Borejkowie trzymają się mocno - na wewnętrznej emigracji

Przed nami dwudziesta już odsłona ?Jeżycjady?. Tekst zawiera delikatne spojlery, a także sporą dawkę feministycznej goryczy, o czym niniejszym uczciwie ostrzegłam.

Co tam panie, w Wielkopolsce? Borejki trzymają się mocno.

Stylizacja na "Wesele" to nie przypadek. Wydawałoby się, że nie można napisać już dziwniejszego tworu niż podszyta przemocą domową "McDusia" , ostatnia część sagi, ale moc jest silna w Małgorzacie Musierowicz i we "Wnuczce do orzechów" idzie jeszcze dalej. Notorycznie rozczarowani nowoczesnością bohaterowie cyklu przenoszą się bowiem na wieś - część rodziny na skutek zrządzeń ślepego losu, a część niby to na chwilę, ale bez planów powrotu (pozostała część na wsi jest już od dawna zadomowiona). Bo do czego tu wracać? Miasto brzydkie, brudne, modernizuje się w odrażający sposób, jest w nim telewizja i telefony komórkowe z dostępem do sieci, natomiast mieszkańcy potrafią tylko bezdusznie szydzić z płonących łanów pszenicy i rozpaczy prostego człowieka, związanego całym swoim życiem z rolą, z matulą ziemią, oj dana dana.

Moglibyście pomyśleć, że ironizuję, ale nie, niestety. Musierowicz uderza dokładnie w takie tony, tworząc niepokojącą hybrydę klimatu młodopolskiej chłopomanii z "Latem leśnych ludzi" Rodziewiczówny. Wieś zaludniają osobniki proste, pozytywnie nieskomplikowane, nieskażone niszczącą cywilizacją, cynizmem i depresyjnym nastrojem, krzepkie fizycznie, a jednocześnie w wybranych przypadkach łączące rumiane poliki z zainteresowaniem literaturą i ambicjami zawodowymi (kierującymi się w stronę medycyny, gdyż pięknie jest pomagać bliźnim, a przystoi to szczególnie kobiecie) oraz talentem do dekorowania wnętrz kwiatami w glinianych dzbanach. Nietrudno też zgadnąć, że prości ludzie kierują się naturalnym kompasem moralnym, są skarbnicą zdrowych wartości i poczciwej dobroci, a żyją niczym u Kochanowskiego, wedle pór roku i rozkładu prac w gospodarstwie. Jeżeli ktoś w tym świecie niezbyt pasuje do sielankowej wizji i pije piwo pod sklepem zamiast robić weki z wiśni lub pomagać Borejkom w budowie stajni - to dlatego, że jest głupi i leniwy. Koniec analizy przyczyn społecznego wykluczenia. Pracowici wiejscy pijacy są natomiast sympatycznymi postaciami komicznymi.

W ten kuriozalny świat Musierowicz wrzuca dobrze znany borejkowski koktajl: rozgałęziona familia poznaniaków ma się znakomicie w swojej mocno zatrzaśniętej konserwie. Nie przestaje mnie zaskakiwać, że w młodzieżowej bądź co bądź powieści bohaterowie nie stykają się z rówieśnikami innymi niż krewni z tej homogenicznej rodziny, w której wszyscy wyznają absolutnie tożsame wartości i styl życia. Kolejne pokolenia Borejków nie tylko nie mają znajomych spoza swojego kręgu - oni nie mają ich wcale. Dwudziestolatkowie spędzają wakacje albo samotnie, albo z matkami, ciotkami, wujami, dziecięcymi kuzynami. Nie mają potrzeby kontaktów ze światem. Taka możliwość nie jest nawet sygnalizowana. Nie ma ich na Facebooku, nie czatują ze swoich komórek, nie piszą ani nie czytają blogów (skoro Seneka nie ma bloga i Ernst Gombrich nie ma bloga, to blogi są niepotrzebne, proste). Ba, nie tykają nawet prasy (papierowej, bo gdzieżby tablet lub czytnik).

Należałoby przypuszczać, że autorka niedługo będzie musiała zacząć żenić i rozmnażać klan jedynych sprawiedliwych na zasadzie chowu wsobnego, na szczęście reaktywowana chłopomania pozwala wybrnąć z oblężonej twierdzy - oto pula genetyczna rodu zostanie wzbogacona o zdrową, chłopską krew Doroty Rumianek (bo przecież w rodzinie nikt nie pozostaje bezdzietny, więc w następnych tomach możemy spodziewać się jej z niemowlęciem w mocnych, opalonych ramionach). O dziwactwach psychologii postaci Musierowicz można byłoby napisać wiele, jednak w ramach tej skromnej notatki ograniczę się do konstatacji, że nikt w tej rodzinie nie wyrasta mentalnie ponad poziom czternastoletniej pensjonarki (przynajmniej we "Wnuczce do orzechów" ). Dawno nie widziałam tak żałosnego opisu konfliktu w małżeństwie 50-latków - czy naprawdę dorośli ludzie, którzy wychowali razem trójkę dzieci mają takie problemy jak Ida i Marek? Z drugiej strony, patrząc na obraz, ekhm, pierwszych młodzieńczych miłości dwudziestolatków (!), uczuć pozbawionych jakiegokolwiek erotycznego kontekstu (bohaterowie Musierowicz nawet się już nie całują), wyidealizowanych zaręczyn niepoprzedzonych chociażby minutą rozmowy (bo wszystko wiadomo po jednym spojrzeniu), na chłopaka po maturze, który planuje studia nie według szans zawodowych ale po to, żeby mieć czas dla przyszłej żony (mają go inżynierowie po politechnice, gdybyście chcieli wiedzieć), to pod jakim ja drzewem ujadam?

Uspakajam też zlęknionych być może czytelników - Borejkom nadal nie brakuje pieniędzy, całe ich tuziny żyją dostatnio, wysyłają dzieci na zagraniczne obozy, zakładają stadniny. Tym razem nie wspominają już nawet o pracy. Wiadomo, sierpień, wakacje, normalni ludzie nie pracują, najwyraźniej ich akademickie pensje nie wymagają uzupełniania chamskimi chałturami (zwolnienie z obowiązku świadczenia pracy nie dotyczy Marka Pałysa, którego kariera ordynatora traktowana jest jednak tylko w kategoriach prestiżu i służby społecznej, z brudną mamoną nie ma nic wspólnego). Mężczyźni są silni i prawi, kobiety nadal specjalizują się w empatii i rodzeniu dzieci, a ich najwyższym życiowym osiągnięciem jest produkcja domowych specjałów (Patrycja być może otworzy nawet lodziarnię w Poznaniu, ach, ta rodzinna emancypantka).

W stosunku do poprzednich tomów drastycznie zredukowana została ilość uwag o złym świecie współczesnym. Wyraźnie widać, że autorka wysłała Borejków nie tylko na wieś spokojną i wesołą, ale także na wewnętrzną emigrację. Tak chyba jest dla wszystkich lepiej, chociaż wzmaga to wrażenie niedorzecznej alienacji akademickich inteligentów.

fot. Olga Wróbelfot. Olga Wróbel fot. Olga Wróbel fot. Olga Wróbel

Na zakończenie dodam, że książka Musierowicz jest niezwykle nudna, a liczba manierycznych opisów przyrody, która swym pięknem daje nieustanne świadectwo potęgi Stwórcy może spokojnie konkurować z osławionym "Nad Niemnem" (gdzie przyroda przynajmniej po prostu jest i nie musi niczego udowadniać). Jeżeli ktoś zastanawia się, po co to czytam, powiem tak: nie umiem przestać. Kiedyś Musierowicz była królową mojej romantycznej wyobraźni, ale przez ostatnie 20 lat obie bardzo się zmieniłyśmy. Patrzę w tę szczelinę z fascynacją i zgrozą, myśląc o koleżankach, dla których autorka nadal pozostała ciepłą, kochaną panią Małgosią, kreującą światy atrakcyjne i pożądane. Ja chciałabym natomiast smagać ją na rynku poznańskim nahajem po białych plecach, krzycząc "Życie nie jest i nie będzie takie jak twoje książki, Musierowicz! I całe szczęście!" .

Więcej o: