Po poniedziałkowej publikacji "Wprost" w naszym dziennikarskim środowisku wrze: bo choć w artykule nie padło żadne nazwisko (nikt nie chce procesu o zniesławienie!), to przecież znamy ploteczki, te historie nie pojawiły się wczoraj. O tym, że pan A. gwałci stażystki, pan B. jest mistrzem mobbingu, pan C. to kokainista i seksoholik, zaś pan D. leje żonę i wpędził córkę w chorobę psychiczną wiedzą "wszyscy", a przynajmniej ci, którzy mieli nieprzyjemność otrzeć się o owych panów bezpośrednio (fujka!).
Dlatego sensacyjny w tonie artykuł w tygodniku Latkowskiego trochę mnie cieszy (choćby w tej okrojonej formie warto mówić o tym, co się wyprawia w niektórych "zakładach pracy"), a trochę złości, bo to jest na zasadzie tabloidowego dmuchania afery, ale z zachowaniem odpowiedniej ostrożności, by przypadkiem nie nadepnąć na odcisk opisywanemu panu. Pan ma bowiem dobrych prawników - wszyscy wspomniani panowie mają. Między innymi dlatego od lat pozostają całkowicie bezkarni, choć zeznań, dowodów, świadków, zdjęć było i jest mnóstwo.
Prawnicy to jedno, pozycja zawodowa i potencjał nazwisk owych panów to drugie. Po co człowieka zniszczyć niewygodną prawdą, skoro można tej prawdy użyć jako dźwigni w negocjacjach? Zaszantażować zdjęciami, za które pan zapłaci, bo forsę ma, lub obiecać, że się nie opublikuje rozmowy z bitą żoną jeśli pan wyświadczy nam przysługę i przyniesie trochę klików/widzów/sprzedanych egzemplarzy.
Dlatego status quo trwa w najlepsze. Kolejne pracownice otrzymują eleganckie w formie i treści propozycje (tak, niektóre je przyjmują i mają się dobrze - nie twierdzę, że tam same skrzywdzone niewinności siedzą. Kariera za seks to dla wielu dobry deal), zaś dręczone małżonki z błękitnymi kartami i dobrze znaną policji historią, mają za krótkie ręce, by dojechać gnoja, który im zniszczył życie. Ale jest popularny i fanki go kochają. I da się na nim zarobić, zapewne. Czysty, jawny cynizm w działaniu.
Naprawdę NIC nie można zrobić, nawet jeśli znasz prawdę i pracujesz w mediach - ta bezsilność doprowadza mnie do szału. I choć mam nazwiska owych panów pod palcami, wiem że nie mogę ich napisać (miałyśmy pomysł, by umieścić nazwiska w tagach, ale wiecie, to jednak wciąż zbyt blisko POMÓWIENIA). Bo Agora, bo to nieprofesjonalne, bo pozew, bo brak twardych dowodów, bo bla, bla, bla. Mnie wyrzucą z pracy, a panu nawet włos z głowy nie spadnie. Tak działa ten znakomity mechanizm zabezpieczający.
Najgorzej, że w panującym w naszym kraju klimacie; gdzie zgwałcona biegaczka jest debilką, bo po co biegała w lesie, a wpływowi panowie w garniturach mają zwyczaj na oficjalnych rautach pokazywać sobie znane z kolorowych pism panie, mówiąc: " tę ruchałem i tę też", bo należy to do dobrego tonu; nie działa też prawo. Opowieści stażystek-histeryczek nikogo nie obchodzą. W normalnym kraju zacytowane w artykule opowieści kosztowałyby pana co najmniej utratę stanowiska. I trochę społecznego oburzenia zamiast pełnego aprobaty rechotu, który pojawia się tu i ówdzie w komentarzach. Bo kobiety są po to, by panowie mogli je bić lub ruchać - wedle uznania. Przecież one to lubią!
Bardzo tego nie lubię. I nie mogę nic.
***
Od redakcji: z powodu pojawiających się w komentarzach oskarżeń i insynuacji dotyczących wielu osób, wyłączona została możliwość komentowania artykułu. Jakkolwiek mierzi nas opisany proceder, prawo jest prawem i nie można nikogo bezpodstawnie oczerniać. Mamy nadzieję, że rozumiecie nasze motywacje.