Ile seksu to za mało seksu?

Ha! Opowiedz na to pytanie jest oczywiście prosta jak fiu..., pardon: drut. Za mało to tyle, ile ty uważasz, że jest za mało. Dla jednych za mało to nie codziennie, dla innych, gdy nagle wyszliśmy za ramy naszego raz na kwartał. Czy jest jakaś norma, poniżej której należy zacząć się martwić?

Czasami seksu przez jakiś czas nie ma. Bo ktoś ma gorszą kondycję, a jest z tych, co w dołku nie mają ochoty na harce. Bo w pracy ciężko, stres jak kula u nogi nie pozwala głowy przewietrzyć, a głupio podczas szczytowania krzyczeć "Faktury nie wysłałam!". Bo się zwyczajnie nie chce, bo jesień, bo lato, bo zima czy wiosna, humoru nie ma i jakoś tak libido przysnęło. Czasem nie ma czasu, bo wypełniają go dzieci, zakupy, rachunki, spacery z psem, fitnesy, wizyty u teściów, dentysta. I człowiek wieczorem zapada się w łóżko marząc o bezruchu, rano ledwo żywy wstaje do dalszego maratonu, a w ciągu dnia nie pomyśli nawet, że ostatni raz to chyba momenty były w zeszłym miesiącu, kwartale, roku (osz..., niedobrze). Życie. Tylko na filmach da radę rano i wieczorem, trzy razy w ciągu dnia, z tego raz w windzie i raz na dachu wieżowca.

Każdy ma "jakoś". Niektórzy lubią się ponakręcać cały dzień, a wieczorem załatwić sprawę raz-dwa przy drzwiach wejściowych do mieszkania. Inni potrzebują kąpieli, masażu, świec i godzinnej gry wstępnej. Oczywiście - wspaniale, gdy seks jest spontaniczny, pojawia się zawsze zanim jeszcze przyjdzie do głowy myśl, że coś ostatnio było rzadziej. Tego wszystkim życzę. Ale życie pisze czasem scenariusze, które niekoniecznie są dramatem.

Gdy jesteśmy razem, blisko, rozmawiamy i wiemy, co drugiej osobie w duszy gra - nie jest wielkim problemem chwila (nawet długa) abstynencji. Nawet może się przekuć w coś dobrego, gdy po paru tygodniach otępiałej posuchy zmysły się na nowo obudzą i kochankowie rzucą się na siebie z nową energią. Nie jest dobrze, gdy odmawianie seksu jest formą ukarania partnera. Zaniepokoić należy się także wówczas, gdy seksualna abstynencja może mieć związek z przyjmowanymi lekami (nie, nie chodzi o antybiotyk, po którym chory śpi i ma wszystko gdzieś - choć nie koniecznie akurat TO w TYM). Jeśli nagle libido strajkuje, należy się temu przyjrzeć, ale też bez przesadnego pośpiechu. Wizyta u seksuologa, bo od tygodnia jakoś się nie chce, skończy się raczej miłą sugestią, by nie panikować. No właśnie. Bo to jest chyba najwłaściwsze rozwiązanie. Panika nie jest sexy.

Jeśli ci mało, są rozwiązaniaJeśli ci mało, są rozwiązania Jeśli ci mało, są rozwiązania Jeśli ci mało, są rozwiązania

Problem z tą "właściwą ilością" seksu w naszym życiu bierze się z zewnątrz. Wszystko dookoła ocieka seksem. No, może nie wszystko, ale umówmy się - tematu nie brakuje, nawiązań i skojarzeń również. Byle cegłę reklamuje się dziś wypiętym lubieżnie tyłkiem, co drugi samochód kusi obietnicą erotycznego spełnienia, a babskie czasopisma ukazują seksowne laleczki i uczą w dziesięciu krokach, jak być PONĘTNĄ. A jakże.

Badania zza wielkiej wody wyraźnie wskazują jako główną przyczynę seksualnych frustracji (tych z grupy: za mało mam bzykania), nie fakt, że organizm rzeczywiście potrzebuje więcej orgazmów, ale świadomość, że inni więcej ich mają. A inni niekoniecznie MAJĄ więcej. Inni tylko mówią, że mają więcej. Bo przecież, porównując się z kimś, kto ma niezwykle bujne i udane (deklaratywnie) życie seksualne, nie prowadzimy zorganizowanych badań terenowych nad danym przypadkiem. Nie siedzimy w sypialni rzeczonego osobnika i nie sprawdzamy, czy rzeczywiście te 14 razy w tygodniu to u niego norma. Może po prostu w ostatnich dniach się tak szczęśliwie złożyło - bo, na przykład, wszedł ów osobnik w nowy związek. A w nowym związku - wiadomka - bzykanie powitalno-zapoznawcze, aż wióry lecą.

Wpływ na częstotliwość odbywania stosunków (fujka, co za terminologia - ale chciałam, by zabrzmiało naukowo) ma tysiące czynników. Wiek, ogólne okoliczności życiowe, poziom stresu w życiu prywatnym i zawodowym, stan zdrowia, przyjmowane leki, gospodarka hormonalna, dieta, kondycja związku, historia innych relacji, poczucie własnej wartości (o, to może być inne rano, inne wieczorem, wiecie co mam na myśli), czy nawet pora roku - że wymienię kilka.

Najgłupsze (i chyba żadna mądra osoba tego nie robi, PRAWDA?!) jest porównywanie się do samej siebie w tym samym związku sprzed lat. To, że przez pierwsze miesiące znajomości człowiek nie jadł, nie spał, tylko się (w wielu możliwych konfiguracjach) bzykał, a po dziesięciu latach związku z tym samym człowiekiem, JUŻ TAK NIE JEST - nie powinno nikogo dziwić. A przecież przy winie zdarza się usłyszeć smutne "bo kiedyś to rzucaliśmy się na siebie jak zwierzęta...".

Wszystko się zatem sprowadza do starego, wytartego frazesu: nie patrz innym pod kołdrę, nie porównuj się, rób swoje. Straszne truizmy, powiecie. Ale zaskakująco dużo osób wciąż to robi, więc może warto o tym przypomnieć.

Więcej o: