W seksie najbardziej fascynuje mnie to, że każdy ma inaczej. Co innego lubi, co innego go (lub ją) podnieca. Nie mam tu na myśli tylko łóżkowej mechaniki: tu włóż, tu nie, tu poliż, ściśnij, teraz, mocniej, szybciej - choć oczywiście ona jest istotna. Od tego, na ile tu się skomunikujemy, zrozumiemy i dogramy zależy całkiem sporo naszej wspólnej satysfakcji z tej, jakże ważnej (a może ledwie istotnej?), życiowej aktywności.
Ważniejsze jednak, że u każdego inne rzeczy uruchamiają wyobraźnię i inne ją gaszą. Mam przyjaciółki, które uwielbiają przelotny seks z nieznajomymi albo właśnie poznanymi mężczyznami. Nęci je ten dreszcz ekscytacji, pierwotne i zwierzęce podniecenie, może czasem niebezpieczna przygoda. Mam i takie, które z wyboru uprawiają seks wyłącznie z własnym mężem czy partnerem - jednym, jedynym w życiu. I nie kusi ich żadne obce ciało. Bo nie. Bo ważniejsze są emocje, bycie razem, czy tzw. wyższe wartości. Albo zwyczajnie fizycznie nie mają takiej potrzeby. Między tymi skrajnościami jest oczywiście całe spektrum różnych postaw, indywidualnych wyborów i upodobań. Jak mówiłam - każdy ma inaczej. I może dlatego lubi źle oceniać tych, którzy nie podzielają jego malutkiego widzimisia?
Ciekawa więc jestem jakie wiadro pomyj zostanie wylane na mnie, która otwarcie deklaruje, że do seksu kompletnie nie potrzebuje miłości, natomiast nie bardzo też widzi się w sytuacji intymnej z obcuchem. Nie to żeby nigdy-przenigdy mi się nie zdarzyło, ale te pojedyncze przypadki upewniły mnie w jednym - nie lubię obcych ciał. Choćby nie wiem jak były muskularne, atrakcyjne, choćby na poziomie chemicznym dochodziło do reakcji organizmu, to jednak szybko następuje kompletne wyłączenie, opad libido, a w głowie pojawia się pytanie "co ja tutaj robię"?
Przecież wcale nie chce mi się pocić w towarzystwie tego pana, którego nie znam i nic o nim nie wiem. A może głosował na Korwina? Albo nie dokarmia sikorek? Kopie szczeniaczki? Wizja bycia poćwiartowaną przez psychopatę też gdzieś tam się czai - dziękuję ci amerykańska popkulturo za zaszczepienie we mnie tego lęku. Poza tym o czym ja mam z nim rozmawiać? Nie muszę? No więc JA MUSZĘ. W łóżku lubię rozmawiać, żartować, czuć się swobodnie. Tak się czuję tylko z kimś, z kim mam coś wspólnego, znam go, rozumiem, lubię.
Od razu dwa razy Od razu dwa razy
Od razu dwa razy
Teoretycznie powinno to ze mnie uczynić wierną żonę, rzecz w tym, że nie uczyniło, bo lubię też różnorodność i szybko się nudzę. Serduszko mam raczej zimne, to prawda, za to libido wysokie. I lubię seks, choć nie z kimkolwiek i nie za wszelką cenę. Z kim więc sypiam? Z kolegami. Bo jest o czym pogadać, jest zaufanie i dżentelmeńska umowa, że to seks bez zobowiązań, gdyż na zwis nam one. Dobrze rozumiem ten fragment szeroko dyskutowanego ostatnio felietonu Poli Dwurnik o koledze, "który tej nocy okazał się moim kochankiem ". Niejeden mój kolega się okazywał. Z niejednym powtórzyłam ten manewr. Z kilkoma sprawa była jednorazowa. Żaden nie przestał być moim kolegą.
Może troszkę się chełpię, ale wiecie - to moje łóżko i mam w nim to, co lubię. Tak, tak kochani, ŁKS robi herbatę z wody po pierogach, a Linda sypia z kolegami. Widzę to w formie napisu na murze. A teraz już możecie zacząć mnie pouczać, proszę.