- To jest absolutnie piękna sprawa, raz do roku pozwalam się sfotografować nago, zdjęcia chowam głęboko w szufladzie, a potem wracam do nich po latach - opowiada jedna ze znajomych. Osoba którą z pewnością mogłabym określić mianem chodzącego dobra. Matka dzieciom, zdecydowanie starsza ode mnie, ale imponująca pozytywnym podejściem do świata, energią i pomysłowością. Cóż, podobnie jak ja nie jest z tych anorektycznych, raczej, jakby to ująć - jesteśmy bliżej drugiego bieguna. Swoją kolekcję rozbieranych zdjęć ma wyłącznie dla siebie, ale nawet ten fakt, jak i samo uzasadnienie, nie spowodowały, że odważyłabym się na coś podobnego.
Nie myślcie jednak, że sprawę roztrząsałam w głowie miesiącami. Temat za to wrócił, gdy inna z koleżanek pokazała przepiękną galerię zdjęć zwykłych dziewczyn nago w ich własnych domach. O projekcie pewnie niebawem rozpisze się na łamach Focha bohaterka kilku fotografii, ja powiem jedno: obok lekkiego dyskomfortu, że przy okazji zobaczyłam swoją wieloletnią koleżankę saute (a miałam poczucie, że nie powinnam), powiedziałam że w życiu, ani trochę, nie pokazałabym się tak nago, całemu światu, albo jego części, no dobra, nawet skromnej koleżeńskiej reprezentacji, ani samemu fotografowi...
Kompleksy? Nie, to nie one. Zdaję sobie doskonale sprawę z niedoskonałości własnego ciała, czasem mnie złoszczą, trochę nad nimi pracuję, ale jestem z nimi pogodzona. Żadne zdjęcie nie sprawi, że nagle zostanę wyrwana ze snu o chudości i zakrzyknę "O RANY! ALE JESTEM GRUBA I TAKA NIEIDEALNA! ". Żaden komentarz w stylu "Ale pasztet, dobrze, że się nie rozebrała " też mnie nie wzrusza - sorry trolle.
Pruderia? Pamiętam jak raz w ciągu jednego tygodnia dwie osoby zarzuciły mi w żartach, że jestem pruderyjna. Gdyby jednak skupić się na znaczeniu tego słowa, zdecydowanie nie chodzi mi o fałszywą skromność. Nie ma cienia fałszu w mojej niechęci do obnażania się.
Wstyd jest jak najbardziej prawdziwy. Ale czego tu się wstydzić, mówią dziewczyny - wszystkie jesteśmy koniec końców do siebie podobne. Mamy niedoskonałe ciała, piersi są tylko (i aż) piersiami, cipki to cipki, niezależnie, czy ogolone, czy kudłate. A jednak. Ja to się wstydzę. Pamiętam ten wstrząsający kontrast między sytuacją w naszej damskiej szatni w ósmej klasie podstawówki, kiedy każda z nas miała swój opatentowany sposób na to jak zmienić koszulkę pokazując innym jak najmniej - a tym, jak wyglądała szatnia na sportowym obozie jeździeckim w Niemczech, na który zostałam wysłana w siódmej klasie. Wszystkie dziewczyny - te starsze i młodsze - chodziły bez skrępowania nago. I tylko jedna sierota z Polski siedziała obwiązana ręcznikiem i pilnowała, czy aby jej pośladka nazbyt nie widać, gdy przemyka pod prysznic.
Opór był nie do przezwyciężenia. Szukając odpowiedzi na to, o co właściwie chodzi z tym wstydem, trafiłam na książkę "Wstyd" Elżbiety Czywkin . Już we wstępie zaś wyczytałam coś, co mnie zainteresowało.
I tak właśnie jest. Głupio mi jest pokazywać się nago, pół-nago, prawie nago, z dużym dekoltem sugerującym dość mocno co jest dalej, bo czuję, że mi nie wypada, że to nie jest dla mnie, mnie samej, stosowne zachowanie.
fot. Dominika Węcławek fot. Dominika Węcławek
fot. Dominika Węcławek
Perfekcyjnie umiem wszystko zrelatywizować. W moim prywatnym świecie pokazywanie swego nadmiernie obnażonego ciała osobom trzecim jest naruszeniem norm dobrego zachowania. A już sama myśl, że nie dość, że jakieś obce buce będą paczały, to jeszcze znajomi zobaczą mnie nago, a przecież nie powinni, że moja nagość gdzieś tam będzie sobie bledła na kliszach... No nie wiem, trochę więdnę wewnętrznie. Póki co chcę zapomnieć o dręczącym mnie niepokoju. Nie zamierzam tego w żaden sposób przepracowywać, nie przeszkadza mi to w życiu, nie utrudnia funkcjonowania. Wręcz ułatwia. No sami pomyślcie - nie każdy czułby się dobrze widząc swoją szefową nago w jej kuchni. Musicie jednak wiedzieć, że nie potępiam żadnej z dziewczyn biorących udział w projekcie, który mnie zepchnął na te boczne tory dywagacji o nagości. Podziwiam je za odwagę, szanuję, uważam, że ich zdjęcia są piękne. Uchwycone jest na nich wszystko, co kobiecie - w całej swej złożoności, we wszystkim, co w nas jest podobne, a zarazem odmienne. Ale gdy ja miałabym też tak? Nie, nie umiem przełamać tego wstydu, choć owszem, padła taka śmiała zachęta ze strony szefowej, by zrealizować projekt w naszym redakcyjnym gronie. Nie wiem, nie chcę się chyba przełamywać. Może jestem jakimś niedzisiejszym truchłem albo od steampunku zmieniłam się w wiktoriańskiego mecha-golema strzegącego swych spodnich warstw. A może faktycznie, przemawia przeze mnie ta okrutna Siostra Pruderia? A jak jest z Wami?