W poszukiwaniu własnego gustu, czyli tylko krowa nie zmienia zdania
W podstawówce rodzice ubierali mnie dżinsy, granatowe kardigany, mokasyny i skórzane tornistry. Moja mama - jak u każdej dziewczynki, pierwszy wzór do naśladowania i pierwszy do kontestowania - zawsze była stylowa w 150 procentach. I zawsze na czasie. W latach 70. nosiła hipisowskie dzwony, w latach 80. marynarki z poduszkami (na co dzisiaj psioczy najbardziej), w latach 90. kolorowe kostiumiki. Swój styl na dobre odkryła dopiero po czterdziestce, gdy okazało się, że najlepiej wygląda w dresowych sukienkach albo dżinsowych rurkach w zestawie z błękitnymi koszulami.
Zbuntowałam się przeciwko rodzicielskiej selekcji gdzieś w siódmej klasie i zaczęłam ubierać na czarno: w obszerne swetry, rurki i ciężkie buty. Na początku liceum dalej nosiłam ciemny mundurek z przerwami na szare spódnice do ziemi. Z zażenowaniem patrzę na swoje zdjęcia z wycieczki szkolnej w klasie drugiej, gdy wydawało mi się, że szczytem sznytu są sztruksy. Rok później odkryłam sukienki - lniane małe białe latem, ciemne, rozkloszowane, trochę retro - zimą. A to wszystko dzięki moim przyjaciółkom, które wylansowały styl: szpilki, ołówkowe spódnice, białe koszule. Na przekór szkolnemu mundurkowi z dżinsów i swetrów. Gdy wyjechałam na studia raz na zawsze pozbyłam się okularów i przez chwilę próbowałam dostosować do zachowawczego stylu studentek prawa. Tylko po to, by rok później rzucić w cholerę grzeczne sukienki i nosić jak najbardziej kolorowe, wzorzyste i odważne - byle odróżnić się od przyszłych pań mecenas. Gdy zaczęłam drugie studia, szczęśliwie bardziej humanistyczne i znacznie bardziej lewackie, odkryłam świat płaszczyków ze sztucznego futerka, kolorowych spódnic do ziemi, swetrów a la Kononowicz i kujonek. Oczywiście wyszperanych za złotych pięć w praskim lumpeksie.
Dopiero na piątym roku wsiąkłam w branżę, gdzie tendencje panują sprzeczne. Jedni twierdzą, że jak zajmujesz się modą, musisz ubierać się na czarno (vide: wszyscy utytułowani projektanci świata), znać na wyrywki wszystkie trendy i płynnie co dwa miesiące zmieniać frędzle na plisy i z powrotem (jak niektóre stylistki) albo ze stoickim spokojem kultywować zdrową abnegację (jak ci ludzie mody, którzy piszą, ubierają innych, projektują, ale uważają, że zmęczenie materiału uprawnia ich do lekkiej blazy). Nigdy nie zapomnę, jak ubrałam się na rozmowę kwalifikacyjną o staż w mojej pierwszej redakcji. Nad stylizacją myślałam równie intensywnie, co nad planem podboju świata (a w każdym razie stu metrów kwadratowych redakcji). Rumienię się na samą myśl o brązowej spódniczce, brązowym futerku i brązowych oficerkach, w których pokazałam się redaktorowi naczelnemu. Jeszcze nie wiedziałam, że mundurki zawsze były passé. Od tego czasu byłam nazywana "wieśniarą" przez teraz-już-przyjaciółkę, która ma gust tak wysublimowany, że czasem zapomina, że ubiera się na życie, a nie na sesję zdjęciową. Albo w delikatniejszej wersji "zachowawczą fanką klasyki", gdy odmawiałam noszenia dżinsów z dziurami o powierzchni większej niż moje kolano. A także "fanką retro" (z lekkim przekąsem), "superkobiecą" z mieszaniną podziwu i pogardy oraz "ofiarą mody" przez tych, którzy choć na chwilę ulec jej powinni.
Czy odkryłam własny styl? Wątpię, choć wciąż się staram. Zakładając na grzbiet kolejne sukienki zastanawiam się, co o mnie mówią. W wersji minimum powinny wysyłać komunikat: lubię ciuchy, ale bez przesady. Na głębszym poziomie mogą świadczyć o tym, że trochę się na tym znam i pracuję na obrzeżach mody. Mają też mówić o mnie: moich doświadczeniach, moich upodobaniach, mojej przynależności grupowej, klasowej, środowiskowej. Czy w welurowej małej czarnej, którą zakładam do ramoneski i botków z ćwiekami wybrzmiewa ten przekaz? A może to zboczenie tych, którzy chcą wierzyć, że moda nie jest tylko fanaberią, a my wybierając z serwowanej nam oferty sieciówkowej dokonujemy choć trochę swobodnego wyboru.
Mała czarna i ramoneska (nie widać, ale musicie uwierzyć na słowo) (Fot. AK) Mała czarna i ramoneska (nie widać, ale musicie uwierzyć na słowo) (Fot. AK)
Mała czarna i ramoneska (nie widać, ale musicie uwierzyć na słowo) (Fot. AK)
Własny styl nie ma więc być nienaganny. Każda pomyłka, której się wstydzę, świadczy o tym, że chciałam budować swój wizerunek świadomie. Czasami przedobrzyłam, zakładając ołówkową spódnicę, żeby upodobnić się do Kim K., czasami chowałam się za szarym workiem, bo przytyło mi się kilka kilogramów, czasem ulegałam blogerkom, które legginsy noszą zamiast rajstop i spodni. Kronika moich wpadek, tak jak kronika wpadek każdej z nas, to najlepsze świadectwo żmudnego wypracowywania własnego gustu. A potrzebny nam chyba jednak jest, bo wynika z pragnienia piękna, wyczucia tego, co nas porusza i świadomości, że chcemy żyć estetycznie. Spis ulubionych sukienek nie powinien być więc bardziej wstydliwy niż lista ukochanych książek. Tak samo świadczy o tym, kim jesteśmy i jak chcemy być widziane. Każda inaczej.
Obserwowałam to ostatnio na winie z przyjaciółkami, na które jedna założyła dżinsy i golf, druga cekinową mini, trzecia plisowaną maksi, czwarta rozkloszowaną dresówkę, a piąta etniczną tunikę. Dla przyjaciółki numer jeden, która za żadne skarby nie założyłaby niczego obcisłego, przyjaciółka numer dwa musi być przybyszem z kosmosu. I cóż, własny gust to po prostu to, co nam się podoba. A za chwilę przestanie. Bo nawet jeśli nie gonimy za modą, nie możemy nie nadążyć za tym, jak same się zmieniamy.
A na koniec, od redakcji - bonus. Kilka redaktorek w typowych dla siebie stylizacjach. Większość z nas ma modę w nosie jest mniej modowo świadoma niż Ania, ale staramy się jak umiemy.
Caryca Focha w typowej dla siebie małej czarnej (takie nogi chować to grzech) (Fot.NS) Caryca Focha w typowej dla siebie małej czarnej (takie nogi chować to grzech) (Fot.NS)
Caryca Focha w typowej dla siebie małej czarnej (takie nogi chować to grzech) (Fot.NS)
Red. Tchorzewska w swoich ulubionych barwach ochronnych (Fot. GT) Red. Tchorzewska w swoich ulubionych barwach ochronnych (Fot. GT)
Red. Tchorzewska w swoich ulubionych barwach ochronnych (Fot. GT)
Miss Olgu - koszulka + spodnie od piżamy + kapcie pożyczone od chłopaka = idealny strój niedzielny (Fot. MO) Miss Olgu - koszulka + spodnie od piżamy + kapcie pożyczone od chłopaka = idealny strój niedzielny (Fot. MO)
Miss Olgu. Koszulka, spodnie od piżamy i kapcie pożyczone od chłopaka = idealny strój niedzielny (Fot. MO)
Ręka - jak zawsze dres is the best (Fot. Instagram.com/blindbloger) Ręka - jak zawsze dres is the best (Fot. Instagram.com/blindbloger)
Ręka - jak zawsze dres is the best (Fot. Instagram.com/blindbloger)
Red. Sosin - styl "cokolwiek z czymkolwiek", tym razem kropki i kwiatki (Fot. Facebook/Typowa-pracownica-agory) Red. Sosin - styl "cokolwiek z czymkolwiek", tym razem kropki i kwiatki (Fot. Facebook/Typowa-pracownica-agory)
Red. Sosin - styl "cokolwiek z czymkolwiek", tym razem kropki i kwiatki (Fot. Facebook/Typowa-pracownica-agory)
-
Jennifer Lopez zapozowała nago. "Dosłownie zapiera dech w piersiach"
-
42-letnia Dorota Gardias zapozowała kompletnie nago. Internauci: "Bogini"
-
Problem suchości oka - czynniki i przyczyny. PODCAST [Materiał promocyjny]MATERIAŁ PROMOCYJNY
-
Zarabia jako "naga sprzątaczka". Mówi całą prawdę o klientach
-
Kosztuje 8 zł. Skutecznie pomaga zwalczyć trądzik i zaskórniki
- Kiedy zbierać sok z brzozy i jak go pić? O tych 4 zasadach musisz pamiętać
- Ksiądz zabrał głos na temat bezdzietnych małżeństw. Jego słowa mogą oburzyć wiele osób
- Miał dość wysokich cen mieszkań i przeprowadził się do śmietnika w centrum. Wnętrze robi wrażenie
- W tym kraju są miejsca parkingowe tylko dla kobiet. Powód? Wcale nie taki, jak myślisz
- Pielęgnacja skóry wokół oczy - Gold Ultralift Mask Eisenberg Paris