Wszyscy coś podsumowują, więc ja też: moje burzliwe życie erotyczne

Podsumowania są głupie, niepotrzebne, frustrujące. A już najgorsze są te, które robimy na koniec starego czy początek nowego roku. To może zamiast podsumowywać zeszły rok, zaszalejmy i podsumujmy sobie dotychczasowe życie seksualne?

Takie podsumowania życiowe może warto robić na łożu śmierci - wnuczkom i prawnuczkom dawać cenne rady w stylu: "nie słuchaj tego chrzanienia o oszczędzaniu się, szanowaniu i czekaniu do ślubu, bzykaj się ile wlezie i miej z tego frajdę, a jeśli przejmujesz się, że ktoś cię nazwie latawicą, bzykaj się dyskretnie z facetami o, hmmm, niedługich (metaforycznie, bynajmniej nie anatomicznie) językach, amen" . Gdy sobie jednak pomyślę, jak wiele się zmieniło w moim podejściu do seksu i jak wiele się wydarzyło do tego momentu, w którym jestem, to po pierwsze - myślę, że warto sobie co nieco podsumować, tak dla picu i przyjemności, że się trochę jednak przeżyło, a po drugie - dreszcz podniecenia mnie przeszywa na myśl, ile jeszcze przede mną!

Gdy byłam dziewczęciem naiwnym i (jeszcze) niewinnym, miałam mglistą, budzącą się nieśmiało wizję mego przyszłego życia seksualnego. Była to wizja pielęgnowana, narastająca i pączkująca w nowe oczekiwania, bo hormony już buzowały, motyle wywołane kolejnymi zauroczeniami obijały się po brzuchu, uderzając raz po raz i o narządy rodne, a zamiłowanie do delikatnego pocierania o skołtunioną kołdrę tym, co potem okazało się zwać łechtaczką przerodziło się z czasem w grzeszne dotykanie się i poznawanie swojego ciała. I nie, nie miałam trądu, garba, ani nie wyrosły mi włosy między palcami dłoni.

Mimo jednak odważnie jak na nieletniość (i brak wiedzy z internetu - wówczas było znacznie trudniej niż dzisiejszym szczeniakom...) odkrywanej cielesności, moje wyobrażenie o mitycznym i mistycznym pierwszym razie było, hmmm, mocno infantylne. Kontakt fizyczny był w mojej wizji OCZYWIŚCIE efektem wielkiej miłości. Dopełnieniem wielkiego porozumienia dusz i umysłów. Niezwykłym przeżyciem, które miało miejsce w pięknej scenerii, której ważnym dopełnieniem były miliony świec i nastrojowa muzyka. Delikatne, acz łapczywe pocałunki doprowadzają w sposób jasny do ekstatycznego doznania, a wagina nawilża się samoistnie, zawsze i w każdym momencie cyklu, gdy tylko Mężczyzna Mego Życia na mnie spojrzy.

Czy muszę dodawać, że w mojej młodzieńczej wizji było oczywiste, że przeżyję orgazm już za pierwszym razem? Przecież to naturalna sprawa, wie to każdy, kto widział choć jeden romantyczny, amerykański film z defloracją w roli głównej. Nie, nie będzie teraz wyznania w stylu: jakże wielkie było moje rozczarowanie, że okazało się, że wszystko wygląda inaczej. Owszem, wyglądało inaczej, ale nie było rozczarowań, bo miałam wielkie szczęście trafiać na fajnych facetów. I uważam, że z dwóch opcji:

- pierwszy chłopak - wielka szkolna miłość, ukradkowy pierwszy seks, w pośpiechu nim rodzice wrócą z pracy, nieudolny i zabawny, bardzo czuły i śmieszny - gdy razem się uczymy "jak to działa";

- doświadczony, sporo (w nastoletnich realiach to znaczy, że więcej niż pięć lat) starszy chłopak, który sporo już wie, umie, potrafi i czuje się zaszczycony, że będzie "tym pierwszym" - a seks z nim jest jak odkrywanie siebie, przeżycie cierpliwe, fascynujące i wiele wnoszące - choć nie jest to romantyczna miłość, a raczej rozsądne danie się ponieść emocjom, że posłużę się tym oksymoronem;

- ciężko jest obiektywnie wybrać tę właściwą.

Gdy byłam nastolatką, wydawało mi się, że tylko ta pierwsza ma sens i rację bytu. A potem, nie wdając się w zbyt prywatne szczegóły, w wyniku pewnych zawirowań uczuciowych opcja numer 2 stała się moim udziałem i dziś, z perspektywy czasu zupełnie nie żałuję. Zazdrościłam wówczas koleżankom realizacji scenariusza numer 1, ale moje doświadczenie też miało swój czar i urok, a co najważniejsze - dało mi wtedy wiedzę, która wówczas niekoniecznie była taka oczywista: że można mieć fajny, satysfakcjonujący seks z człowiekiem, którego się tylko lubi, z którym można pogadać i się pośmiać, ale nie straciło się dla niego głowy, nie planuje się z nim romantycznej przyszłości.

Fakt, że przekonałam się o tym już na początku erotycznych przygód sprawił, że uchroniło mnie to przed przeciąganiem "pierwszej miłości" w nieskończoność, co stało się udziałem kilku moich koleżanek. Żyją, mają się dobrze i wyszły na (i za) ludzi, ale same dziś przyznają, że straciły parę ładnych lat (gdy ciało było samoistnie jędrne, nie trzeba się było wtedy tak katować na siłce...) na trwanie w związku opartym na głupim sentymencie i wierze w cuda. A wszystko to w imię pielęgnowania mitu, który w dzisiejszych czasach nie powinien być już tak pielęgnowany. Wszak seks powinien być istotnym i fajnym elementem związku, a żeby mieć pewność, że taki jest, warto tego seksu popróbować, warto szukać i znajdować, a nie tłumaczyć sobie, że "widać tak mam, że nie mam orgazmu".

rys. Magda Danajrys. Magda Danaj rys. Magda Danaj rys. Magda Danaj

Na pewno wiem (z badań terenowych nad polskim seksem - czyli długich rozmów przy winie z koleżankami), że słaba okazuje się być opcja "nie jestem pewna jak miał na imię, sporo wypiłam na tej imprezie i pomyślałam (lub nie), że będzie fajnie, ciekawie i ekscytująco zrobić to na szybko w pakamerze, w której stoi maszyna do szycia i odkurzacz" (z życia wzięte, uciekłam z tej pakamery w, ekhm, ostatniej w zasadzie chwili, ku rozpaczy napalonego chłopca niewiadomego imienia. I do dziś się z tego faktu cieszę).

Ominęły mnie szczęśliwie wszelkie "dowody miłości" i chęć "bycia cool", czyli sytuacje, w których nie byłam pewna i przekonana, czy chcę znaleźć się z kimś w łóżku, a jednak w nim lądowałam - bo przyświecała mi myśl, że tak powinnam, że już były trzy randki, to trzeba, że przecież Aśka i Ewka to już z dwoma czy trzema, to ja powinnam choć z tym jednym, co akurat na imprezie chce itp.

Trafiłam za to na paru naprawdę cierpliwych, zafascynowanych kobiecym ciałem i mądrych kochanków, którzy, bez żadnych traum i blizn na psychice, mimo iż nie każdego darzyłam uczuciem wykraczającym poza sympatię - nauczyli mnie tego wszystkiego, co dziś jest dla mnie podstawą mojego udanego erotycznego życia. (Tych mniej cierpliwych i nie tak mądrych pominę kulturalnym milczeniem, ale i im zawdzięczam coś: możliwość porównania.)

I - wczuwając się w rolę podsumowującej żywot staruszki, która mieć będzie na koncie jeszcze niejedno - przyświeca mi jedna myśl: warto sporo przeżyć, warto reagować na sygnały, które ciało wysyła (tego chcę wybzykać, aż mu gały trzasną, choć nie chcę być jego dziewczyną, a tego nie tknę palcem, choć mnie wielbi i jest inteligentnym przystojniakiem, ale... źle mi pachną jego włosy - "czy to serio powód, by się z nim nie przespać", tak, owszem), warto się wyzbyć wstydu, umieć paradować na golasa mimo krzywych nóg, za małych/za wiszących cycków, czy innych niezwykle ważnych mankamentów, które każda z nas przecież najlepiej WIE, że MA. Warto to zrobić możliwie szybko, bo - koniec końców ta mądrość, by to zrobić i tak przyjdzie. No to jaki jest sens, by przyszła późno?

Warto mieć co podsumowywać - jeśli to jest 20 lat z jednym facetem (ale za to JAKICH lat!), to też. Byleby było fajne. Tego wam życzę!

Więcej o: