Ptaki nie jedzą klopsików - Stanisław Łubieński o dzikiej przyrodzie w mieście

Przyroda w mieście. Brzmi jak temat z lekcji środowiska w podstawówce. Jednak czas przyzwyczajać się do tego zagadnienia: plaże na dzikim brzegu Wisły, miejskie ogródki warzywne, pasieki na dachach, domki dla owadów. Mój rozmówca, Stanisław Łubieński, opowiada o obserwowaniu ptaków w warszawskim Parku Szczęśliwickim (i nie tylko).

Płaskonos w Parku Zasława Malickiego na Ochocie fot. Stanisław ŁubieńskiPłaskonos w Parku Zasława Malickiego na Ochocie fot. Stanisław Łubieński Płaskonos w Parku Zasława Malickiego na Ochocie fot. Stanisław Łubieński Płaskonos w Parku Zasława Malickiego na Ochocie fot. Stanisław Łubieński

Na początek ulubione pytanie wszystkich ludzi z pasją: skąd się wzięła? Dlaczego właśnie ptaki?

STANISŁAW ŁUBIEŃSKI: Jestem w trakcie pisania książki o ptakach dla wydawnictwa Czarne, przerabiam te pytania w głowie nieustannie. Najprostsza wersja jest taka, że mam o dwa lata starszego kuzyna, który był dla mnie wzorem, alfą i omegą. On się interesował ptakami - a siedmiolatek zawsze chętnie naśladuje dziewięciolatka. Więc jest to trochę "pożyczona" pasja. Bardzo interesowałem się ptakami w podstawówce, w liceum trochę mi przeszło, na studiach zajmowałem się tym okazjonalne na zasadzie atrakcji towarzyskiej. Popisywałem się egzotycznymi dla laików nazwami w rodzaju "pełzacz leśny" czy "potrzeszcz". Pod koniec studiów pasja zaczęła wracać, pisałem pracę magisterską na wsi niedaleko Warki i przy okazji założyłem zeszycik, w którym zapisywałem obserwacje. Żeby nigdzie nie chodzić i się nie rozpraszać, obserwowałem tylko przez okno. W ten sposób nabiłem ok. 40 gatunków, nawet niezły wynik, jeżeli chodzi o obserwacje oknowe.

Prowadzisz bloga "Dzika Ochota" , na którym prezentujesz ptaki (i inne atrakcje) warszawskiego Parku Szczęśliwickiego. Dlaczego akurat Szczęśliwice?

Bo mieszkam w okolicy od urodzenia. To nie żaden problem zajrzeć tam z małą, kieszonkową lornetką.

Wypuszczałeś się na inne tereny poznawcze?

Tak, oczywiście. Kiedy interesujesz się ptakami, nie jest tak, że robisz to od święta, tylko cały czas, w każdym momencie. Siedzisz w domu w nocy, słyszysz jakiś głos za oknem i od razu wychylasz łeb.

Ja słyszę tylko awantury pijaków.

Po pewnym czasie uczysz się wyłapywać te interesujące dźwięki. Ze Szczęśliwicami jest tak, że oczywiście są parki ładniejsze, bardziej bogate w przyrodę, w których jest więcej ptaków - Łazienki czy Park Skaryszewski. Z mojej perspektywy przewagą Szczęśliwic jest to, że mam do nich trzy minuty piechotą. Wolę chodzić do parku, w którym nie pojawi się nigdy biały kruk, ale w którym mogę być stale i sprawdzać co się zmienia - ta powtarzalność jest w pewnym sensie przyjemna

Taka oswojona przestrzeń?

Tak, to nie jest wyśniony, zaprojektowany teren do ucieczek od codzienności, w którym bywam raz na pół roku. W Parku jestem dwa-trzy razy dziennie, bo wyprowadzam tam psa.

Czapla siwa w Parku Szczęślwickim fot. Stanisław ŁubieńskiCzapla siwa w Parku Szczęślwickim fot. Stanisław Łubieński Czapla siwa w Parku Szczęślwickim fot. Stanisław Łubieński Czapla siwa w Parku Szczęślwickim fot. Stanisław Łubieński

Kto w Warszawie zajmuje się ptakami? Kto wkracza do akcji, kiedy dzieje im się krzywda, rozwiesza w parkach budki lęgowe?

Główną instytucją jest Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska. Ten urząd ma teoretycznie sprawować nadzór nad tym, czy przyroda nie jest na rozmaite sposoby niszczona. Niestety, z mojej perspektywy oni ochronę mają głównie w nazwie. Niemal cała działalność "ochroniarska" opiera się na zaangażowaniu wolontariuszy takich jak Renata Markowska z Fundacji Noga w Łapę. Parę razy brałem udział w organizowanych przez nią akcjach - próbowaliśmy powstrzymać zamurowywanie ptaków, albo niszczenie gniazd podczas remontów. RDOŚ niestety nie służył pomocą, dzwonienie do nich to była męczarnia. Urzędnicy są wściekli, że ktoś im zawraca gitarę, nie sposób umówić się z nimi na wizję lokalną. Po godzinach nie przyjadą, a w czasie pracy pracują. Tylko jeden pracownik RDOŚ nas nie spławia i próbuje pomóc na ile to możliwe. Nie będę podawał jego nazwiska, bo nie chcę, żeby ktoś się go czepiał w pracy.

To przypomina mi, jak próbowałam dodzwonić się do ekopatrolu Straży Miejskiej w sprawie sprzedawania w Społem żywych karpi z miski. Pani powiedziała mi, że ekopatrol, jak wskazuje nazwa, jest na patrolu, i żebym dzwoniła do Sanepidu skoro już muszę.

Ekopatrol jest mało widoczny w Warszawie. Podobnie wygląda ochrona przyrody w całym mieście. Kiedy podczas rewitalizacji Ogrodu Krasińskich wycięto stare drzewa, sprawę nagłośnili Olgierd Łukaszewicz i mieszkańcy Muranowa, a nie ludzie, którzy z urzędu powinni o to dbać. Ci, którzy zajmują się zawodowo przyrodą, często mają do niej gospodarcze podejście - drzewa to drewno i uciążliwe liście, trawę trzeba kosić przy samej ziemi, bo szybko odrośnie.

Zmarznięty kopciuszek przed Biblioteką Narodową fot. Stanisław ŁubieńskiZmarznięty kopciuszek przed Biblioteką Narodową fot. Stanisław Łubieński Zmarznięty kopciuszek przed Biblioteką Narodową fot. Stanisław Łubieński Zmarznięty kopciuszek przed Biblioteką Narodową fot. Stanisław Łubieński

Powiedz kilka słów o zagrożeniach, które czyhają na ptaki w mieście.

Przede wszystkim remonty i tak zwane termomodernizacje, które oczywiście są konieczne. Natomiast w myśl polskiego prawa powinny odbywać się z poszanowaniem dla przyrody. Jeżeli zniszczone zostaje gniazdo, wykonawca ma obowiązek zapewnić warunki do jego odtworzenia.

Jest konkretny przepis, który to reguluje?

Tak, to reguluje szereg przepisów m.in. ustawy o ochronie przyrody i zwierząt, kodeks karny i prawo budowlane. Niestety, niewielu administratorów przestrzega tych przepisów, nawet jeśli o nich wiedzą.

A wiedzą?

Zazwyczaj tak, ale liczą, że nikt się o to nie upomni i w 95% rzeczywiście tak będzie. Jeżeli ktoś zaczyna temat drążyć, to ewentualnie z wielką łaską wieszają budki, przewracając oczami i robiąc z tej osoby wariata. Jakby było coś dziwnego w tym, że niektórym zależy, żeby wokół było coś poza styropianem i betonem. Problemem jest takie podejście, a nie same ocieplenia. Przecież my nie sprzeciwiamy się remontom, tylko omijaniu prawa - w tym przypadku ono jest po naszej stronie. Ptaki żyją w mieście w warunkach stworzonych przez człowieka - na budynkach, wykorzystując tak zwaną infrastrukturę, ale także w zieleńcach, parkach, na skwerach. Następnym problemem w Warszawie jest mania porządkowania. Mam wrażenie, że krzaki czy też zarośla służą do tego, żeby odgradzać nas od ulicy. To ma być nie tylko ozdoba, ale i bariera. Pedanteria miejskich przedsiębiorstw powoduje, że przez większość roku krzewy są kikutami. Dzięki dokładnemu sprzątaniu liści nie ma już w Warszawie praktycznie słowików. A przecież nie trzeba wygarniać każdego listka spod drzewa, są miejsca, w których ludzie nie chodzą, liście można tam spokojnie zostawić. Wzorem rozsądnej polityki miejskiej na terenach zielonych jest Berlin, dominuje tam poszanowanie przyrody i dbałość o jej zachowanie dzięki rozsądnym praktykom.

A w Polsce? Są dobre wzory?

Nie znam. Śledzę różne fora przyrodnicze, jestem zapisany na kilku listach mailingowych, wszędzie widać to samo - znienacka wyrzynają połowę drzew w parku, a potem już nic się nie da zrobić. Wtedy najczęściej można usłyszeć takie zdanie: "Ale co to za problem? Wytniemy drzewo, a w sezonie wegetacyjnym posadzimy nowe". Przecież takie drzewo to jest mały wszechświat - bakterie, owady, grzyby, ptaki... Miliony, żyjątek, "zwierzaczków" jak mawia profesor Maciej Luniak, guru miejskiej ornitologii. Drzewa z nowych nasadzeń będą potrzebowały kilkunastu lat, żeby wypełnić lukę po tych wyciętych.

Tym bardziej, że z nowymi roślinami i dbaniem o nie bywa różnie - często na świeżo remontowanych ulicach sadzi się szpalery drzew, które po roku-dwóch usychają z powodu soli na ulicach, braku podlewania.

Mam wrażenie, że tym wszystkim rządzą jacyś mało wrażliwi inżynierowie. Najlepiej, żeby było estetycznie i symetrycznie. Ludzie, którzy interesują się przyrodą i mają o niej pojęcie, są z procesów planowania wykluczeni.

Trzciniak ze Szczęśliwic fot. Stanisław ŁubieńskiTrzciniak ze Szczęśliwic fot. Stanisław Łubieński Trzciniak ze Szczęśliwic fot. Stanisław Łubieński Trzciniak ze Szczęśliwic fot. Stanisław Łubieński

Załóżmy, że odkrywam w sobie pasję ornitologiczną i chcę bliżej zainteresować się ptakami. Od czego zacząć? Która pora roku jest najlepsza?

Każda pora roku ma w sobie coś fajnego. Paradoksalnie najsłabiej jest latem: ptaki przestają śpiewać, kryją się z młodymi w chaszczach, jest pełno liści, więc niewidoczne są korony drzew. Zimą jest goło, ale dzięki temu wszystko widać. Przy karmnikach można obserwować ptaki, które zmuszone okolicznościami zbliżają się do człowieka. Najfajniejsze są jesień i wiosna. Wtedy trwają przeloty ptaków, ale do ich obserwacji najlepiej mieć lornetkę.

Wiemy już kiedy, teraz pytanie "jak". Jak obserwować?

Najpierw kupiłbym sobie książkę. I raczej nie w taniej książce.

Czy patrząc na ryciny można rzeczywiście zidentyfikować ptaka siedzącego na pobliskim krzaku?

To zależy od atlasu. Może to wydawać się dziwne, ale znacznie lepsze niż atlasy ze zdjęciami są te z rysunkami, bo przedstawiają mniej więcej uśredniony obraz ptaka. Nie zaburza go na przykład nietypowe światło - zbyt jasne (pióra wydają się jakby bardziej jaskrawe), ani zbyt ciemne (giną wszystkie detale). Jest trochę dobrych atlasów w Polsce, mam dwa ulubione. Pierwszy to "Ptaki. Przewodnik Collinsa", opracowany przez Larsa Svenssona. Na pewno jest to najlepszy dostępny w tej chwili atlas. Autorem drugiego jest Lars Jonsson. Różni je podejście do tematu - "Collins" jest taki bardzo praktyczny, skondensowany, w rysunku nie ma wielkiej finezji, ale jest duża wierność. Jonsson to artysta, jego akwarele są kapitalne, ale mniej przydatne w terenie. Za to ten atlas jest po prostu ładny i bardzo go lubię.

Ale taki przewodnik jest pomocny tylko, kiedy rozpoznajemy charakterystyczne gatunki. Ptaki mogą różnić się bardzo skomplikowanymi szczegółami, na przykład projekcją lotek, czyli stosunkiem długości lotek w skrzydle. Po tym możemy poznać czy ptak wędruje daleko czy blisko. Są takie gatunki, które różnią się tylko tym detalem i śpiewem. Ale jeżeli ptak siedzi daleko, nie widzisz projekcji lotek, a w dodatku nie śpiewa - nie będziesz mieć pewności co do gatunku.

A skoro o śpiewie - jesteś w stanie dopasować to, co jest zapisane w atlasie do tego, co słyszysz? Przykładowy opis śpiewu samca sikory bogatki brzmi tak: "cicibej, cicibej, si si trn, pink, czerrr".

Nie, nie da się nauczyć głosów na podstawie tych kosmicznych onomatopei, to ma raczej dać wyobrażenie, jakiego rodzaju jest to dźwięk, próbuje się oddać mechanikę piosenki. Ale głosów trzeba się uczyć z nagrań.

Bogatka z Parku Szczęśliwickiego buduje gniazda fot. Stanisław ŁubieńskiBogatka z Parku Szczęśliwickiego buduje gniazda fot. Stanisław Łubieński Bogatka z Parku Szczęśliwickiego buduje gniazda fot. Stanisław Łubieński Bogatka z Parku Szczęśliwickiego buduje gniazda fot. Stanisław Łubieński

Porozmawiajmy teraz na temat trudnej kwestii dokarmiania, o którym większość z nas ma błędne pojęcie. Co robimy źle?

Przede wszystkim chleb nie jest dobrym jedzeniem dla ptaków. Jest taka choroba kaczek karmionych w parkach głównie chlebem - nazywa się anielskie skrzydło. Na skutek niewłaściwych proporcji składników odżywczych w diecie staw skrzydła ulega deformacji, lotki rosną pod niewłaściwym kątem, a kaczka nie może latać. Ptaki powinny być dokarmiane ziarnami, płatkami owsianymi, albo owocami, a nie skawalonym, spleśniałym razowcem.

Obok mnie w karmniku leżą często makarony i wędlina.

Ludzie wyobrażają sobie, że w ten sposób nic się nie zmarnuje, a w praktyce szkodzą ptakom. Sól, cukier, przyprawy - ptaki nie są przystosowane do trawienia makaronu bolońskiego z klopsikami. Mimo wszystko warto namawiać ludzi do dokarmiania, ale też do przestrzegania kilku zasad. Przede wszystkim nie karmić przez cały rok, tylko kiedy rzeczywiście robi się zimno, kiedy spada śnieg. Trzeba to robić regularnie. Ptaki przylatują w określone miejsce, bo zapamiętują miejsca, w których się najadły. Sezonowość jest też ważna ze względu na ptaki migrujące, na przykład łabędzie, które jesienią powinny się przemieszczać, a nie przymarzać potem do lodu, czekając na bułę.

Trudno wyobrazić sobie łabędzie jako dzikie, wędrowne ptaki a nie parkową ozdobę.

Z ptakami w mieście jest tak, że część gatunków, która powinna wędrować, wędrować przestała, albo robi to tylko częściowo. Szpaki, kosy, rudziki - one coraz częściej zostają. Zimy nie są teraz specjalnie ostre, podczas ostatniej mróz utrzymywał się przez mniej więcej dwa tygodnie i ptaki mogły spokojnie w mieście siedzieć. Z migracjami, nie tylko sezonowymi, ale też geograficznymi, to jest ciekawa sprawa. Na przykład krukowate w mieście w takiej skali to jest dość nowa sytuacja - sroki sprowadziły się do śródmieścia Warszawy w latach 60.

Pamiętam z podstawówki prastarą piosenkę "Przyleciała do Warszawy sroczka z Garwolina" .

Być może kompozytor opisywał swoje obserwacje z lat 60. Za sprawą ingerencji człowieka we wszystkie fragmenty miejskiego pejzażu sporo ptaków wynosi się na dobre, ale sporo przyzwyczaja się i zaczyna sobie całkiem dobrze radzić. Również latach 60. pojawił się w Warszawie kos. Część leśnych kosów zorientowała się, że w mieście jest łatwiej szukać jedzenia, nie ma tylu drapieżników, warunki może są trochę gorsze, bo wygrabiają liście i nie ma takich niskich krzaczków jak one by lubiły, ale to nadal była nisza do wykorzystania.

Skoro wspomniałeś o krukowatych - czy można w Warszawie zobaczyć kruka? Odbyłam wczoraj ze znajomymi dyskusję na Facebooku, przeważały opinie, że to rzadki ptak i nie ma mowy, że trzeba jechać w Bieszczady albo do Białowieży.

Bez problemu, wiele razy widziałem kruki na Bielanach - może przylatują z Kampinosu? Mam nad Wisłą ulubione miejsce, gdzie na łachach piasku zatrzymują się ptaki podczas wędrówki. Kruki mają skrzydła (jak inne ptaki), więc w zasadzie mogą pojawić się wszędzie. Kolega widział parę nad Szczęśliwicami. Po wojnie rzeczywiście były rzadkie, ale populacja się odbudowała.

A jeżeli kogoś nie cieszy samotna ornitologia i chciałby oglądać ptaki w większym gronie?

Jest trochę biur, które organizują wycieczki dla obcokrajowców, przyjeżdżających do Polski "na ptaki". To jest wschodzący biznes, rynek cały czas się powiększa. Są też biura organizujące wyjazdy zagraniczne dla polskich ptasiarzy, ale zazwyczaj są to dość drogie imprezy. Polecam sprawdzać strony lokalnych stowarzyszeń ornitologicznych - często organizują rozmaite spacery dla zainteresowanych tematem. Ja na przykład, staram się organizować takie wycieczki kilka razy do roku.

Z raniuszkiem fot. Emilia GrzędzickaZ raniuszkiem fot. Emilia Grzędzicka Z raniuszkiem fot. Emilia Grzędzicka Z raniuszkiem fot. Emilia Grzędzicka

Stanisław Łubieński - z wykształcenia kulturoznawca i ukrainista. Recenzuje literaturę wschodnioeuropejską, robi wywiady z rosyjskimi i ukraińskimi autorami. Publikował w "Lampie", "Nowych Ksiażkach" i "Dwutygodniku". Autor literackiej biografii pt. "Pirat stepowy" opowiadającej o życiu ukraińskiego anarchisty, Nestora Machny. Jeździ na rowerze, nie rozstaje się z aparatem fotograficznym. Ornitolog-amator. Prowadzi bloga i fan page poświęcony ptakom (głównie ochockim).

Więcej o: