Aniołki Victoria's Secret zstąpiły na ziemię. Mój podły hejt na piękne dziewczyny

Show Victoria's Secret to najbardziej kiczowaty, pretensjonalny, tandetny, ale także najpopularniejszy pokaz mody na świecie. Jego bohaterkami są Aniołki o ciałach Barbie, zesłane na ziemię po to, by budzić w nas kompleksy. Nienawidzę ich, ale zawistnie podziwiam. A Wy?

Długonogie, opalone i umięśnione supermodelki noszą biustonosze, figi i absurdalnie ciężkie, pstrokate, wielkie skrzydła. Obok, też w bieliźnie, śpiewają Ariana Grand e i Taylor Swift . W powietrzu unoszą się balony, confetti, cekiny...

We wtorek największym pokazem na świecie chciał być Métiers d'Art Chanel w Salzburgu. Karl Lagerfeld do zagrania austriackiej cesarzowej Sissi i jej męża zatrudnił najgorętszy duet mody: Carę Delevingne i Kendall Jenner . Nic to nie dało. Zapewne ambicję wygrania internetów miał też Robert Kupisz , który tym razem kolekcję nazwał szumnie "Opera" i pokazał, ale pokazał z dala od Teatru Wielkiego, w postindustrialnym Soho Factory. Biedni Karl z Robertem. Nie wiem, po co się łudzili. Ten tydzień i tak należał do majtek i staników Victoria's Secret na wybiegu w Londynie . A właściwie pięknych jak plastikowe lalki Candice, Behati, Lily, Doutzen, Karlie i innych supermodelek, których konta na Instagramie śledzą nastoletnie dziewczęta i ich chłopcy, którzy "Playboya" uznają za lekturę dla starców.

Fot. Instagram.com/victoriassecretFot. Instagram.com/victoriassecret Fot. Instagram.com/victoriassecret Fot. Instagram.com/victoriassecret

Aniołki zstąpiły z nieba prawie 20 lat temu. Od 1995 roku przez wybieg Victoria's Secret przewinęła się setka najseksowniejszych dziewczyn świata. Nie mają tu wstępu za chude, za blade, nazbyt chłopięce i przesadnie wyraziste. Modelki, które osiągają status top, skrzydła mogą założyć tylko wtedy, gdy blisko im do urody playmates. Bo przecież aniołki czy króliczki - co za różnica, podobnie zdrobniale - czule i protekcjonalnie zarazem, traktuje machina marketingu. Pokaz Victoria's Secret to święto piękna, seksu, zdrowia. Staników za dwa miliony dolarów (nie do wiary, prawda?), różowych szlafroczków, pantofelków z puszkiem, sztucznych rzęs. Aniołki zaprzęgnięte do tego przedsięwzięcia mają być ucieleśnieniem kobiecości, której zazdroszczą kobiety i o której marzą mężczyźni.

Fot. Instagram.com/victoriassecretFot. Instagram.com/victoriassecret Fot. Instagram.com/victoriassecret Fot. Instagram.com/victoriassecret

Tak, zazdroszczę Aniołkom. Ich długich nóg i tego, że ktoś im płaci za to, żeby na nich chodzić. Bujnych włosów i tego, że pracuje nad nimi sztab ludzi. Pewności siebie i tego, że nie potrafi nią zachwiać paradowanie półnago przed milionami. I jeszcze tego, że bawią się na najdroższym i najseksowniejszym piżama party na świecie. Wyfiokowane jak na wieczór panieński zgrabnie odgrywają radość z bycia kobietami wśród kobiet, solidarność jajników i nic sobie nie robienie ze śliniących się na ich widok mężczyzn. Trochę jak w "Seksmisji".

Podziwiam je. Za to, że tak jak Beyoncé i Taylor Swift (która oczywiście musiała wystąpić na pokazie, bo przecież sama wygląda jak supermodelka) walczą o nowy feminizm. Taki, który wymaga noszenia staników (najlepiej typu push up), a nie ich palenia. Ale i za to, że prowadzą konta na Instagramie tak, jakby zależało od tego ich życie (od zawartości konta zależy zawartość kont bankowych, więc na jedno wychodzi). Za to, że rodzą dzieci, by rok później z brzuchem jeszcze bardziej płaskim niż wcześniej opowiadać o tym, że jedzą hamburgery, pizzę i zapijają colą.

Fot. Instagram.com/victoriassecretFot. Instagram.com/victoriassecret Fot. Instagram.com/victoriassecret Fot. Instagram.com/victoriassecret

Nienawidzę ich. Bo nawet gdybym ćwiczyła codziennie (a gwoli szczerości nie ćwiczę w ogóle), nigdy nie będę miała wymiarów 90-60-90 i wzrostu 180 cm. Bo sprawiają, że mamy kompleksy. Bo dzięki nim nasi narzeczeni nagle chętnie oglądają pokazy "mody". Bo zawładnęły masową wyobraźnią tak jak kiedyś Rita Hayworth i Jayne Mansfield, stając się dziewczynami z dziewczęcych tapet na monitorach i ścian w męskich akademikach. Bo kampania "Perfect body" Victoria's Secret, która wkurzyła internet, jako "perfect body" traktuje właśnie ich ciała. Plus size jeszcze długo nie będzie miało tu wstępu.

Nudzą mnie. Bo są jak Barbie albo jak supermodelki z lat 90.: zbyt idealne, by móc je dotknąć. Bo ile można chodzić w koronkowych gaciach we wszystkich kolorach tęczy? Bo nie odróżniam Candice od Doutzen, a Alessandry od Adriany. Bo ileż można robić dzióbków do aparatu, wpisując się w jeden wielki cukierkowo optymistyczny projekt superbohaterek, które latają na skrzydłach jak z jasełek?

Fot. Instagram.com/victoriassecretFot. Instagram.com/victoriassecret Fot. Instagram.com/victoriassecret Fot. Instagram.com/victoriassecret

Jedna z polskich supermodelek powiedziała mi kiedyś, że wystąpi w pokazie Victoria's Secret, gdy zakończy "prawdziwą" karierę w modzie. Bo to dobra kasa. W Londynie pokazała się w bieliźnie, podobnie jak numer jeden i numer dwa na liście najlepszych modelek świata: Joan Smalls i Karlie Kloss . Tak jak ich koleżanki, Joan i Karlie uwierzyły, że na skrzydełkach Victoria's Secret ulecą wyżej niż spod skrzydeł Karla Lagerfelda. W końcu najlepiej zarabiające modelki to wciąż te z listy płac VS, a nie Chanel... Może dlatego dopisały sobie do swoich bieliźnianych eskapad niezłą ideologię: "Nareszcie mogę pokazać całą moją kobiecość ", mówi Lily Alridge . "To nie moda, tylko zabawa" , wtóruje Sigrid Agren . W cyrk, kabaret, rewię. Kiczowate superwidowisko, które sprytnie opakowuje pokaz przeciętnej urody i jakości bielizny. Całość będzie można zobaczyć w amerykańskiej telewizji już we wtorek, 9 grudnia. Ale po tygodniu scrollowaniu newsfeedów pełnych prężących się pośladków, nie powinno nam się chcieć latać z aniołkami, prawda? Na pewno się mylę, a udowodni to wielomilionowa publiczność w 190 (!) krajach świata.

Fot. Instagram.com/victoriassecretFot. Instagram.com/victoriassecret Fot. Instagram.com/victoriassecret Fot. Instagram.com/victoriassecret

Cekiny, diamenty i pióra na półnagich ciałach boginek VS to znak czasów. Pierwszy z brzegu, który fascynuje i wkurza równie mocno? Śpiewać dla amerykańskiej armii jeździła kiedyś Marilyn Monroe. W tym tygodniu selfika ze służbami mundurowymi strzeliła sobie Kim Kardashian, która słynie z dupy (świetnej, nie mówię), sióstr i męża z imionami na "K" oraz sekstaśmy.

Tekst piszę, siedząc w kawiarni "Kalinowe serce" na Żoliborzu, którą aktor Maciej Zakościelny i reżyser Zbigniew Dzięgiel założyli na cześć Kaliny Jędrusik , najpopularniejszej bodaj pin-up girl PRL-u. Z głośników gra "Ja nie chcę spać". Przypominam sobie zdjęcia Zofii Nasierowskiej: Kalina z fryzurą na Kleopatrę, kocie kreski na oczach, głęboki dekolt. I jeszcze coś... przenikliwe spojrzenie, dowodzące tego, że pod tym biustem biło żywe serce, a w głowie jej były nie tylko majtki, mężczyźni i migawki z Instagramu. Ale co tam, takie mamy pin-up girls, na jakie sobie zasłużyliśmy. Efekciarskie, kiczowate, plastikowe, ale przecież także bogate, piękne i silne. I, mam nadzieję, w stu procentach świadome tego, że pokazując oprószone brokatem ciało, odwalają kawał dobrej roboty.

Więcej o: