblem, w atakach rozpaczy ozdabiając go kalkomaniami lub warstwami ach-takiej-szalonej kolorowej farby. Kolejne mieszkanie do złudzenia przypominało marzenie podmiejskiej kosmetyczki o luksusie - krzesła obite niebieską skórą (?), wpuszczone w listwy na suficie oświetlenie, matowe szkło tu i tam, brrr. Wszystko nowe-ale-nie-tak-nowe. Nie ma o czym wspominać. A obecne mieszkanie na osiedlu z lat 50.? Od razu zakochałam się w bezprzydziałowym stoliku - stał pomiędzy kuchnią a pokojem dziennym, "Mogę go zabrać" - szepnęła pani G., właścicielka. Mój okrzyk zgrozy chyba wzbudził jej sympatię, podobnie jak zachwyt nad ogromną, trzydrzwiową szafą, zdolną pomieścić garderobę całej rodziny, teczki z dokumentami, namiot plażowy i córkę bawiącą się duszka. I pięknie skrzypiącą, na dodatek.
Gdyby nie wiecznie wiszące nade mną memento "Nie wiesz, gdzie będziesz mieszkała za rok, ale wiesz, że przeniesiesz każdy grat na własnych plecach" (firmy przeprowadzkowe są dla frajerów!), chętnie uzupełniłabym pomieszczenia o brakujące gadżety w stylu lat 60., które wcześniej czy później wypływają na facebookowej grupie "Wymień się w Warszawie", gdzie z pasją oddaję się demonom barteru. Lampa ze stojakiem na gazety, ciężkie biurko z szafkami zamiast nóg - jak wspaniale organizowałoby się wokół tego moje wymarzone zawodowe życie czytaczo-pisacza! Ale nic z tego. I to jest też pewien znaczący problem, z którym każdy miłośnik staroci wcześniej czy później się zetknie: kiedy takie przedmioty stanowią trofea i małe smaczki w dość funkcjonalnym mieszkaniu, a kiedy ich kolekcjonowanie, taszczenie i namierzanie staje się manią, zamieniającą lokum w przytłaczający sklepik z osobliwościami? Najostrzejszą fazą tego schorzenia jest niemożność wyrzucania rzeczy produkowanych obecnie, bo w PRZYSZŁOŚCI, ho ho, to dopiero będzie vintage! Dzieci podziękują mi za zachowanie tego unikatowego dzbanuszka z Hali Mirowskiej, córka będzie płakać ze szczęścia nad biżuterią z H&M, a biurka z Ikea z pewnością wykołyszą na swych rozchwianych blatach kolejne pokolenia komiksiarzy. Na szczęście współczesne produkty masowej proweniencji wiedzą lepiej i zachowują się jakby miały wbudowany czasomierz, wdzięcznie rozpadając się po okresie, jaki producent uważa za stosowny - i po którym udamy się do sklepu po ich nowe zamienniki, nie mając przy tym uczucia, że zostaliśmy BARDZO oszukani.
fot. Olga Wróbel fot. Olga Wróbel
fot. Olga Wróbel
Dotyczy to w równej mierze wytworów większych gabarytowo, co ubrań. Czy przetrwała którakolwiek z moich studenckich stylizacji? Czy skórzane buty z pewnego sklepu, nazwy nie wspomnę, z wysoką cholewką, w którą zmieściłam mocarne łydki, przeżyły więcej niż dwa sezony? Nie, niestety. Mam za to (i regularnie noszę) kilkudziesięcioletni aksamitny kostium po babci mojej koleżanki. Nie widzę oznak intensywnej eksploatacji na spódnicy, którą kupiłam w lumpeksie za 5 zł, zachwycona wijącymi się na niej kwiatami i metką "West Berlin". Ze spódnicą wiąże się inna ciekawa obserwacja - w Zachodnim Berlinie mieszczę się w rozmiar 38. W dzisiejszym świecie noszę 44. Zabawnie zobaczyć, jak wyewoluowała rozmiarówka w ostatnich kilku dekadach.
fot. Olga Wróbel fot. Olga Wróbel
fot. Olga Wróbel
Resztę moich epokowych skarbów mogę podzielić na proste kategorie: wyszperane na bazarkach i odziedziczone po rodzinie . Jednak szukając tych pierwszych, myślę o drugich. Targując się o korale z błyszczących kryształków myślę "Takie pewnie założyłaby do kościoła prababcia, której wzruszająco skromna odświętna torebka trafiła w moje ręce" . Kupując figurkę rosyjskiej panienki w charakterystycznym nakryciu głowy i geometrycznej sukience, myślę o należącej do dziadka porcelanowej baletnicy, którą podziwiałam całe dzieciństwo. Dziadek MÓGŁBY mieć moją carównę na półce. Ostatnio znalazłam na targowisku pod domem pakiet zdjęć rodzinnych za 5 zł (czy jest coś smutniejszego niż takie archiwa, których nikt już nie chce?) - panie miały w twarzach coś, co przypomina nieliczne zachowane fotografie koleżanek z młodości babci Krystyny. Ku mojemu zdumieniu, jedna z odbitek podpisana była na odwrocie "Mińsk Mazowiecki, 1959". Moi dziadkowie mniej więcej w tym okresie przeprowadzili się do Mińska. Ta historia nie ma sensacyjnego ciągu dalszego, nie odnalazłam zaginionych przyjaciółek z dawnych czasów, ale ten zwykły-niezwykły zbieg okoliczności sprawił, że zaczęłam myśleć o tamtym okresie, zastanawiać się, jak wyglądało życie babci - dziewczyny, która jako jedyna ze swojej wsi skończyła liceum, a potem studia w warszawskiej SGGW. Co więcej, zdążyłam o to babcię zapytać, a w planach mamy jeszcze wiele rozmów.
fot. Olga Wróbel fot. Olga Wróbel
fot. Olga Wróbel
I to jest dla mnie największa siła przedmiotów z kategorii vintage - nie ich wartość dekoracyjna, nie tworzenie oryginalnych kompozycji w niepowtarzalnych wnętrzach, możliwość zabawy stylami i ich zderzeniem - ale właśnie moc odsyłania do wspomnień o ludziach, którzy ich używali, o innych czasach , innych wzorcach myślenia, innym podejściu do kupowania, posiadania i trwania. Jak słusznie zauważył Marquez, ludzie powinni umierać wraz ze swoimi rzeczami. Jest jednak pewne, że książki, spódnice i fotele z łatwością nas przeżyją. Jest to przerażająca prawda, ale ten smutek można złagodzić, dając przedmiotom szansę przechowywania pamięci o jednostkowych właścicielach i ludziom do nich podobnych.
fot. Olga Wróbel fot. Olga Wróbel
fot. Olga Wróbel
-
Ażurowego swetra z Lidla nie zdejmiesz do marca. Podobne w Pepco i HM
-
4 szt. za 29,99 zł w Biedronce. Perełki też w IKEA i Pepco
-
97 zł zamiast 8500 zł. Kozaków w stylu Mariny nie ściągniesz aż do wiosny
-
Chcesz wyglądać dollarsowo? Trzy cięcia dla pań 60+ ukryją zmarszczki
-
Ta sukienka z Zary rozkochuje w sobie elegantki. Modny fason za 80 zł
- Przypomnij sobie zapach wakacji
- Te swetry z Lidla pasują jak ulał na jesień. Ciepłe, stylowe, w kultowe wzory. Ciekawie też w Bonprix i Sinsay
- Te buty to kwintesencja szyku. Modele na jesień w Sinsay za 19,99 zł. Okazje też w Eobuwie i CCC
- Napięta skóra w 10 minut? Zrób dogłębnie nawilżającą maseczkę
- Tej jesieni powraca moda na lata 70. Hit z ubiegłych lat ponownie bije rekordy popularności