Można się denerwować, krzyczeć i trzaskać drzwiami. Można mówić, że żaden rodzic nie powinien wychowywać swojego dziecka po to, by to zajmowało się nim na starość. Owszem, powtarzanie na każdym kroku "córeczko, synku musisz pamiętać, że za kilka lat nie będziemy mieć sił, wtedy ty się nami zaopiekujesz" wywołuje najczęściej przeciwne skutki. Wychowanie dziecka na dobrego człowieka powinno w zupełności wystarczyć. Patrząc zaś na to, czego próbują dokonać niektórzy dwudziesto- czy trzydziestolatkowie dla swoich rodziców - nie zawsze wszystko musi przybierać melodramatyczną formę, nie każdy z młodych ludzi czeka też z założonymi rękami na ostatnią chwilę, gdy faktycznie, jedyne co pozostanie, to już tylko ta woda w tej szklance, najpewniej już do połowy pustej. Pomoc rodzicom może przybierać zaskakujące formy.
Jedna z moich koleżanek, nazwijmy ją K. urodziła drugie dziecko. Dziewczyna ma szczęście, jest sumiennym i dobrze wynagradzanym pracownikiem, niesamowicie poukładaną życiowo i pragmatycznie myślącą osobą, oraz całkiem fajną matką, żeby nie było, że zimna suka , co porzuca młode dla korpotyry . Po kilku miesiącach od przyjścia drugiego dziecka na świat postanowiła wrócić do pracy. Traf chciał, że w tym samym czasie jej matka pracę straciła. Och, świetna okazja, zamiast niani - mamusia, normalnie darmowa siła robocza! Koleżanka K. zrobiła coś innego, zatrudniła własną matkę na stanowisku opiekunki . Być może brzmi to dla wielu bulwersująco. Jak to?! Płacić własnej matce za opiekowanie się jej wnuczętami?! Koleżanka K. jednak w ramach tego zatrudnienia wykonała swój frajerski obowiązek pracodawcy i opłacała składki tak, by w tym piekielnym ZUS-ie wszystko się zgadzało, a pani mama mogła spokojnie pracować aż do czasu, kiedy:
a) znajdzie inną pracę (co - jak wiadomo - dla osób 55+ jest banalnie łatwe, tylko, że nie), b) dożyje do momentu, w którym przekroczy wiek emerytalny.
Przy okazji cała sytuacja dość dobrze wpłynęła na samopoczucie matki (taka konstrukcja psychiczna). Historia brata mojej koleżanki jest na swój sposób podobna. Jego teść jest operatorem koparki. Nie muszę dodawać, że trafia do tej opowieści, bo stracił pracę (a, jak wspominałam, dla osób w wieku 55+ znalezienie nowej roboty jest banalne, tylko, że nie). Brat koleżanki tak długo szukał dobrego rozwiązania, aż znalazł je na dnie rzeki. Dosłownie. Sprawa jest bardziej złożona niż poniższa wyliczanka, ale posłuchajcie tego: rzeka w okolicy wymagała pogłębienia - ot koryto robiło się coraz płytsze, natura w obliczu ludzkiej działalności nie wyrabiała. Teść był operatorem koparki. Programy unijne oferowały dotacje na działania takie jak pogłębianie koryta rzeki. Trzeba było tylko mieć działalność gospodarczą, wykwalifikowanego pracownika i wystąpić o wniosek. Brat koleżanki założył więc firmę po to, by stworzyć miejsce pracy dla wykwalifikowanego operatora koparki, a następnie pozyskał środki na sfinansowanie jego pracy i kosztów zatrudnienia.
Historii z zatrudnianiem własnych rodziców, albo rodziców bliskich jest więcej. Pewien zaprzyjaźniony, dwudziestoparoletni filmowiec nie mógł jednak sobie na to pozwolić. Zarabia jako wolny strzelec, sam ledwie wiąże koniec z końcem, jest zdolniachą, zawsze chętnie wspiera różne inicjatywy, ot - ideowiec i pasjonat. Dusza człowiek. Ostatnio zrobił coś wzruszającego. To był drobny gest. Po raz pierwszy zobaczyłam, jak kolega sam o coś poprosił.
Marek, fajny chłopak, jego syn nie chce pozwolić, by zmarnował się w callcenter (fot. archiwum rodzinne) Marek, fajny chłopak, jego syn nie chce pozwolić, by zmarnował się w callcenter (fot. archiwum rodzinne)
Marek, fajny chłopak, jego syn nie chce pozwolić, by zmarnował się w callcenter (fot. archiwum rodzinne)
Ten apel spotkał się z ogromną ilością pozytywnych komentarzy, przekazywany był przez kolejne osoby. Wiele z nich zaczęło myśleć - może po raz pierwszy - o tym, że ich rodzice też kiedyś marzyli o jakiejś fajnej, kolorowej przyszłości, inni zaczęli się zastanawiać nad tym, co właściwie sami zrobili dla swoich matek i ojców.
Czy Marek dzięki temu zmienił pracę? Jeszcze nie. Jego syn jednak mówi, że niesamowicie zaskoczył go pozytywny odbiór tego niezobowiązującego apelu o wsparcie. Ponad dwadzieścia osób (znajomych, jak i zupełnie obcych) zaoferowało się z pomocą w stworzeniu nowoczesnego CV i rozesłaniu go w różne miejsca, sporo ludzi po prostu odzywało się, by dać znać, że są wzruszone. Czy to jednak zmieniło cokolwiek w życiu Marka? Póki co - nie znalazła się dla niego nowa praca, ale może wszystko jest teraz już tylko kwestią czasu. Myślę też, że takich jak Marek i takich jak jego syn jest wśród nas więcej - warto zacząć działać.